Jan Herman Jan Herman
1848
BLOG

Siła etosu

Jan Herman Jan Herman Polityka historyczna Obserwuj temat Obserwuj notkę 11

Umiem sobie wyobrazić – zwłaszcza że „widziałem na własne oczy” – sitwę, która używając wszelkich wyobrażalnych sposobów niegodnych, wykorzystując rozmaite przestępcze predyspozycje i różne możliwości związane z „miejscem aktywności” zawodowej – dorabia się majątku i pozycji nieosiągalnej dla innych, których kosztem zresztą się rozwija i potężnieje.

W dowolnym środowisku społecznym taką grupę można stosunkowo łatwo stworzyć, jeśli choćby ktoś jeden – na tyle zdemoralizowany, że nie liczy się dlań żadne dobro – bierze na siebie „kierowniczą rolę sprawczą”. Jeden wystarczy, a zawsze dołączy grupa naśladowców, przybocznych, ogłuszonych tupetem i bezczelnością oraz "świetną okazją".

I kiedy taka grupa już się stworzy(ła), na przykład przed laty, to stworzenie drugiej takiej jest wielce utrudnione, bo ta pierwsza zajęła najwrażliwsze miejsca w przestrzeni społecznej. Cała ta przestrzeń społeczna „wie o co chodzi”, ale „głową muru nie przebija”, „z koniem się nie kopie”, większość żyć się stara w zastanych warunkach, choć gdyby pojawił się „moment sprawiedliwości” – będą świadczyć przeciw sitwie. Ale jak ma taki moment nadejść, kiedy sitwa zarządza całą rzeczywistością, oplótłszy ją swoimi geszeftami. Uciszając każdą alternatywę, niekoniecznie pięścią, bo sa inne „sposoby” zamykania konkurentom drogi do kariery.

A bywa, że zdarza się jakieś nieszczęście: powódź, pożar, epidemia, wojna, nagła bieda. Albo nic się szczególnego nie zdarza, ale są takie sprawy, które wymagają dobrego zarządzania. I ta sitwa wtedy, a zwłaszcza jej liderzy, stają na wysokości zadania: okazują się pomocni, sprawni, ofiarni, dzielni, niezłomni, ludzcy. Sięgają po „własne” środki” i „własne” możliwości (co z tego, że zagarnięte w opisany wyżej sposób) i ratują społeczność od nieszczęścia, prowadzą ją bezkolizyjnie przez burzę historyczną. Stają się bohaterami swoich czasów.

Brawo, chwała, ordery, pomniki, wieczna pamięć.

 

*             *             *

Przyglądam się od ćwierćwiecza debacie nad Wałęsą. Nad człowiekiem, który w młodości – ma to do dziś – był przede wszystkim nieokiełznanym podskakiewiczem, lekce sobie ważącym „miastowe” normy i obyczaje, na którego koledzy z pracy patrzyli jak na „bombę zegarową”: w każdej chwili coś wykręci i będzie się działo. Pracownik z niego żaden: wciąż jakaś z nim afera.

Taki „profil charakterologiczny” nieuchronnie wpadał w kłopoty, sam je sprawiając swojemu otoczeniu (rodzinie, kolegom, sąsiadom). Ale kiedy dzieją się sprawy wymagające straceńca – właśnie takiego się wypycha z szeregu, idź, tobie już wszystko jedno. Nawet jeśli na co dzień dawano mu znać, żeby zbastował, bo chuligani.

Lech Wałęsa najprawdopodobniej nigdy w życiu nie stanąłby na czele wydarzeń sierpniowych, gdyby nie został wywindowany przez ten paradoksalny mechanizm w różnych drobnych konfliktach stoczniowych. I gdyby nie okoliczności związane z tym, jak i z czyją pomocą „przeskoczył płot”.

Nie tylko ja mam pewność, że ludzi bardziej świadomie – niż elektryk – zaangażowanych w sprzeciw wobec ustroju PRL, zasłużonych w budowaniu konspiracyjnego (choć infiltrowanego) oporu – w Gdańsku nie brakowało. I to właśnie infiltracja spowodowała, oraz ten – jeszcze raz zauważę – paradoksalny mechanizm wypychania na czoło awantury tego, kto ma najmniej do stracenia i łobuzerski temperament – że to Lech, a ni którykolwiek z kilkunastu czołowych gdańskich dysydentów, stał się osobą „zaakceptowaną” do roli kierownika strajku. Zaakceptowaną przez załogę, przez grupę dysydencką i przez „cichych reżyserów”.

Do chwili, kiedy „przeskoczył przez płot” i wziął strajk sierpniowy „jak swój” – Lech Wałęsa był niegodnym niczego obwiesiem, przy którym niebezpiecznie było stać , bo ściągał na siebie nieszczęścia i miał „toksyczne” plamy na życiorysie i sumieniu. Ale teraz sytuacja była inna i taki „piorunochron” był jak najbardziej na swoim miejscu. Uda się – to zobaczymy co dalej, nie uda się – Lecha znów skopią, a może i nie.

Dogadawszy się z dyrekcją (i z pozostającymi w „telefonicznym tle” mocodawcami dyrekcji) – Wałęsa zadecydował o tym, że koczy strajk. Do domu. Ani przez chwilę nie pomyślał o kilkudziesięciu fabryczkach na zadupiu województwa gdańskiego, które solidarnościowo stanęły za Stocznią. Dopiero rozpaczliwa ich interwencja (oraz chłodna kalkulacja rzeczywistych dysydentów) – kazała Wałęsie odwołać „odbój”. Dam sobie uciąć, że ktoś „cichy” zrobił my gdzieś na boku taką awanturę, że każdy by się wystraszył. Czy to wtedy obwieś stał się – sam w sobie – bohaterem? Czy to wtedy powiedział „cichemu”, żeby się odp…lił, bo go ludzie powieszą za nie wiem co, kiedy teraz zrejteruje?

Wałęsowskie „non possumus” podczas tej drugiej odsłony strajku sierpniowego jest godne pomników. Niezależnie od tego, czy „frontmenem” w sprawie był „stuk”, czy dzielny Leszek przedzierzgnięty w Lecha. Zdolnego do straceńczego trzymania się warunków zapisanych na desce.

Nie wiem, czy ktoś inny z gdańskiej grupy dysydentów, kto stanąłby na czele „drugiej odsłony” Sierpnia, dostałby Nobla, wygłaszałby mowę w Kongresie, uruchomiłby legendę i etos. Wiem, że z obwiesia znanego „na zakładzie” z nieobliczalnego chuligaństwa – wyrósł Człowiek.

Niech sobie LW, czy TW, czy jak go zwą, idzie dziś w zaparte. Dla mnie jest on obwiesiem, który w sierpniu 1980 przedzierzgnął się z postaci mętnej – w bohatera.

 

*             *             *

Słucham, co mówi – obszernie i bez omyków – niegdysiejszy Delfin, jeden z czyhających na potknięcie lub po prostu abdykację Jarosława, w sprawie środowiska sędziowskiego. I komentarzy wycelowanych przeciw temu, co on mówi.

Stworzyłem – i cyzeluję od kilku miesięcy – „teorię państwa w państwie”: 20 kryteriów, wyróżniających Zło, dziejące się kosztem Dobra, Zakłamanie kosztem Prawdy, wyróżniających mechanizm wymuszania Racji i zabezpieczania środowiskowych interesów.

Napisałem tuż powyżej: wystarczy nawet jeden obwieś w środowisku, który zdoła ogromadzić naśladowców i przybocznych – aby w jakiejś rzeczywistości zainstalowało się „państwo w państwie”.

Sitwa w środowisku sędziowskim (tak jak w skarbówce, w ochronie zdrowia, w służbach specjalnych i ponad 30 innych środowiskach) – to nie „wszyscy”, tylko sitwa. Tak jak Wałęsa to nie Solidarność, tylko Wałęsa (i pewnie kilkunastu „cichych” zamontowanych w kierownictwie). Ale – to jest właściwość każdej sitwy – broni się ona przed infamią tak jak Lech: idziemy w zaparte. Beze mnie nie byłoby Solidarności, walki, zniesienia komuny, demokracji – powiada Wałęsa. Bez nas nie byłoby niezawisłego sądownictwa – powiadają „sądownicy”.

Bzdurzy Lech: miał go kto zastąpić, zbieg okoliczności go wywindował. Bez niego czy z nim – niektóre sprawy były nieuchronne. Bzdurzą sędziowie: większość karier w wymiarze sprawiedliwości zastrzeżonych jest zawsze dla sitwy. Większość, podkreślam. Dla tych karier trzeba było nieraz zawierać „trudne kompromisy”, jeśli już nie brało się czynnego udziału w świństwach sądowych, prokuratorskich, dochodzeniowych.

 

*             *             *

Może nie powinienem człowiekowi robić „publicity”, ale zaryzykuję. Mowa o facecie, który wykorzystał opisane już wyżej paradoksalne mechanizmy kreowania liderów – i został z dnia na dzień przywódcą sprzeciwu wobec nowej formacji rządzącej, którą ów ruch „wytypował” jako faszystowską, zanim cokolwiek zrobiła.

Chwała mu za sprawność internetową. I mogę ubolewać, że ten ruch nie umie właściwie zachować się wobec swojego przywódcy o co najmniej wątpliwej przyzwoitości.

Czy to jest taka „polska cecha narodowa”, że premiujemy obwiesiów, byle zastąpili nas w tym wymiarze publicznego działania, który związany jest z ryzykiem namacalnej, tu-teraz odpowiedzialności, która osłabia wolę nawet w najbardziej szlachetnych misjach?

 

*             *             *

Polska pławi się w szambie – ubolewa z egzaltacją jeden z twórców etosu Solidarności. I mówi: byłem notariuszem jego podpisu, miałem u siebie kilkadziesiąt kartek „in blanco” z podpisem Lecha, bo niebezpiecznie było wozić materiały, więc sam wypisywałem dokumenty na kartach in blanco, jako jego powiernik, człowiek zaufania.

Potwierdzam: kiedy jeden z najważniejszych polskich etosów wystawia na czoło – i broni za wszelką cenę – „stuka” (który się potem bohatersko „urwał bezpiece”), kiedy elitarne środowisko inteligenckie nie jest w stanie odciąć się od zwykłych przestępców w swoim gronie, używających swojej pozycji i możliwości do gnębienia wytypowanych podsądnych i robienia „szacher-macher” w wytypowanych sprawach, jeśli środowisko egzaltujące się „znikającą demokracją” nie jest w stanie utemperować swojego nieprzyzwoitego lidera – to mamy właśnie szambo.

Nie może Wałęsa się przyznać, bo dałby Kaczyńskiemu satysfakcję? Nie mogą sędziowie wykopsać ze swego grona ewidentnych gnojków, bo całe środowisko straci autorytet niezbędny w pracy? Nie może wielki spontaniczny ruch napiętnować nieprzyzwoitości?

Oto szambo.

 

*             *             * 

Nie zawsze to, co się pisze i mówi Dużymi Literami – nadaje się do „odkażania szamba”. O wy, piszący i mówiący Dużymi Literami, którzyście nie umieli mówić prawdy w czasie dla niej najlepszym – nie mieszajcie w tym szambie.


*             *             *

A co do intencji – czyli kto, komu, dlaczego, i dlaczego teraz – to jest odrębna sprawa. Czy na nazywanie szamba szambem trzeba czekać na „właściwą chwilę”?

Jan Herman
O mnie Jan Herman

...jaki jestem - nie powiem, ale poczytaj blog... Więcej o mnie znajdziesz w książce Wł. Pawluczuka "Judasz" (autor mnie nie zna, ale trafił w sedno). O czym jest ta książka? O zmaganiu się człowieka z własnym losem, wiecznością, z Panem Bogiem. O miłości, zdradzie, rozpaczy i ukojeniu. Saszka, prosty chłopak z białoruskiej wioski, po rewolucyjnej zawierusze, podczas której doświadczył wszystkiego, wraca w rodzinne strony i próbuje żyć tak jak inni. Ale kiedy spotyka samozwańczego proroka Ilię, staje się jego najwierniejszym uczniem i apostołem... Opowieść o ludzkich głodach - seksualnym i religijnym - o związkach erotyki i polityki, o tłumionej naszej prawdziwej naturze, o nieortodoksyjnej, gnostyckiej i prawosławnej religijności, tajemnicy i manipulacji wreszcie.................................................... UWAGA: ktokolwiek oczekuje, że będę pisał koniecznie o sprawach, które są "na tapecie" i konkurował na tym polu ze znawcami wszystkiego - ten zabłądził. Piszę bowiem dużo, ale o tym najczęściej, co pod skorupą się dzieje, a widać będzie za czas jakiś.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka