Jan Herman Jan Herman
617
BLOG

Czerwony kur. Jestem za, a nawet przeciw

Jan Herman Jan Herman Sejm i Senat Obserwuj temat Obserwuj notkę 4

Stało się tak: przez kilka lat od wygaszenia Samoobrony nie istniał „główny nurt” gromadzący Oburzonych (przedsiębiorców, pracowników i konsumentów ciężko doświadczanych przez Transformację i jej głównych aktorów, czyli „państwa w państwie”. Warto przypomnieć, że „za czasów” Samoobrony istniały też takie „podskakiewiczowskie” formacyjki „antyustrojowe” jak Nowa Lewica P. Ikonowicza, KPIORP ogromadzony wokół WZW Sierpień’80 D. Podrzyckiego i B. Ziętka, łączące działania w stylu „kładziemy się Rejtanem w poprzek” oraz „dymimy na ulicach i na imprezach globalnego kapitału”. Rodziły się też całkiem liczne, rozproszone formuły egzaltowane, jak Krytyka Polityczna i Młodzi Socjaliści, unikający „akcji bezpośredniej”, powtarzający stary błąd inteligencji, która wciąż od nowa odkrywała, że czoło pochodu jej ucieka, po czym goniła to czoło i ustawiała się na szpicy, by znów spostrzec, że to nie tędy…

Andrzej Lepper odnajdował się w tym wszystkim nieco pokracznie, w „swoich” książkach używając pseudonimu „socjal-liberalizm. Mam być szczery – to naczytawszy się rozmaitych opowieści o socjal-liberalizmie, nadal jedyne, co rozumiem, to sformułowania, które serwuje w skrócie Pedia (dwa akapiciątka, nieco podrasowane przeze mnie, bom w rzeczy samej oczytany):

Socjalliberalizm (demoliberalizm) – to doktryna polityczna zdefiniowana przez Leonarda Trelawny’ego Hobhouse'a , głosząca wolność społeczną przy jednoczesnym zachowaniu pewnego stopnia interwencjonizmu państwowego w mechanizmy wolnego rynku (aby dać zabezpieczenie socjalne najbiedniejszym) oraz dopuszczeniu możliwości posiadania przez państwo przedsiębiorstw użyteczności publicznej. Patrz: wspomnianego autora książka „The Metaphysical Theory of the State” (1918), w której bardzo się on stara „obejść z konserwatywnej strony” mający dopiero nadejść dorobek intelektualnego ruchu europejskiej „nowej lewicy” intelektualnej.

Według założeń socjalliberalizmu, państwo ma dbać o dobrobyt, czyli zapewnić ludziom minimum socjalne, dostęp do wykształcenia i innych podstawowych potrzeb. Zwolennicy liberalizmu socjalnego zakładają, że państwo powinno zapewnić obywatelowi wolność od biedy czy nędzy. Interwencjonizm państwa ma iść w dwóch kierunkach: stymulować „przedsiębiorczość rynkową” by płodziła jak najwięcej dochodu – a następnie ją „przycinać”, a „obcinkami” karmić tych, którzy sobie nie radzą.

Oczyszczenie „dużej sceny” z Samoobrony i z radykalnego patriotyzmu Młodzieży Wszechpolskiej-LPR – ujawniło, jak wielka jest potrzeba przeredagowania niezgody na Transformację i jej skutki. Całe 8 lat rządów PO-PSL – to czas dojrzewania kiełków takich jak Niepokonani, Zmieleni, rozmaite stowarzyszenia pokrzywdzonych przez sądy, skarbówkę, urzędy, indykatorów, sieci mega-biznesowe. Przybywało tego, pęczniało. Idolem „żelaznej logiki” stawał się Janusz Korwin-Mikke, który bez ogródek strzelał w golizny i słabizny Transformacji, nie przekładał jednak tej popularności na skuteczność polityczną, bo proponował zdezorientowanej publiczności zabawę partyzancką.

Aż nastąpiła „wielka zbiórka w Hali BHP”, na którą zaprosiły dwie wraże centrale związkowe i artysta sceniczny zaangażowany społecznie, mający ciągotki polityczne. Nazwano to „Oburzeni” – po czym rozleciało się na drobne kryształki, jedyny efekt to pojedynczy Paweł Kukiz, rozgrywający politykę w stylu tańca św. Wita.

Paweł zdołał przekuć to wszystko w przeciwieństwo swojego programu: stanął najwyżej na „kopcu oburzenia”, przez co podstawił nogę Komorowskiemu. To była późna wiosna 2015, do wyborów parlamentarnych jego „zadaniem” było zebranie polskich rozproszonych „indignados” wokół projektu rozgonienia „państw w państwie” i ustanowienia NRO, Narodowej Republiki Obywatelskiej. Po raz kolejny zauważę: tej treści porady dostawał „gratis” od takich jak – nie chwalęcy się” – ja. Ale on „państwa w państwie” potraktował jak opowieści dziwnej treści i zajął się od razu propagowaniem JOW, czyli NRO. Koncept przewrócenia i zgięcia wpół ordynacji wyborczej był wystarczająco prosty i zrozumiały – by cały ten ruch „indignados” odwrócił się od niego. przedsiębiorcy, pracownicy i konsumenci, uciskani przez Transformację, wyczuli, że nie tędy droga. W ich miejsce wskoczyło kilka „doświadczonych” formacji wprawionych w ćwiczeniach wyborczych, spośród których w kuriozalnej selekcji Paweł dobrał sobie drużynę, ta zaś odniosła „sukces” wchodząc do Parlamentu w roli „tego trzeciego”.

Dość tych analiz, i tak nożyce się odezwą. Efekt jest taki, że „państwa w państwie” nie są „zaorywane”, tylko są polem wielkiej polityki kadrowej i dochodzeniowej. Polityki, czyli „wyboru najmniejszego zła”.

Od zbiegowiska w Hali BHP sprawa zatem  wypełnienia luki po Samoobronie nie posunęła się jakościowo do przodu, tylko wróciła do punktu wyjścia. W każdym razie tylko głupiec twierdziłby dziś, że – obaliwszy „transformatorów” – Indignados mają swoją zwartą polityczną reprezentację. A przecież problem nie umarł, wręcz narasta!

No, i mamy nowy wysyp „flibustierstwa-podskakiewiczostwa”. Najpierw powstał Ruch Sprawiedliwości Społecznej, potem „post-lepperowska” partia Zmiana i jej Wolny Związek Zawodowy, wiatru w żagle dostała filia międzynarodówki syndykalistycznej (ZSP), całkiem świeżo uruchomił się związek Walka i związek Wspólnota Pracy. I tak dalej.

Jestem wielkim sympatykiem RACJI, która przyświeca tym wszystkim inicjatywom. Dam się pokrajać za osadzonego „na bezdurno” Mateusza Piskorskiego, byłego posła i rzecznika Samoobrony (ostatnio pobitego dotkliwie podczas „transportu” z aresztu do prokuratury). Znam osobiście – nie od wczoraj – konkretnych ludzi „mieszających” w tej zupie – i zazdroszczę im niezłomnego zapału. Jestem zarazem wielkim niedowiarkiem formuły „antifa”, którą te inicjatywy reprezentują. Ich paliwem jest najszerzej rozumiany „wk…rw”, który może wypalić się w pojedynczych, dorastających ludziach, ale ma stałe dostawy w postaci kolejnych ofiar systemu-ustroju, „państw w państwie”.

Związki zawodowe i radykalne ugrupowania anty-ustrojowe są „ogniwem rozżarzonym” wszelkiej polityki. Każdy ich sympatyk chętnie korzysta z niosącego nadzieję żaru, ale nie podchodzi zbyt blisko, by się nie oparzyć. A już rozmaite – nieuchronne przecież – rozpalone węgle, jakie pozostają po „akcjach bezpośrednich” – są realnym zagrożeniem pożarowym, że użyję eufemizmu „czerwony kur” (prawda, ile w nim wieloznaczności?).

Przeciw „czerwonemu kurowi” siły pro-systemowe wystawiają formacje fiksownicze (fortyfikujące swoje wpływy: tu przykładem jest KOD) oraz gromadni cze (mamiące rzeszę tanią karmą, tu przykładem są kluby około-parafialne). KOD jest pro-systemowy? Oczywiście: on jest przeciw PiS, ale nie przeciw systemowi, który zresztą chce odrestaurować sądząc, że PiS go rujnuje.

Ale wróćmy do flibustierstwa-podskakiewiczostwa. Otóż, jak rzekłem, znam osobiście niejednego aktywistę „czerwonego kura” (zresztą, tam każdy sobie osobną rzepkę skrobie), i gotów jestem przed sądem zeznać, że żaden z nich nie jest zainteresowany tym, co po „zwycięstwie”. Następnym krokiem. Nie znam ich żadnej obszerniejszej wypowiedzi, na mocy której mógłbym ogłosić: kiedy zwyciężą, mają gotowe rozwiązania, które teraz pilotażowo ćwiczą. Są więc młodszymi braćmi i siostrami, pociotkami Pawła K. Ich zwycięstwo MUSI polegać na tym, że postawią Polskę w poprzek, najeżoną strajkami i manifami. Podstawią nogę wielkoludom – pójdą świętować do kebaba. Wątpliwe, czy mają – razem wzięci – aż taki rozmach, ale jeśli - to będą się radować burzą ogniową, jaka będzie szaleć dzięki pozostawianym wcześniej, porozrzucanym węglom.

Polska już „takie coś” przeżywała, na przykład w 1981 roku. Jak się skończyło…?

Jeśli „czerwony kur” nie dotrze do zapobiegliwej rzeszy, do zaradnej nano-przedsiębiorczości z projektami bardziej konstruktywnymi niż rozmaite PiS-owskie „plusy” – wtedy widzę to „czerwono-czarno”.

 

Jan Herman
O mnie Jan Herman

...jaki jestem - nie powiem, ale poczytaj blog... Więcej o mnie znajdziesz w książce Wł. Pawluczuka "Judasz" (autor mnie nie zna, ale trafił w sedno). O czym jest ta książka? O zmaganiu się człowieka z własnym losem, wiecznością, z Panem Bogiem. O miłości, zdradzie, rozpaczy i ukojeniu. Saszka, prosty chłopak z białoruskiej wioski, po rewolucyjnej zawierusze, podczas której doświadczył wszystkiego, wraca w rodzinne strony i próbuje żyć tak jak inni. Ale kiedy spotyka samozwańczego proroka Ilię, staje się jego najwierniejszym uczniem i apostołem... Opowieść o ludzkich głodach - seksualnym i religijnym - o związkach erotyki i polityki, o tłumionej naszej prawdziwej naturze, o nieortodoksyjnej, gnostyckiej i prawosławnej religijności, tajemnicy i manipulacji wreszcie.................................................... UWAGA: ktokolwiek oczekuje, że będę pisał koniecznie o sprawach, które są "na tapecie" i konkurował na tym polu ze znawcami wszystkiego - ten zabłądził. Piszę bowiem dużo, ale o tym najczęściej, co pod skorupą się dzieje, a widać będzie za czas jakiś.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka