Jan Herman Jan Herman
177
BLOG

… i jeszcze Doskonałość

Jan Herman Jan Herman Sejm i Senat Obserwuj temat Obserwuj notkę 1

Kiedy Michał Szczerba, człowiek kopnięty z mównicy przez Marszałka, dostał mikrofon na trybunie przed Sejmem, albo w innym miejscu, już nie pamiętam – to poszedł w tony dobrze mi znane: zaczął mówić o poszukiwaniu Piękna, Dobra, Prawdy i Sprawiedliwości.

Używam tych słów, nadając im sens teologiczny, równo od 10 lat. W tej kolejności. Panu Michałowi trzeba było 10 lat, by wpadł na to samo, chociaż ja wolę myśleć, że wyczytał ten kanon na moim blogu: moja niemała frekwencja w blogowych statystykach http://publications.webnode.com ma przecież jakieś konkretne nazwiska, a prawdopodobieństwo, że dwaj faceci, całkiem różniący się poglądami i postawą, wygłoszą przypadkowo publicznie identyczne cztery słowa w identycznym kontekście – jest raczej niewielkie.

Panie Michale zatem: gratuluję wyboru lektury, bo mój blog jest naprawdę dobry merytorycznie i każe Czytelnikom myśleć. Ale jednocześnie chcę Panu wytyczyć dalsze cele.

Po pierwsze

Uciekam przed Panem do przodu i dopisuję do kanonu słowo Doskonałość. Czyli teraz mamy pięciopalczasty drogowskaz: Piękno, Dobro, Prawda, Sprawiedliwość i Doskonałość. Jest Pan zwolniony z wszelkich opłat i wszelkich wyrzutów sumienia, jeśli Pan będzie powtarzał ten pięciosłów swoim kolegom z ugrupowania, właśnie im szczególnie.

Co to jest doskonałość? Na pewno słyszał Pan o dwóch ludziach, żyjących w Starożytności, z których jeden miał nick Platon, a drugi posługiwał się aramejskim imieniem ישוע) יֵשׁוּעַ ; Yēšuaʿ, Joszua.

Platon miał łeb pojemny. Dla wszelkiej maści filozofów uchodzi za bożka, cytują go bez umiaru. On to ukuł pojęcie Πλήρωμα (Pleroma), które współcześni tłumaczą jako „pełnia”, ale w rzeczywistości oznacza ono „pełnię doskonałości”. Jest gdzieś w Uniwersum – powiada Platon – i to nie w jakimś punkcie, tylko „wszędzie”, kompletny-zupełny zbiór doskonałych form-wzorców wszystkiego co było, jest i będzie. I akurat Człowiek stara się nieudolnie odtwarzać to, co mu się z tego zbioru „wyświetli”, ale dzieło ludzkie i sam człowiek – to byty niedoskonałe, mogą co najwyżej przybliżać się do tego, co świeci przykładem w zbiorze Pleroma. Co ważne, próbujący się Platonowi sprzeniewierzyć jego uczeń, Arystoteles, dowodził, iż Człowiek sam z siebie tworzy swoje dzieła materialne i duchowe, a nawet „sam się staje”, co w mojej interpretacji potwierdza koncept Pleromy, a nie obala go.

Jezus miał serce ogromne i takiegoż ducha. Przy pomocy tych narzędzi zwalczał – zawsze po przyjacielsku i serdecznie – wszystko co napotkał i rozpoznał jako brzydkie, złe, kłamliwe, niesprawiedliwe i niedoskonałe. Kiedy już został ukrzyżowany – w wyniku sfingowanego procesu, w którym nie brakło zdradzieckich srebrników, donosu, ciemnych interesów kapłańskich, umywania rąk przez decydentów, tortur oraz pogardy i poniżenia – stało się jasne dla wszystkich, którzy go znali, że jest nosicielem Pleromy, tak jakby połknął pigułkę zmiksowanych Piękna, Dobra, Prawdy, Sprawiedliwości, Doskonałości. Ktoś wpadł na pomysł, że te jest możliwe tylko wtedy, jeśli Jezusa pojmować jako delegata Uniwersum-Opatrzności – i rozpoczął się Kult Jezusa, który ja też – wedle tego co powyżej – uprawiam, starając się unikać egzaltacji: no, po prostu nie dorastam mu do pięt.

Kiedy potem ktoś wpadł na pomysł, by do zwojów biblijnych dopisać Nowe Świadectwo – zmyślnie połączono koncept Pleroma z konceptem Jezusa-nosiciela Pleromy. Zaczęto Jezusa przedstawiać w dwóch nierozłącznych aspektach (jak w takiej „trójwymiarowej” pocztówce, na której obrazek się zmienia w zależności od kąta obserwacji:

  1. Jako „pan to pleroma tes theotetos” Jezus reprezentuje „w pełni kompletną naturę boską”;
  2. Jako „pan to pleroma tou theou” Jezus przedstawia „boską pełnię moralnej doskonałości”;

Dodam, że słowo „boski” w starohelleńskim języku „koine” (to język oryginału Nowego Testamentu) nie oznacza siwego starca w niebiesiech, tylko fenomen „wszystkiego co jest”: nie istnieje dlań czas (czyli jest wieczny) i nie istnieje dlań przestrzeń (czyli jest wszechobecny), a do tego jest „matrycą” Piękna, Dobra, Prawdy, Sprawiedliwości i Doskonałości.

Współcześni mędrcy wykreślają coraz częściej pojęcie „boskości” ze słowników (chcą być religijnie bezstronni), ale wtedy muszą kleić jakieś „ziemskie” teorie doraźne, choć nazywają je teoriami wszystkiego.

Po drugie

Ja to na przykład, Panie Michale, zauważyłem śmieszny zabieg semantyczny w wykonaniu KOD: niby przywołują rewolucyjne zawołanie, które w wersji optymistycznej brzmi Liberté, Égalité, Fraternité, ale zamiast trzeciego członu wstawiają niezbyt logiczny implant i pohukują: Wolność, Równość, De-Mo-Kracja.

Trzeba naprawdę być Mateuszem K. albo którymś z jego pukniętych trenerów od robienia wieców, aby sklecić takie coś.

Rozłóżmy to oryginalne, francuskie zawołanie na czynniki pierwsze, uwzględniając ówczesny historyczny i społeczny kontekst.

Liberté – wyraża pragnienie ówczesnych przedsiębiorców, by na salonach przestano ich uważać i traktować jak ludzi zajmujących się biznesowym paskudztwem, niegodnym człowieka dobrze urodzonego. Ówczesny „biznes” finansował monarsze życie ponad stan, uzupełniał braki w monarszym skarbcu – ale do elit dopuszczano go kuchennymi drzwiami, traktatowano z nimi w „antyszambrach” i to o takich porach, kiedy szlachetni jeszcze spali, ożenek z nimi był oczywistym mezaliansem.  Postawili oni sprawę jasno: swoboda dla nas zarówno co do działalności (zdjąć z niej stygmaty poniżające), jak też co do podmiotowości: niech nam utytułowane gołodupce nie plują do kawioru, który im finansujemy (może akurat z tym kawiorem przesadziłem. Jednym słowem, przedsiębiorcy pod hasłem Liberté rozumieli Rynek i bardzo mocno domagali się, by to on, a nie monarchia i jej zblazowani dworzanie dyrygowali owym Rynkiem. Podpowiem, że teoretyk ekonomii, François Quesnay, wszelki biznes (przetwórstwo wedle umyślonego planu) uważał za działalność próżniaczą, czemu dał wyraz w „Tableau économique” (1758), więc dewiza Wolność-Równość-Braterstwo (ukuta 30 czerwca 1793) w pierwszym z tych słów wojowała z oficjalnym przesłaniem „rządowym”.

Égalité: ten kto wpadł na pomysł, żeby w sprawę biznesowej walki o podmiotowość polityczną wprzęgnąć „lud pracujący” – miał łeb nie od parady. „Net Hercules contra plures” – zdawał się mówić. Wszyscy przytakną, że przedsiębiorcy jako obalacze ustroju plwającego na nich z góry – to  kiepska armia. Ale ich robotnicy – to już ludzie nawykli do wysiłku, do ryzykowania zdrowiem i życiem. I występujący w przyrodzie w masowych ilościach. Zatem hasło Równość angażowało szarą ludzka wyobraźnię: nasze żołądki potrzebują tyle samo kalorii, co żołądki szlachetnie urodzonych, tak samo potrzebujemy odziać się, wyspać, odpocząć, pożyć rodzinnie, zabawić się. Pod tym względem jesteśmy równi każdemu, dlatego przyłączamy się do naszych pracodawców, bo oni nas zainspirowani, że świat może być życzliwy również dla nas. Trzeba też wiedzieć, że – choć samoorganizacja, samorządność, wzajemnictwo i podobne wynalazki były naonczas pośród prostego ludu raczej nieobecne – to wielka była zdolność tego ludu do sklejania się w jeden szary żywioł, którego broń-boże nie wolno podpalać, bo potoczy się niczym kula ognista.

Fraternité – to był obszar duchowieństwa. Co prawda, owo duchowieństwo nie dorastało do pięt Jezusowi w postawie i traktowaniu maluczkich – ale przy okazji nabożeństw i w codziennym głoszeniu Dobrej Nowiny wysługiwano się Jezusem i tymi akcentami jego „doktryny”, które czyniły wszystkich jezusowymi braćmi, a Bóg stawał się nie tylko ojcem Jezusa, tylko wszechojcem każdego. Nie spotkałem nikogo, żadnego tekstu, w którym – poprzez zawołanie o Braterstwie – łączono Rewolucję Francuską z przesłaniem religijnym, ale dla mnie jest oczywiste, że ten trzeci człon zawołania rewolucyjnego wtrącał proboszczom z ręki narządzie pacyfikowania ludu: skoro rewolucjoniści na sztandary wynoszą braterstwo, to strasznie głupio by wyglądało, aby proboszczowie nagle zaczęli podstawiać nogę. To zaś oznaczało, że duchowieństwo ustawiono z boku działań rewolucyjnych: może kardynałowie i arcybiskupi (w większości piastujący urzędy kościelne w drodze symonii) woleli w tej zawierusze trzymać się pałaców niż placów, ale szare duchowieństwo zareagowało w stylu „końce w wodę”.

No, a w Polsce AD 2016 odrzucono Fraternité. Nie wszyscy są naszymi braćmi – zdaje się skandować Kijowski. Bo my tutaj, na barykadzie wiecowej, jesteśmy Suwerenem, a ci tam, choć wygrali wybory – są „po drugiej stronie”. Aby to podkreślić, uwypuklić – Braterstwo zastąpiono Demokracją.

Dziwna to Demokracja, ta KOD-owska. Jest ona upleciona z przepisów prawa, z procedur, algorytmów, standardów, norm, certyfikatów, dopuszczeń, wtajemniczeń. W chutrym zabiegi konstytucyjny zapis o „demokratycznym państwie prawnym” przeredagowano wiecowo na „rządy prawa” – a to przecież kolosalna różnica. Bo „państwo prawne” – to podmiot polityczny złożony z organów, urzędów, służb i legislatury, a „rządy prawa” – to bezosobowe rządy przepisów, procedur, itd. że niby one same rządzą – a w rzeczywistości rządzi ten, kto pierwszy chwyci te prawa-procedury i zacznie nimi wymachiwać jak swoimi. Gdzież tu miejsce na Braterstwo…?

 

*             *             *

Panie Michale kochany!

Szczerbo ty moja!

Wiedza łagodzi obyczaje. Zanim znów podbierze mi Pan moje wypociny i wygłosi u Kijowskiego (czy kto go tam zastąpi, bo z nim trudno jest wam wytrzymać) – to niech się Pan dobrze wczyta. Piękno, Dobro, Prawda, Sprawiedliwość – a od dziś jeszcze Doskonałość – nijak się ma do zawołania Liberté, Égalité, Démocratie, zwłaszcza przy udawance, że Demokracja to imperialnorzymskie rządy prawa.

Czyńcie, coście tam sobie umyślili, bo to jest wasza Liberté, ale przynajmniej nie oszukujcie oglądaczy, słuchaczy i czytelników, że to jest coś wspólnego z Pięknem, Dobrem, Prawdą, Sprawiedliwością i Doskonałością. Nie godzi się, zna Pan to słowo?

Jan Herman
O mnie Jan Herman

...jaki jestem - nie powiem, ale poczytaj blog... Więcej o mnie znajdziesz w książce Wł. Pawluczuka "Judasz" (autor mnie nie zna, ale trafił w sedno). O czym jest ta książka? O zmaganiu się człowieka z własnym losem, wiecznością, z Panem Bogiem. O miłości, zdradzie, rozpaczy i ukojeniu. Saszka, prosty chłopak z białoruskiej wioski, po rewolucyjnej zawierusze, podczas której doświadczył wszystkiego, wraca w rodzinne strony i próbuje żyć tak jak inni. Ale kiedy spotyka samozwańczego proroka Ilię, staje się jego najwierniejszym uczniem i apostołem... Opowieść o ludzkich głodach - seksualnym i religijnym - o związkach erotyki i polityki, o tłumionej naszej prawdziwej naturze, o nieortodoksyjnej, gnostyckiej i prawosławnej religijności, tajemnicy i manipulacji wreszcie.................................................... UWAGA: ktokolwiek oczekuje, że będę pisał koniecznie o sprawach, które są "na tapecie" i konkurował na tym polu ze znawcami wszystkiego - ten zabłądził. Piszę bowiem dużo, ale o tym najczęściej, co pod skorupą się dzieje, a widać będzie za czas jakiś.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka