Jan Herman Jan Herman
874
BLOG

Dalejże!

Jan Herman Jan Herman Polityka Obserwuj notkę 19

PROGRAM

odwrócenia procesu degradacji społecznej

Jadę do Katowic na „trzecią odsłonę”. Pierwsza miała miejsce w gdańskiej Hali BHP, gdzie liderowali Jan Guz, Paweł Kukiz i Piotr Duda. Rozeszło się. Druga odsłona dokonała się w dużej sali NOT w Warszawie, gdzie wystąpiły tąpnięcia i wykluło się kilka rozbieżnych inicjatyw. Teraz, podchodząc do sprawy po raz trzeci, mamy do czynienia z nowym stowarzyszeniem typu „indignados”, a Paweł Kukiz jest radnym jednego z sejmików wojewódzkich, no, i media przestały go w sprawach politycznych traktować jak szurniętego artystę, tylko zaczynają traktować jak polityka, z wszystkimi konsekwencjami.

Zatem – traktując swoje uczestnictwo w projekcie poważnie – przesyłam koncept zawierający najpierw wynurzenia „teoretyczne”, a w dalszej części propozycję programową. Do dyskusji. W przekonaniu, że wywieszenie na maszcie flagi z JOW – to początek debaty, a nie program non-possumus.

Najpierw zatem – stare, choć nie chcące się przedawnić – refleksje społeczne

 

*             *             *

Ponarzekawszy niegdyś w rozmaity sposób na unoszące się szarą mgłą po Polsce zło – zwracam teraz baczniejszą uwagę na to, „jak to się robi”, czyli na mechanizmy i interesy wagi cięższej, które zawiadują naszą rzeczywistością.

Znalazłoby się tych mechanizmów i interesów niemało. Mnie interesują te, które budują nową jakość społeczną, w postaci trash-society. Te mechanizmy to (1) lemingizacja postaw, (2) areburyzacja obywatelstwa, (3) autystyzacja zachowań.

LEMINGIZACJA POSTAW

Słowo „leming” zrobiło w Polsce ostatnio karierę jako symbol „bezwolnego entuzjazmu” dla poczynań Władzy, która traktuje lud jak „karmę” w taniej jadłodajni i zarazem jak kocie łby nadające się do brukowania drogi karier. Przywołując mit o suicydalnych postawach lemingów trafiamy w sedno: lemingi zastępują, niczym proteza, klasę średnią, czyli przedsiębiorczość biznesową, społecznikowską, artystyczną. Stanowią masę janczarów i hunwejbinów, którzy są wysyłani na pierwszy front walki z „dysydentami” i „nieprzystosowanymi”, nieświadomi, że są zaledwie mięsem armatnim, którym wysługują się „operatorzy systemu”, kierujący cały ustrój ku przepaści.

AREBURYZACJA OBYWATELSTWA

Obywatelstwo – to w powszechnym odczuciu zdolność do podmiotowego pełnienia roli suwerena politycznego poprzez mechanizmy samorządnościowe. W moim przekonaniu warunkiem takiego obywatelstwa jest rozeznanie (wystarczające) w sprawach publicznych i gotowość (bezwarunkowa) do czynienia ich lepszymi. Obywatel a’rebours – to obywatel rejestrowy, który zamienił powyższe na prostą, ale obezwładniającą formułę „informuj, płać, głosuj, pokornie słuchaj”. Otóż „lemingi” to co najwyżej obywatele a’rebours, egzaltujące się swoimi rejestrowymi wyznacznikami obywatelstwa, niezdolne zauważyć, że skaczą w przepaść, wcześniej wypchnąwszy w nią świadomych rzeczy „dysydentów”.

AUTYSTYZACJA ZACHOWAŃ

Autyzm to takie zaburzenie, które jest bliskie pojęciu „emigracji wewnętrznej”: osobnik nim dotknięty krańcowo ogranicza swoje kontakty z otoczeniem, zamyka się w czymś, co być może jest jego własnym światem, a być może pustką rozpaczliwą. Przez to wyhamowuje swój rozwój intelektualny i duchowy. Jego biologiczność nie przekłada się na jego role społeczne, których właściwie nie pełni. Autystyk społeczny zdolny jest jedynie do spazmów i wybuchów, a nie do racjonalnych zachowań. Patrzy na jedno, widzi drugie, komunikuje się wtedy, kiedy „sam na to wpadnie” i niekoniecznie z tymi, z którymi tu-teraz trzeba.

Oczywistym skutkiem tych trzech procesów jest wtórny analfabetyzm obywatelski: postępujący brak aktywnego zainteresowania sprawami publicznymi (odnajdywanie ich wyłącznie w formule widowiska medialnego), niezdolność do podjęcia trudu „przebicia się” z własnymi pomysłami, ideami, inicjatywami, przedsięwzięciami, abdykacja z jakichkolwiek elementów społecznej kontroli poczynań „władzy”, postępująca niezdolność do ujmowania się za prawami swoimi i cudzymi, nawet jeśli te prawa są zapisane w Konstytucji i w ustawach, psycho-mentalna niezdolność do reagowania na pogarszanie się prawa (i praktyk) na tym polu.

Człowiek i mikro-wspólnota, naznaczona lemingizacją, areburyzacją i autyzmem społecznym – to nic innego, jak społecznie agonalny żywioł totalnie wykluczony, zamieniony w masę nierozpoznawalnych, anonimowych „bylektosiów”, mogących funkcjonować wyłącznie jako „ławica” reagująca odruchowo na bodźce zewnętrzne, których nie pojmuje, obawia się, nie potrafi przewidzieć, nie kontroluje w żaden sposób. W takiej „ławicy” funkcjonuje jeszcze Naturalna Żywotność Ekonomiczna (Natural Economic Vitality – NEV), ale już Przedsiębiorczość (ukorzeniona w środowisku i wynikająca z jego potrzeb) jest rugowana przez pozaśrodowiskowe, obce Rwactwo Dojutrkowe (działające w formule „skubnij i zmykaj”).

Apologeci łaskawie nam panującego systemu-ustroju nie dość, że nie widzą rosnącej masowości tej patologii, to jeszcze szydzą, wykpiwają, obsobaczają każdego, kto podnosi ten temat. Literalnie każdego. Wykreował się specjalny typ „dysydenta”, który traktowany jest albo jako „podskakiewicz”, albo jako „pan nie rozumie”, albo jak groźny wróg ustroju. Ale taki dysydent nie jest przywódcą „ławicy”, bo dla przywództwa trzeba legitymizacji, „ławica” zaś nie jest już zdolna do udzielenia komukolwiek mandatu.

Trash-society jest, uzyskiwanym celowo i świadomie, produktem przemian zwanych „demokratycznymi”. Tak zwani decydenci „wycenili”, że łatwiej i taniej jest zdołować tych, którzy z trudnością sobie radzą oraz malkontentów – niż zawracać sobie głowę różnorodnościami, pluralizmami, wiecznie brykającymi i wiecznie marudzącymi egzemplarzami nie dającymi się „przystosować”. Niedawno zamieściłem notkę opisującą, jak to ukarano grzywną człowieka, któremu na zebraniu wspólnoty wrzucono do czapki drobniaki, aby poszedł do sklepu i kupił jakieś drobiazgi. Chcieli sporządzić banner, transparent czy coś podobnego, w proteście przeciw urzędnikom. Jakiś pod-urzędnik, skrycie tam będący, doniósł o „nielegalnej zbiórce publicznej”, co skończyło się wyrokiem na „czapnika”. Kara była większa, niż suma zebranych drobniaków. Tak właśnie produkuje się trash-society, penalizując jakikolwiek odruch obywatelski.

Trash-society nie korzysta z dobrodziejstw cywilizacji, a jeśli już – to w sposób opaczny, niepożądany, często przykry dla otoczenia. Nie szuka dla siebie asocjacji lewicowych, prawicowych, konserwatywnych, żadnych innych. Nie szuka swojszczyzny jako punktu zaczepienia socjalnego. Najwyżej sobie pojazgocze w tramwaju, w przejściu, w parku. Budzi wtedy niechętne politowanie ze strachem pomieszane. Nie cieszy się życiem, a nawet nie cieszy się tym, że w ogóle żyje. Nie masz tu ani samorządności, ani Rzeczpospolitej.

Jeśli nie jesteśmy na ścieżce szybkiej kariery majątkowej, kulturowej, cywilizacyjnej, towarzyskiej – to nawet nie wiedząc o tym jesteśmy powolutku wciągani w obszar „przygraniczny” trash-society. A jeśli na tej ścieżce jesteśmy – to bliscy jesteśmy pierwszego stopnia wykluczenia: kariera  z konieczności tak nas absorbuje (mocodawcy), że właściwie tylko problemy mocodawców „przeżywamy”, na własne sprawy nie mając już miejsca w sercach, umysłach, duszach, sumieniach. Zamieniamy się w bezkrytyczne, nieczułe roboty asertywne”. W kolejce czekają kolejne stopnie wykluczenia: brak stałego źródła dochodu, brak domowego gniazda oraz ostatecznie zanik więzi socjalnych. Oto „cykl produkcyjny” Homo Sacer. Patrząc zatem w górę ku celom świetlistym – od czasu do czasu zerknijmy w dół, oceńmy twardość gruntu pod nogami[1].

DEMUTUALIZACJA A REMUTUALIZACJA

Opisane powyżej procesy rodzą rozmaite patologie społeczne, dla których są nosicielami, wehikułami, generatorami: mowa tu nie tyle o patologiach „subiektywnych”, wynikających z draństwa ludzkiego, ale o patologiach „obiektywnych”, nieuchronnych, wynikających z samej konstrukcji zrzeszeniowości.

  • Obywatelstwo rejestrowe: człowiek wycofuje się ze wspólnotowej skłonności do orientowania się w sprawach publicznych i czynienia ich lepszymi: w to miejsce poddaje się wyjaławiającej osobowość konwencji ograniczonej do nakazów: informuj o swoim majątku i dochodach, które można wydrenować, głosuj w kampaniach organizowanych przez „odgórnych” (w tym w tzw. wyborach), płać podatki i inne nakazane opłaty, pokornie przyjmuj to co niesie ci system-ustrój[2];
  • Procesy wykluczeniowe: powszechnieje zjawisko wykluczenia, staje się bogata paletą ludzkich sytuacji. Pierwszą fazą wykluczenia jest brak możliwości samorealizacji (z braku czasu, jak pracownicy korporacji, z braku środków, jak ludzie o niskich dochodach, albo w wyniku ogłupiających przekazów i kampanii medialnych). Potem pojawiają się fazy bardziej znane: utrata stałego źródła dochodu (bezrobocie), utrata możliwości kształtowania gniazda rodzinnego (bezdomność) i na koniec utrata elementarnych umiejętności społecznych (obojętność społeczna, towarzyska, rodzinna, sąsiedzka, itd., itp.)[3];
  • Szare strefy, nie tylko biznesowe: wokół „normalnego” życia społecznego-publicznego powstają rozproszone obszary gospodarcze-biznesowe, ale też społecznikowskie, artystyczne, a nawet polityczne. Działają one podobnie jak emigracja wewnętrzna, ale też jako rozmaite dysydenckie subkultury (najbardziej ostatnio znana jest subkultura kibolska);
  • Przestępczość rozpaczliwa: uciemiężony wykluczeniami osobnik, któremu po przekroczeniu „progu nasycenia niesprawiedliwością” pękają różne wspólnotowe bariery samodyscyplinujące, nie zawsze wykazuje skłonność do poddania się i przejścia na formułę „upraszania się” (żebractwa): bywa, że próbuje odzyskiwać „pion” działaniami rozpaczliwymi, które z punktu widzenia jawią się jako sabotaż, dywersja, terroryzm (straty materialne i społeczne są duże, ale korzyść „przestępcy” – znikoma);
  • Przestępczość zorganizowana: dotyczy nie tylko „dysydenckich alternatyw biznesowych”, ale też wprowadza do lokalnych społeczności ład, poczucie bezpieczeństwa. Słowo „mafia” oznacza nie tylko gangsterkę i zbrodnie, ale też zarządzanie lokalnymi społecznościami, przy czym wpływy „alternatywne” i „rządowe-municypalne” przenikają się, niekiedy bezkolicyjnie;
  • Rwactwo dojutrkowe zamiast Przedsiębiorczości: przedsiębiorczość jest generowana we wspólnotowych środowiskach, polega na braniu na własny rachunek (odpowiedzialność) i na własne ryzyko zaspokojenia wybranych potrzeb społecznych. Rwacz dojutrkowy działa zaś w odkorzenionej konwencji „skubnij, zyskaj i znikaj”. W polskiej gospodarce ostatnich 25 lat Rwactwo Dojutrkowe wypiera, ruguje Przedsiębiorczość, ale w tak przebiegły sposób, że każe siebie zwać Przedsiębiorczością, zgłasza też pretensje natury moralnej i kulturowej do tego, by obdarowywano je (Rwactwo) specjalnymi prawami, koniecznie sformalizowanymi[4];
  • Zatrzask lokalny[5], Więcierz mętny[6]: są to rozwiązania, które w miejsce oczekiwanej struktury i oczekiwanych reguł prowadzają rozmaite monopole, implementują go do społeczności lokalnych oraz do codziennej praktyki urzędów, organów i służb;
  • Utracona swojszczyzna[7]: korzystając nieroztropnie z oczywistych swobód, np. migracji, rynku zatrudnienia, dowolności zrzeszania się, itd., itp. – niepostrzeżenie, ale też nieuchronnie tracimy kontakt z rodzimym, ukorzeniającym nas środowiskiem wspólnotowym;
  • Roszczeniowość zamiast żywotności ekonomicznej: naturalna żywotność ekonomiczna (NEV) jest swoistością, osobliwością każdego organizmu żywego. Po przekroczeniu jednak pewnego progu nasycenia wykluczeniem człowiek zmienia postawę na roszczeniową: wymaga, oczekuje, żąda od Państwa (od „góry”) zarządzania sobą i swoim losem, domaga się opieki i zarazem zatrudnienia;

Mamy w Polsce do czynienia z lawiną DEMUTUALIZACJI. Słowo to w Polsce ma znaczenie fachowo-prawnicze. Jest to – powiadają analitycy ekonomiczni – proces zmiany formy prawnej przedsiębiorstwa, np. przekształcenie towarzystwa ubezpieczeń wzajemnych w towarzystwo ubezpieczeniowe w formie spółki akcyjnej lub spółdzielni w spółkę akcyjną (Piotr Milewski, „Demutualizacja towarzystwa ubezpieczeń wzajemnych”. Gazeta Ubezpieczeniowa, 29 sierpnia 2006). Demutualizacja taka pozwala przedsiębiorstwu uzyskać m.in. tańszy dostęp do kapitału, np. poprzez giełdę. Istnieje też pojęcie demutualizacji giełdy (przeniesienie transakcji do tzw. ATS-ów - Alternative Trading Systems, do obszaru internetu: Mirosław Kachniewski, „Giełda w pigułce”, 2006).

Angielsko-języczna wersja Wikipedii podaje przykłady rozmaitych demutualizacji, w branżach oszczędnościowych i pożyczkowych, ubezpieczeń wzajemnych (zdrowotnych, pożarowych), spółdzielczości bankowej, budownictwa (nie tylko mieszkaniowego), kredytowo-gwarancyjno-hipotecznych (mortgage), zaopatrzenia, konsumenckich, a nawet giełd.

W moim przekonaniu pojęcie demutualizacji można rozciągnąć na ogólne procesy rugowania związków wspólnotowych przez związki stowarzyszeniowe. Subtelne przejawy demutualizacji, ukryte pośród tzw. postępu, to na przykład: kamienice przeistaczają się w bloki mieszkalne, podwórka – w „ulicę”, zatrudnienie – w „pracę elastyczną”, religijność – w ateizm, życie rodzinne – w singlizm, autorytety sąsiedzkie – w autorytety celebryckie.

Remutualizacja w tym kontekście nie może być nacelowana na osiągnięcie-restaurację stanu sprzed demutualizacji (podobnie jak w ekologii: nie da się przywrócić wymarłych gatunków, odświeżyć smogowatego powietrza, wygasić radiacji i hałasu, wycofać manipulacji genetycznych). Bardziej chodzi i powrót do konwencji „sprzed”.

/cała powyższa część – zaprezentowana została w Łomży na konferencji dotyczącej spółdzielczości, w listopadzie 2009/

CO ZATEM CZYNIĆ WARTO

Najbardziej ogólna odpowiedź musi zmierzać do następujących haseł: dom-swojszczyzna, obywatelstwo-samorządność, praca-przedsiębiorczość

DOM-SWOJSZCZYZNA

Dom rozumiem nie tylko jako miejsce zakwaterowania, ale bardziej bogato: jako miejsce, gdzie człowiek nabiera we wspólnocie elementarnych umiejętności społecznych, gdzie może swobodnie i bezpiecznie odkładać swój dorobek, gdzie w pełni korzysta z praw człowieka, między innymi do życia osobistego-intymnego.

Swojszczyznę rozumiem jako umowę osoby lub mikro-wspólnoty z samorządną wspólnotą terytorialną (np. z gminą, nie mylić z administracją), w której strony wzajemnie informują się o swoich oczekiwaniach i możliwościach, a na tej podstawie suwerennie podejmują wobec siebie zobowiązania długoterminowe.

Choć brzmi to jak żart – to świat bez umów swojszczyźnianych jest okastrowany z normalności: wspólnota samorządna musi być oparta na Domach, a Domy muszą rozumieć swój przyszły rozwój jako ten, który osiągną współpracując z innymi Domami we wspólnocie samorządnej. Inaczej sprawy publiczne, w ich najdrobniejszym zakamarku, będą regulowane w przysłowiowej „warszawie”, w sposób absolutnie obcy Domom i Wspólnotom. Tak jak to ma właśnie miejsce w Polsce.

OBYWATELSTWO-SAMORZĄDNOŚĆ

Dwa są kłamstwa wagi ciężkiej, które przełykamy niczym małżę: „wszyscy Obywatele stanowią Państwo”, oraz „Państwo jest takie, jacy Obywatele”.

Państwo to nie jest ani zbiór, ani mega-wspólnota Obywateli. To konkretna organizacja (aparat), mająca swoją hierarchię i strukturę, zaludniana przez Nomenklaturę, wyposażona w liczne prerogatywy (w tym nieskrępowane prawo do przymusu i przemocy), stanowiąca – jako monopolista – wszelkie prawa pisane i wmuszająca prawa niepisane, działająca poprzez urzędy, organy, służby, oddzielona od obywateli pakietem rozwiązań polityczno-społecznych, które ja nazywam Twierdzą Konstytucyjną, będąca każdorazowo łupem wyborczym  w grze kamaryl, koterii, klik, żyjąca z budżetu tworzonego praktycznie poza obywatelską kontrolą, na koszt Ludności i kosztem Kraju (jego zasobów i możliwości).

Obywatele – ci soczyście podmiotowi i ci „rejestrowi” – mogą z takim Państwem co najwyżej targować się o swoje racje, o owoce swojej pracy i przedsiębiorczości, o swoją samorządność, o zahamowanie zaborczości wnikającej do Domów i do wspólnot swojszczyźnianych.

Takie Państwo musi spotkać się z obywatelskim nieposłuszeństwem, z alternatywą samorządową wobec zaborczości administracyjnej i politycznej. Koncept JOW – jako element uczynienia obywateli samorządnymi – jest OK, gdyby jednak na nim poprzestać – czarno to widzę.

PRACA-PRZEDSIĘBIORCZOŚĆ

Jeśli dobrym jest postulat, by praca własna stanowiła podstawowe źródło dochodów człowieka, jeśli dobrą jest zasada, by każdy otrzymywał ze społecznej puli dobrobytu proporcjonalnie do swojego wkładu (z wyjątkami na osoby chore, niesprawne, itd., itp.), jeśli przyzwoitym i prawym jest zabezpieczanie każdemu równych szans w kolejnych rozdaniach (iteracjach) gospodarczych – to cała reszta jest prosta.

Rozróżniam między przedsiębiorcą a rwaczem dojutrkowym. Ten pierwszy, ukorzeniony środowiskowo (swojszczyzna), bierze na swój rachunek i ryzyko zaspokojenie jakiejś potrzeby społecznej (chleb, sandały, ballada, porada prawna, itd., itp.). ten drugi działa w formule „skubnij i zmykaj”.

Na nasze nieszczęście rwacze dojutrkowi są skuteczniejsi i „efektywniejsi”, a do tego łączą się w monopole, rugują prawdziwych przedsiębiorców i sami każą nazywać się przedsiębiorcami.

W tej sprawie nie podam prostego rozwiązania ustrojowego: dysponuję pakietem rozwiązań, zbyt poważnym, by tu go kwitować jednym akapitem.

 

*             *             *

Jadę do Katowic z nadzieją. A że – jak to mówią – jestem człowiekiem „z przeszłością”, czyli doświadczonym – nie będę się narzucał, po prostu oddaję tę notkę do tygla

 

 

[1] Patrz też: G. Agamben, L'uomo senza contenuto,1970, „Człowiek bez zawartości”;

[2] Obywatel – to w moim mniemaniu ktoś, kto świadomie, orientując się i rozumiejąc dotyczące go procesy społeczne, polityczne, kulturowe, cywilizacyjne, rozumiejąc też choć trochę swoje stany psycho-mentalne, w głębokim poczuciu wspólnoty i uspołecznienia (w formule gemeinschaft i gesellschaft) swoje własne interesy postrzega „poprzez” interes ogólniejszy, zbiorowy, wspólnotowy, społeczny, dostosowując do takiej postawy swoje działania codzienne oraz redagując w ten sposób wszelką swoją narrację. Nie istnieje kategoria „anty-obywatel”. Aby natomiast stać się nie-obywatelem (nie-w-pełni-obywatelem) wystarczy nutka prywaty kosztem działalności publicznej, albo postawienie swojego życia na staraniach stricte prywatnych, bez tzw. „udzielania się”. W myśl tej definicji – przyznaję się – obywateli 100%-owych możnaby na Ziemi policzyć na palcach jednej ręki. Tyle, że z obywatelstwem jest jak z demokracją: łatwo jest podążać „ku”, trudno utrzymać się „w”;

[3] Tzw. sektor socjalny skupia się na „ratowaniu” osób będących w krańcowej nędzy, czyli w czwartej fazie wykluczenia: jest to najtańsze (bieda-zupki, noclegownie), ale najmniej produktywne społecznie;

[4] Patrz: nienaturalny przerost „przemysłu windykacyjnego”, w tym rozmaitych „technologii preparowania zadłużenia”;

[5] Zatrzask Lokalny – to skamieniała, obezwładniająca, dusząca atmosfera z tych „wszystko już poustawiane, wszystkie fuchy porozdawane, wszystkie szemrane interesy zaklepane”, która przydusza lokalne społeczności do ziemi. Przeciętny mieszkaniec dzielnicy, gminy, powiatu – doskonale się orientuje, po nazwiskach i nazwach, kto w czym „miesza”, z kim coś można załatwić, komu nie należy się narażać, do kogo iść ze sprawą i z „kieszonkowym”. Jest to układ (zatrzask) tak przemożny, tak alienujący, że nawet ci, którzy zachowują się naturalnie, czyli „podskakują”, są przez wykastrowany z obywatelstwa „ogół” traktowani z dystansem, jako ci, którzy mogą „na nas” sprowadzić niebezpieczeństwo;

[6] Więcierz zwykły to taka sztuczka Państwa: robisz coś 1000 razy, wciąż tak samo, masz z tego jakiś grosik. A tu za 1001-wszym razem gwizdek policjanta, albo nota z urzędu, albo wizyta śledczego. Złamałeś przepis. Tak, masz rację, wczoraj go nie było, tego przepisu, dziś jest. Prosisz o wybaczenie, nie zauważyłeś. Wybaczamy, ale zapłacić musisz. Państwo jednak nie jest głupie. Nie może tak robić w nieskończoność, bo go ludzie wyśmieją. Wszak Państwo- to konkretni ludzie, chcą nadal być wybierani i nadal sprawować swoje urzędy i stanowiska. Zatem pozwala, by „krewni i znajomi króliczka” zakładali więcierze mętne. Więcierz mętny to pułapka, zastawiana przez pożyczkodawców i kredytodawców, przez usługodawców, przez sprzedawców towarów, przez prawników i menedżerów, windykatorów, policjantów – przez każdego, kto wie, jak i gdzie „lody się kręci”. Pułapka składa się z przepisów, procedur i okoliczności. Zakładana jest w postaci regulaminu usługi, ogólnych zasad sprzedaży, drobnych dopisków na umowach, ale też prymitywnie, np. w postaci zaczajonych w krzakach chłopców-radarowców. Każdy, kto czegoś chce – ociera się o pułapkę. Większość w nią nie wpada. Ale wystarczy, że wpadnie co dziesiąty. Nie zapłaci raty w terminie, naruszy warunki gwarancji, przekroczy minimalnie jakąś normę. Na to czekali! Wtedy zamiast oczywistej rynkowej ceny za to, co nabył – płaci wiele, wiele więcej. Do tego ma kłopoty i wielkie poczucie niesprawiedliwości. Ktoś wyraźnie go wciągnął w pułapkę

[7] Swojszczyznę (instytucję) rozumiem jako umowę między osobą, rodziną, grupą zawieraną ze społecznością lokalną (gminą), zawierającą wzajemnie korzystne świadczenia i możliwości oraz zobowiązania. Słowo Heimatrecht opisuje przynależność danej osoby do danej gminy istniejącą niezależnie od obecnego miejsca zamieszkania. Prawo swojszczyzny zostało wprowadzone w Austrii w 1849 roku i dawało prawo do niezakłóconego pobytu oraz opieki w przypadku ubóstwa. Zostało zniesione w 1939 roku i w 1945 r. zastąpione przez poświadczenie obywatelstwa. W Szwajcarii prawo swojszczyzny utrzymało się do dnia dzisiejszego. W Polsce instytucja ta znana była z Ustawy o obywatelstwie polskim z dnia 20 stycznia 1920 roku (Dz. Ustaw Nr 7 poz. 44);

Jan Herman
O mnie Jan Herman

...jaki jestem - nie powiem, ale poczytaj blog... Więcej o mnie znajdziesz w książce Wł. Pawluczuka "Judasz" (autor mnie nie zna, ale trafił w sedno). O czym jest ta książka? O zmaganiu się człowieka z własnym losem, wiecznością, z Panem Bogiem. O miłości, zdradzie, rozpaczy i ukojeniu. Saszka, prosty chłopak z białoruskiej wioski, po rewolucyjnej zawierusze, podczas której doświadczył wszystkiego, wraca w rodzinne strony i próbuje żyć tak jak inni. Ale kiedy spotyka samozwańczego proroka Ilię, staje się jego najwierniejszym uczniem i apostołem... Opowieść o ludzkich głodach - seksualnym i religijnym - o związkach erotyki i polityki, o tłumionej naszej prawdziwej naturze, o nieortodoksyjnej, gnostyckiej i prawosławnej religijności, tajemnicy i manipulacji wreszcie.................................................... UWAGA: ktokolwiek oczekuje, że będę pisał koniecznie o sprawach, które są "na tapecie" i konkurował na tym polu ze znawcami wszystkiego - ten zabłądził. Piszę bowiem dużo, ale o tym najczęściej, co pod skorupą się dzieje, a widać będzie za czas jakiś.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka