Jan Herman Jan Herman
957
BLOG

Monarchia ludowo-gospodarska

Jan Herman Jan Herman Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 20


 

Jestem kuszony przez ludzi, którym odpowiada ustrojowa formuła monarchii. Nie odmawiam, ale stosuję bibułkę, bo – o ile nikt mnie nie okłamał – to z dziada-pradziada jestem z ludu. A że lud nie prowadzi genealogii – pewien jestem wyłącznie statusu przodków do trzeciego pokolenia.

Monarchia – jeśli dobrze pojmuję ten koncept, który trwał w Europie prawie 1000 lat jako standard – nie wymaga istnienia hierarchicznej tytulatury szlacheckiej i arystokratycznej (mości pan, kawaler, baronet, baron, wójt, komes, markiz, margrabia, książę, królewicz, arcyksiążę). Nie wymagają nawet monarchy w znaczeniu: skarbiec, dwór, sądy, monopol dyplomatyczny. Najprawdopodobniej chodzi „nam” o piastowski Patrymonializm zespolony w jedno z „demokratyczną unią” Stanów.

Patrymonializm (cytuję siebie sprzed kilkudziesięciu miesięcy) nosi – zależnie od spojrzenia nań i regionu, w którym rozkwita – miano bizantynizmu, carstwa czy faszyzmu (a w polskim wydaniu – sanacji, może też i „kaczyzmu” i jego praźródeł w PRL?).

Składa się ów patrymonializm z czterech podstawowych elementów, charakterystycznych dla każdego z wymienionych wariantów (bizantynizm, carstwo, faszyzm, sanacja):

  1. Jedynowładztwo charyzmatyczne: jednostkowa władza głowy państwa (np. Naczelnika, Prezesa, Fuhrera, cara, wezyra) nie jest ograniczana żadnym statutem czy prawem, choć takie atrapy są niekiedy ustanawiane. Głowa państwa uzurpuje sobie (za bojaźliwym przyzwoleniem otoczenia i „demokratycznych kolegiów” uprawnienia do dowolnej interwencji w tryb pracy podwładnych i „obywateli”, winą za skutki takich interwencji obciąża wyłącznie poszkodowanego (sic!), zasługi zaś należą zawsze do głowy, nawet jeśli zostały osiągnięte wbrew jej interwencjom.
  2. Wyłączna dyspozycja dobrami publicznymi przez głowę państwa, realizowana w możliwie największym zakresie bezpośrednio i dosłownie: niezależnie od przeznaczenia i istniejącej dokumentacji (cesje, nadziały, nadania), dysponentem wszystkiego jest głowa państwa, czemu daje wyraz codziennymi, swobodnymi, niczym nie ograniczonymi decyzjami: tu też leżą decyzje o tym, kto może dorabiać „na boku” lub korzystać z publicznego dobra w postaci przywileju;
  3. Prawo głowy państwa do dowolnego dysponowania losami „obywateli” traktowanych jak poddani: polecenia w takich sprawach są nierzadko zmieniane co chwilę, odrywanie poddanego od codziennych zajęć na rzecz jakiejś nagle pojawiającej się sprawy „wielkiej wagi” („na wczoraj”) – to codzienność państwa patrymonialnego: to samo dotyczy dodatkowych obowiązków, obciążeń, uciążliwości i nierzadko majątku poddanych. Zatem brak jest jednostkowej i zbiorowej swobody „obywateli” wynikającej z praw człowieka, obywatela czy współtwórcy publicznego dobra;
  4. Totalna kontrola informacji: głowa państwa żąda informacji na każdy temat, po czym każdą redaguje po swojemu: dotyczy to oceny sytuacji, treści korespondencji i komunikatów wewnętrznych i dyplomatycznych, trybu pracy i funkcjonowania, kontaktów wzajemnych „obywateli” i ich stosunków zewnętrznych;

 

Okazuje się więc patrymonializm taką organizacją wykorzystującą instytucje państwowości, która opiera się na nominacjach zakładających oświeconość nominatów (im wyżej, tym większa oświeconość), oraz na powiernictwie absolutyzmu kompetencji, sprowadzanych „umownie” przede wszystkim do władzy[1].

Śmiem twierdzić, że patrymonializm dotąd – ponad wyobrażenia często – praktykowany w Historii, był zawsze zapowiedzią kryzysu państwowości, tak naprawdę był papierkiem lakmusowym świadczącym o nieuchronnej zgubie patrymonialnego państwa. Ale nie jest to znak szczególny patrymonializmu w ogóle, tylko efekt „paradoksu przesunięcia mitycznego”: dyktatorzy udawali demokratów (oddanych Ludowi), demokraci kreowali się na jedynie słusznych, w konsekwencji przesuwali się ku patrymonializmowi nie zdając sobie z tego sprawy, a przynajmniej skrzętnie to ukrywając przez „maluczkimi” i nawet przed samymi sobą. Nie da się długo udawać w polityce, że jest się kimś innym: co najwyżej lat kilka, wyjątkowo kilkadziesiąt, jeśli implementuje się pomocniczą instytucję, na przykład dyktaturę proletariatu. Dopiero kiedy nazwać rzecz po imieniu i tak nazwaną gruntować – osiąga się efekt w postaci państwa chińskiego[2] lub hybrydy watykańskiej[3].

Polska – gdzie patrymonializm gościł przez co najmniej czwartą część dziejów państwa – długo „nie dojrzeje” do demokracji, tym bardziej nie zaakceptuje dyktatury, obcej czy swojej.

Demokratyczna unia Stanów – to w Polsce zawsze była rzecz szczególna. Stanem zwykło się nazywać grupę interesów politycznych połączoną spoiwem „urodzenia” oraz miejsca w „Konstytuancie”. Tradycyjnymi stanami w Polsce były szlachta ziemska, arystokracja „tytularno-inteligencka”, magnateria, duchowieństwo, pospólstwo miejskie, chłopstwo. Z tych stanów arystokracja, magnateria i duchowieństwo okupowały 99% urzędów (prawa, tantiemy), a pospólstwo i chłopstwo stanowiły „masę sprawczą”, narzędzie gier i rozgrywek politycznych.

Pojęcie „demokratycznej unii” odniesione do stanów – oznacza tyglenie się interesów wyrażające się prawami. Akurat w Polsce Monarchia tutaj słaba i chroma bywała, w odróżnieniu od Europy czy Rosji. Szlachta ziemska okazywała się zawsze na tyle niesterowalna (dobry z niej przykład brała potem Kozaczyzna), że zaspokoić ją można było (chwilowo) rozmaitymi zwolnieniami od obowiązków obywatelskich (ależ oksymoron, zwolnić z obowiązków obywatelskich!) oraz uprawnieniami samobójczymi dla monarchii, jak słynne prawa „nihil novi” czy „liberum veto”. Natomiast wielmoże i błękitnokrwiści magnaci i arystokraci zajmowali się dziwnym procederem: urywali monarsze regalia (nie chodzi o gadżety, takie jak korona czy buława albo pierścień, tylko o królewszczyznę) i na tym, co wyszarpali, ustanawiali swoje piastowskie w wyrazie rządy patrymonialne. Oznaczało to, że – ustanowiwszy Koronę jednoczącą ziemie w Państwo – dopuszczano po wielekroć, by ją na powrót dzielono, tylko w innych przekrojach.

Do złudzenia przypomina to dzisiejszą sytuację Polski: regalia (ziemie, wody, lasy, prawodawstwo, koncesje, infrastruktura, w tym tzw. krytyczna, bicie monety, podatki, fundusze, budżet) są rozrywane przez megabiznes, megasłużby i kamaryle polityczne, z dużym udziałem „zagranicy”, a rodzimy Rząd co najwyżej zarządza tym wszystkim w trybie „kryzysowym”.

W tym sensie aż prosi się w Polsce o Monarchię, ale nie tę celebrycką, zaspokajającą niskie w swej istocie instynkty nowoczesnych wielmożów, tylko o tę, która w patrymonialny, piastowski sposób zachowa gospodarską kontrolę nad regaliami i zarazem zrówna w demokratycznej konstytuancie wszystkie stany, w tym – znak czasu - również pospólstwo.

 

*            *            *

Ustrój monarchiczny w Europie ostatnich lat kompromituje się pracowicie i konsekwentnie, poprzez rozmaite nieprzyzwoitości przedstawicieli różnych dynastii. Belgia, Dania, Hiszpania, Holandia, Luksemburg, Szwecja oraz Wielka Brytania – to członkowie Unii Europejskiej, która stanie się euro-monarchią pod warunkiem przypisania europejskich regaliów zarządowi jakiegoś „komisariatu” (to zresztą jest warunek utrzymania jedności UE[4]). Andora, Liechtenstein, Monaco, Norwegia, Watykan – nie będą stały na przeszkodzie konserwatywnym zmianom ustroju europejskiego.

Polska – skrępowana powrozami europejskimi i amerykańskimi – pójdzie w tej sprawie śladem europejskim. Byle tylko odróżnić się od Rosji, gdzie monarchia absolutystyczna („niedemokratyczna”) trwa nieprzerwanie od setek lat. Zatem rodzime, polonijne próby odtwarzania instytucji monarchicznych, zresztą psute i ośmieszane przez napuszonych celebrytów, powiodą się jedynie jako „echo” procesów europejskich.

Potwierdza to pośrednio moją po wielekroć głoszoną tezę, że lewica współczesna i jej doświadczenia praktyczno-historyczne – to w rzeczywistości konserwatyzm a’rebours.

No, ale ja jestem prosty kmieć, więc nie muszę się znać…


 



[1] Któż nie zauważył, że posłowie w kontakcie z „elektoratem” raczej popisują się swoim wtajemniczeniem, niż wysłuchują „głosu ludu”?

[2] Państwo chińskie co najmniej od trzech tysięcy lat (po wcześniejszych różnorakich doświadczeniach 2-ch tysiącleci), mimo zawirowań, jest konsekwentnie, a przede wszystkim otwarcie patrymonialne, nawet w obecnej dobie przebudowy gospodarczej;

[3] Hybrydy w tym sensie, że struktura kościoła rzymsko-katolickiego wyposażona jest we wszelkie prerogatywy państwowe tylko w granicach Watykanu, ale poza nim – pozbawiona jest częściowo cywilnej jurysdykcji państwowej i pozoruje diasporę wspólnot, ściśle jednak uzależnioną od głowy państwa watykańskiego;

[4] Najzabawniejsze jest to, że zjednoczeniu UE wedle sznytu monarchicznego najsilniej przeciwstawią się Niemcy, gdzie tytulatura szlachecka i arystokratyczna dorównuje brytyjskiej: żywioł germański bowiem zawsze lepiej sprawdzał się w formule federacyjnej, wspólnego ducha kulturowego, a nie jako zunifikowany państwowo kolos polityczny;

 

Jan Herman
O mnie Jan Herman

...jaki jestem - nie powiem, ale poczytaj blog... Więcej o mnie znajdziesz w książce Wł. Pawluczuka "Judasz" (autor mnie nie zna, ale trafił w sedno). O czym jest ta książka? O zmaganiu się człowieka z własnym losem, wiecznością, z Panem Bogiem. O miłości, zdradzie, rozpaczy i ukojeniu. Saszka, prosty chłopak z białoruskiej wioski, po rewolucyjnej zawierusze, podczas której doświadczył wszystkiego, wraca w rodzinne strony i próbuje żyć tak jak inni. Ale kiedy spotyka samozwańczego proroka Ilię, staje się jego najwierniejszym uczniem i apostołem... Opowieść o ludzkich głodach - seksualnym i religijnym - o związkach erotyki i polityki, o tłumionej naszej prawdziwej naturze, o nieortodoksyjnej, gnostyckiej i prawosławnej religijności, tajemnicy i manipulacji wreszcie.................................................... UWAGA: ktokolwiek oczekuje, że będę pisał koniecznie o sprawach, które są "na tapecie" i konkurował na tym polu ze znawcami wszystkiego - ten zabłądził. Piszę bowiem dużo, ale o tym najczęściej, co pod skorupą się dzieje, a widać będzie za czas jakiś.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura