Jan Herman Jan Herman
197
BLOG

Komu tyka zegar

Jan Herman Jan Herman Polityka Obserwuj notkę 1

Z teologiczno-fizykalnego punktu widzenia zarówno Czas, jak też Przestrzeń są fenomenami lokalnymi, szczególnymi przypadkami Uniwersum. Ale dla nas, Ziemian, Czas jest czymś bardzo konkretnym, dolegliwie wyznaczającym kierunek zmierzania ku temu co nieuchronne. Zegar więc tyka wszystkim – brzmi odpowiedź na tytułowe pytanie.

Ale niektórym zegar tyka bardziej.

Weźmy takiego rolnika. Jego obowiązki są uzależnione od zbiegu (uczenie: koincydencji) dwóch nieuchronności. Pierwszą z tych nieuchronności jest codzienny, cogodzinny przyrost roślin i zwierząt. Tych chcianych (uprawnych, hodowlanych) i tych niechcianych (chwastów, drapieżników, szkodników). Drugą z tych nieuchronności jest przemienność dnia z nocą albo kolejne pory roku. Rolnik musi zawsze „robić swoje”, kiedy koincydencje się krzyżują, a te – jak na złość 0 krzyżują się nie bacząc na to, czy rolnik jest zdrowy, wypoczęty, dobrze zaopatrzony w narzędzia, czy mu się w ogóle chce. Krowy ryczą, deszcze leją, zboże dojrzewa, wiatry hulają, upały wysuszają Naturę – i rolnik w tym wszystkim musi się odnaleźć akuratnie i w porę.

Weźmy takiego chemika, niekoniecznie dyplomowanego, ale mającego do czynienia z nieuchronnościami procesów fermentacyjnych i podobnych: mleczarz, browarnik, hutnik, szklarz, kucharz, operator w rafinerii. Jakże wiele ludzkiej „produkcji” – to po prostu doglądanie i manipulowanie procesami „naturalnymi”, które człowiek może co najwyżej uruchomić, a potem to już one same się dzieją i człowiek musi za nimi nadążać.

Weźmy takiego polityka. Ma on do czynienia z materią ludzką, społeczną, najbardziej kapryśną, nieobliczalną, wrażliwą na wszelkie zmiany, ale też na wypowiedziane słowa i podjęte decyzje. Polityk to więcej niż rolnik, hutnik, kucharz, browarnik – razem wzięci. Można powiedzieć, że politykowi sypią się koincydencje raz-po-raz. Tylko przy polityku prawdziwe staje się powiedzenie, że rolnik śpi – a jemu samo rośnie. W przypadku rolnika to jest oczywista i krzywdząca nieprawda, ale wobec tego zauważmy, jak wiele spraw „krzyżuje się” politykom!

A jednak lezą w te polityczne gąszcza naindyczonych kolcami zasieków. Po co?

Kiedy byłem młodszy i bardziej nie przebierający w słowach, a Polskę nawiedzała pierwsza fala solidarnościowa, w jakiejś gorącej dyskusji użyłem sformułowania: „albo dureń, albo złodziej”. Chodziło mi o całkiem liczny korpus dyrektorski, który w gospodarce powszechnego „gonienia w piętkę” (patrz: J. Kornai, „Gospodarka niedoborów) powszechnie używali zaklęcia „trudności obiektywne”, którym to zaklęciem uniewinniali swoje porażki produkcyjne i podobne.

Co to znaczy trudności obiektywne – grzmiałem. To znaczy, że dzieje się coś poza kontrolą, poza możliwością ogarnięcia, poza decyzjami, poza wpływem dyrektora. Jeśli dyrektor obejmuje funkcję kierowniczą i nie wie, że czekają go trudności obiektywne, nie próbuje ich „warunkować” – to jest matołem a nie dyrektorem i nie powinno mu się nic odpowiedzialnego powierzać. Ale jeśli wie, w co wdeptuje, idzie w te chaszcze z góry planując, że jeśli coś nie wyjdzie, to użyje magicznego zaklęcia – wtedy jest zwykłym złodziejem, łasym na apanaże, lekceważącym odpowiedzialność i obyczajność.

Kompetentny dyrektor powinien odmówić objęcia funkcji, jeśli tli się w nim przyzwoitość – klarowałem. Wystarczyłby tysiąc kompetentnych dyrektorów – a sytuacja kadrowa zmieniłaby się radykalnie i politycy musieliby przestawić gospodarkę na bardziej przewidywalne tory (nie mówiłem: rynkowe, tylko: przewidywalne). Ale kompetentni woleli „się mieć”, niż dowieść, że są kompetentni. Dlatego nie miałem dla nich litości w słowach.

Rzecz działa się w SGPiS, nazywanej wtedy „kuźnią czerwonych kadr”. To stąd – i podobnych, mniej sławnych szkół – brały się tabuny dyrektorów, którzy szybko pojmowali, na czym polega gra: wykonuj płynące z góry zalecenia, nie komentując ich, walcz jak lew o niskie limity wykonania i ponad miarę wysokie przydziały zaopatrzeniowe, ale przede wszystkim pilnuj, aby trudne decyzje i trudne sprawy podejmowane były kolegialnie, wplątuj w nie zastępców, kierowników, związki zawodowe, organizacje partyjne, walne zebrania załogi. Wtedy zawsze będziesz chroniony. A twój zawód będzie zwał się: „nieustający dyrektor”, raz tu, raz tam…

 

*             *             *

Nie dalej jak wczoraj usłyszałem w nielicznej rozmowie, że „za Platformy” sprawami publicznymi rządzili fachowcy, a „teraz” to bierze się skądkolwiek, byle „swój” on był. Im dalej brnęliśmy w rozmowę, tym bardziej stawały mi włosy na głowie. Mój rozmówca zupełnie nie kojarzył, że w czasie dwóch kadencji tuskowitów rozrosła się biurokracja-nomenklatura, że procedury, algorytmy, standardy, certyfikaty – zastąpiły ostatecznie rzeczywiste kompetencje osobiste, że zarządzanie nawą publiczna w Polsce stało się takie, jak je opisywałem grzmiąc na zaklęcie o trudnościach obiektywnych. Cokolwiek nie wyszło – winowajca pokazywał procedury, uchwały, analizy eksperckie – i przestawał być winowajcą.

Połowa biznesu – zwłaszcza „uspołecznionego” – tkwiła u klamki urzędników, gotowa spełnić życzenia biurokratów, byle w zamian otrzymać przydziały i nadziały, czyli, mówiąc językiem „europejskim” – wygrać konkursy i przetargi. Jeśli mój rozmówca uważa to za kompetencje – to gratuluję.

Nie, nie twierdzę, że teraz nastała era fachowców bez zarzutu. Tyle że przychodzą ludzie, którzy nie mają odruchu zakotwiczania się w „kulturze biurokratycznej”, muszą „kombinować własnymi głowami”. Bez obawy: jak na razie PiS wymienił nie więcej niż 10% nomenklatury, a około 30% przycupnęło i udają, że ich nie ma. Tyle że widzimy tych najbardziej obserwowanych, stąd natychmiast rejestrujemy wpadki.

Za tuskowickich czasów wpadek nie było, system-ustrój je zagłaskiwał. Słyszeliście o aferze ratuszowej? Za tuskowitów Warszawa była zieloną wyspą, na której wyrastały szklano-aluminiowe pałace biznesu. A tu masz, system przestał chronić „trudności obiektywne” i fetor wszystkich odurza. No, to pytam: sitwa gruntowo-kamienicznikowska – to kompetentni, czy akurat nie?

Jan Herman
O mnie Jan Herman

...jaki jestem - nie powiem, ale poczytaj blog... Więcej o mnie znajdziesz w książce Wł. Pawluczuka "Judasz" (autor mnie nie zna, ale trafił w sedno). O czym jest ta książka? O zmaganiu się człowieka z własnym losem, wiecznością, z Panem Bogiem. O miłości, zdradzie, rozpaczy i ukojeniu. Saszka, prosty chłopak z białoruskiej wioski, po rewolucyjnej zawierusze, podczas której doświadczył wszystkiego, wraca w rodzinne strony i próbuje żyć tak jak inni. Ale kiedy spotyka samozwańczego proroka Ilię, staje się jego najwierniejszym uczniem i apostołem... Opowieść o ludzkich głodach - seksualnym i religijnym - o związkach erotyki i polityki, o tłumionej naszej prawdziwej naturze, o nieortodoksyjnej, gnostyckiej i prawosławnej religijności, tajemnicy i manipulacji wreszcie.................................................... UWAGA: ktokolwiek oczekuje, że będę pisał koniecznie o sprawach, które są "na tapecie" i konkurował na tym polu ze znawcami wszystkiego - ten zabłądził. Piszę bowiem dużo, ale o tym najczęściej, co pod skorupą się dzieje, a widać będzie za czas jakiś.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka