Jan Herman Jan Herman
1290
BLOG

Saraceni

Jan Herman Jan Herman Imigranci Obserwuj temat Obserwuj notkę 33

Przeciętnemu mieszkańcowi śmiesznego półwyspu na zachodzie Eurazji trudno w to uwierzyć, ale w czasach rozkwitu Hellady nie istniało w powszechnym obiegu słowo „arab”, a także słowo „orient”. Toteż filozofowie i mędrcy helleńscy, by odróżnić barbarzyńców z Północy od tych „orientalnych” – użyli słowa Σαρακηνοí (Sarakēnoí), które oznaczało to samo: Saracenami zwano krzątających się w tę i wew tę po pustyniach ludzi „śniadych inaczej” niż Achajowie i inni sąsiedzi.

Jeszcze zanim pisarze wczesnego chrześcijaństwa przejęli to słowo jak swoje (starogrecki dialekt „koine” był obok łaciny ówczesnym „lingua franca”) – stało się ono synonimem włóczęgi, marudera, łotrzyka, plądrownika. Nijak nie zasługującego na cokolwiek, co dziś objęlibyśmy terminem „prawa człowieka” albo „równouprawnienie”.

 

*             *             *

Polacy – co tu deliberować – są nie tylko spadkobiercami dawnej „barbarii”, ale też dla Europy, tej helleńsko-rzymsko-chrześcijańsko-teutońskiej, są Saracenami, przybłędami ze wschodu. Kto nie wierzy – niech żyje nieświadomością. Naszego wizerunku „śniadych inaczej” nie poprawia ani wiktoria grunwaldzka (bo z ramię w ramię z barbarzyńcami stanęliśmy przeciw siłom papieskim), ani Konstytucja 3 Maja (bo był to gwóźdź do trumny polskiej państwowości), ani współ-zdobycie Berlina (bo byliśmy zaciągiem moskowickiej czerni). A opinia o współczesnych (szerzej: powojennych) gościach z Polski jest w Europie mieszana: kiedy pracują, to ponad siły, ale jeszcze lepiej kradną i cwaniaczą).

Nam samym zresztą nie przeszkadza to traktować przybyszów z Rumunii, Ukrainy albo Białorusi jak szczęśliwców, którzy za samo stąpanie po naszej ziemi powinni być wdzięczni w duchu, w uniżeniu i w pieniądzu.

I to tacy właśnie Polacy „stawiają się” cywilizowanej, teutońskiej Europie w sprawie straceńców, którzy z całego niemal Orientu prą ku bramom Europy, niczym stonka.

 

*             *             *

No, właśnie. Europa – to staje się jasne – sama nie wie, co robi w tej sprawie. W każdym razie nie odpowiedziała sobie na kilka pytań, a pośpieszyła się z „projektem”. Te pytania, to:

1.       Czy i jak rozróżniać ludzi uchodzących przed wojną i potwornościami rządów – od imigrantów jadących „na saksy”;

2.       Czy w żywiole pukającym do bram mogą znajdować się „cichociemni” reprezentujący potworne rządy i mroczne rabacje terrorystyczne;

3.       Czy wciąż zanurzona w chrześcijaństwie i pluralizmie Europa zdolna jest bezkolizyjnie przyjąć na swoje łono potężną pigułkę zupełnie odmiennej kultury;

4.       Czy żywioł bliskowschodni zmierza do Unii (z byłymi „demoludami” włącznie), czy raczej do „starej-bogatej” Europy;

5.       Czy bezpośredni powód najnowszej fali, czyli ISIS, jest swojsko-arabską brewerią, czy może jest owocem intrygi mocarstw światowych;

Pani Merkel raczej nie jest uzależniona toksycznie, więc należy przypuszczać, iż jej stanowczość w sprawie szerokiego otwarcia bram dla wielkiej fali imigracyjnej z lat 2014/15 miała jakieś polityczne, a może ekonomiczne uzasadnienie. Niemcy – można sobie spekulować – mają dobre doświadczenia z wieloletnią imigracją zarobkową mieszkańców Jugosławii a później Turcji, nieco tylko gorsze z gastarbeiterami słowiańskimi (slogan: wybierz się na wycieczkę na wschód, twój samochód już tam jest).

Generalnie ta najnowsza fala okazała się żabą, którą przełknąć niełatwo. Skoro jednak UE brnie w tę topiel konsekwentnie – trzeba sprawie przyjrzeć się „okiem interesów”.

Niewątpliwie najwięcej od pozostałych krajów Unii oczekują te kraje, do których dotarła „stonka saraceńska”. W tym określeniu nie ma pogardy, tylko zawiera się w nim skrót doświadczeń z ostatnich dwóch lat: ze świecą szukać zarówno przypadków efektywnej asymilacji przedstawicieli „nowej fali”, jak też ich oczekiwań innych niż „socjalnych”. W każdym razie nawet najwięksi apostołowie wspomożenia uchodźców nie szermują takimi argumentami, odwołują się raczej do wrażliwości humanitarnej i ducha europejskości.

Włochy, Grecja, Niemcy, Francja i w pewnej mierze Węgry – to kraje najbardziej „nawiedzone” najnowszą falą. A w UE debatuje się nad tym, czy pomagać „w miejscu powstawania problemu” (czyli np. w Syrii i państwach ościennych), czy przyjmować po selekcji na uchodźców (cierpiących) i imigrantów (ekonomicznych). Dodatkowym ubarwieniem jest dylemat wyznaniowo-kulturowy.

 

*             *             *

W moim przekonaniu potrzebna jest tu nowa jakość. Na przykład sformułowanie osobliwej podmiotowości prawnej (samorządowo-gospodarczej), z wykorzystaniem której „nową falę” możnaby „ukoić”.

Chodzi mi po głowie nazwa NOWA OSADA, która w formule prawnej łączyłaby elementy stowarzyszenia, rzemiosła, spółdzielni, gminy.

Na przykład zamiast „obozów namiotowych”, w których „nic się nie dzieje”, więc pęcznieją frustracje – stworzyć warunki do rozkwitu działalności usługowej i rzemieślniczej, a środki dotąd przeznaczane na „socjal” – skierować na wspieranie samorządno-gospodarczych Nano-środowisk (zresztą, w ten sposób warto podejść również do polskich ośrodków dla cudzoziemców ubiegających się o azyl-pobyt).

Na takich warunkach kraje opierające się „nowej fali” (takie jak Polska) – chętniej będą współpracować przy leczeniu chorych efektów niegdysiejszego impulsu pani Merkel. Mamy wprawę: kilkaset tysięcy „zarobkiewiczów” zza granicy wschodniej jakoś sobie u nas radzi, choć wiadomo, że większość z nich pada łupem rwaczy i cwaniaczków, nie dających imigrantom zbytnio oszczędzić.

Znana jest z europejskich doświadczeń formuła osadnictwa (w ten sposób „na prawie niemieckim” napływało do Polski wiele dobrej, świeżej krwi i dobrych wzorców). Koncept NOWEJ OSADY mógłby pójść w tym kierunku.

Tu przerwę, lecz ręce na klawiaturze trzymam…

Jan Herman
O mnie Jan Herman

...jaki jestem - nie powiem, ale poczytaj blog... Więcej o mnie znajdziesz w książce Wł. Pawluczuka "Judasz" (autor mnie nie zna, ale trafił w sedno). O czym jest ta książka? O zmaganiu się człowieka z własnym losem, wiecznością, z Panem Bogiem. O miłości, zdradzie, rozpaczy i ukojeniu. Saszka, prosty chłopak z białoruskiej wioski, po rewolucyjnej zawierusze, podczas której doświadczył wszystkiego, wraca w rodzinne strony i próbuje żyć tak jak inni. Ale kiedy spotyka samozwańczego proroka Ilię, staje się jego najwierniejszym uczniem i apostołem... Opowieść o ludzkich głodach - seksualnym i religijnym - o związkach erotyki i polityki, o tłumionej naszej prawdziwej naturze, o nieortodoksyjnej, gnostyckiej i prawosławnej religijności, tajemnicy i manipulacji wreszcie.................................................... UWAGA: ktokolwiek oczekuje, że będę pisał koniecznie o sprawach, które są "na tapecie" i konkurował na tym polu ze znawcami wszystkiego - ten zabłądził. Piszę bowiem dużo, ale o tym najczęściej, co pod skorupą się dzieje, a widać będzie za czas jakiś.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka