Jan Herman Jan Herman
1413
BLOG

Kto sieje wiatr

Jan Herman Jan Herman Polityka Obserwuj notkę 17

Nie chodzę o lasce, ale jestem wystarczająco stary, by pamiętać swoją bezsilną rozpacz początków Transformacji: media pełne były frazesów o wielkiej mądrości ludu pracy, o jedynie słusznym narodowym instynkcie, który zrodził Solidarność – a cichcem, podstępem i z szyderstwem w głowach zdejmowano temu robociarsko-ludowemu narodowi gacie, ukazując światu jego gołą dupę, zostawiając mu tylko skarpetki.

Ileż wtedy było zadęcia: oto Lech Wąsaty obalił komunę i bieży zbawić świat cały…!

Otóż Lech nie miał wtedy nic do powiedzenia, choć biegało jeszcze po ludziach hasło z niedawnej wtedy, nieustającej fali strajkowej: rząd się wałęsa, a rządzi Wałęsa. Polską Mazowiecko-Wałęsowską rządziły tabuny laborantów zwanych „brygadą Marriotta”, aplikujących umęczonej Polsce rozmaite roztwory przywożone w menzurkach: monetaryści, ten nawiedzony narodek szkodliwych fantastów rodem z psychiatryka, czniali to, co w podręcznikach uchodzi za esencję gospodarki, czyli wytwarzanie konkretnych dóbr – za to z pasją „meliorowali” coś, co przedstawiali światu jako polski ugór, choć ugorem nie było. Ich interesowało tylko to, co każdego melioranta: odsączyć gospodarkę z „żywej wody” i poprowadzić tę wodę kanałami do zbiornika retencyjnego, w którym pluskały się szczupaki na wyprzódki z rekinami. Odsączone żyzne pola – zamiast nawożenia – doznały drenażu.

Nie ja ukułem, ale ja jako jeden z pierwszych grzmiałem: niewidzialna ręka „rynku” – kradnie!

  1. Kradziono – kiedy ponad 500 doborowych przedsiębiorstw skupiono w tzw. Narodowych Funduszach Inwestycyjnych pod zarządem – a jakże – funduszy i firm doradczych z zagranicy, z domieszką „oswojonych” polskich przybocznych;
  2. Kradziono – kiedy największe polskie instytucje finansowe i cały sektor ubezpieczeniowy oddano w ręce – a jakże, zachodnich – specjalistów od wymyślania „produktów” obiecujących raj, a polegających na drenowaniu;
  3. Kradziono – kiedy z dnia na dzień wystawiono cały sektor rolniczo-spożywczy pod ostrzał zagranicznej „żywieniówki” opakowanej w pazłotka, a sieć detaliczną oddawano pod zarząd setek, potem tysięcy hipermarketów;
  4. Kradziono, kradziono, kradziono…;

Jeszcze dziś słychać, że w ten złodziejski sposób wdrażano w Polsce „zachodnie” (w domyśle: najlepsze na świecie) rozwiązania technologiczne i marketingowe. W rzeczywistości Polską zaczęła władać Partia Żerujących Spekulantów: wielka swoim etosem Solidarność otwierała bramy przed ścichapękami, którzy panoszyli się wszędzie, nawet tam, gdzie z powodu wielkich tajemnic nie miał wstępu inspektor NIK.

Przypadek Tymińskiego był pierwszym ostrzeżeniem

Jakby tego wszystkiego było mało – sięgnięto „w drugim rzucie”, po cztery obszary drenażowe: fundusze emerytalne, fundusze edukacyjne, fundusze zdrowotne i fundusze samorządowe: te cztery pakiety poszły szlakiem „funduszy pomocowych”, których zadaniem było uzależnić wszelkie dychające budżety od „nowoczesnej myśli, technologii i dobrych praktyk” Zachodu. Nie pamiętam, czy to już wtedy ukułem termin „komercjalizacja budżetowa”: oznacza(ł) on taki oto proceder, na mocy którego grupy usługowo-kapitałowe przechwytywały kontrolę  nad finansami w najczulszych dziedzinach społecznych, doprowadzając do zadłużania, i w konsekwencji do „grania jak im zagrają” – w węzłowych punktach gospodarczo-społecznych.

Kiedy „wjeżdżaliśmy” do Europy – polska gospodarka stała:

  1. Obcym sektorem bankowo-kredytowym;
  2. Obcym sektorem ubezpieczeniowym;
  3. Zadłużonymi szpitalami, komercjalizującym się szkolnictwem;
  4. Odsysanym z potencjału sektorem ubezpieczeniowo-emerytalnym;
  5. Obcym sektorem handlu detalicznego;
  6. Lawinowo rosnącym zadłużeniem wszelkich budżetów, w tym administracji lokalnej;
  7. Obcym sektorem w infrastrukturze, w tym tzw. infrastrukturze krytycznej;
  8. Dziesiątkami afer prywatyzacyjno-urzędniczo-przetargowo-geszefciarskich;
  9. Kilkumilionowym, chronicznym bezrobociem;
  10. Początkującymi (wtedy) „państwami w państwie”;
  11. Pęczniejącymi wykluczeniami, pochodnymi „reprywatyzacji” i „restrukturyzacji”;
  12. I tak dalej;

Że czarno widzę?

A statystyki, wskaźniki, parametry, indeksy, słupki, tabele, wykresy – ukazywały zielono-wyspowość, nazywając to, co „zrobiono na terenie Polski” – że to jest polskie. Wystarczy spojrzeć na raporty zagranicznych firm „inwestujących” w Polsce, które cały dorobek osadzonych w Polsce filii, córek, „inwestycji” prezentowały jako swój, aby pojąć, jak infantylne były statystyki pisane polską ręką. Reprezentacyjne piętra polskiej gospodarki obsadzone zostały przez „gości”, a my na stryszku, w piwnicy albo w oficynie podliczaliśmy, ileż to w naszym domu dobra wytworzono!

Że niby miejsca pracy? Odejmijmy od statystyk tych 300-400-500 tysięcy „oswojonych” – i wyjdzie nam, że w Polsce zarabia się dwa razy mniej niż na „zachodzie”, choć ceny mamy porównywalne. Że niby nowoczesność i kolorowość wokół? A kogo na nią stać, poza gadgetami uzależniającymi? Cztery miliony ludzi żyje poniżej granicy wydolności, drugie tyle – tuż powyżej tej granicy. Osiem milionów nędzarzy to naprawdę wielki sukces.

Przypadek Andrzeja Leppera był drugim ostrzeżeniem

Pojawił się koncept IV Rzeczpospolitej. Pod tym hasłem PO i PiS – przekrzykując się etosem Solidarności – szły razem do wyborów. Dziś ten koncept jest wyszydzany, więc przytoczmy za Pedią:

„Myślenie o IV Rzeczypospolitej nie wynika z kaprysu znudzonego umysłu czy z woluntarystyczno-rewolucyjnych sympatii. Wynika z przekonania, że grozi nam nawet nie tyle katastrofa, ile miernota, prowincjonalizm, dryfowanie, poczucie bezradności, a przede wszystkim próżnia władzy” – to słowa Pawła Śpiewaka z tamtych czasów.

W koncepcjach tzw. „IV Rzeczypospolitej” zakładano m.in.:

  1. odnowę moralną w życiu publicznym;
  2. oparcie o tradycje narodowe i demokratyczne;
  3. odbudowę zaufania społecznego do instytucji państwa, prawa, parlamentu, administracji, rynku gospodarczego;
  4. konieczność stworzenia od nowa wielu praw i instytucji, likwidację zbędnych urzędów;
  5. zwalczanie przez władze korupcji;
  6. likwidację komunistycznej agentury w służbach specjalnych;
  7. szczególną opiekę prawną nad rodziną jako podstawową instytucją życia społecznego;
  8. solidarność społeczną (hasło „Polski solidarnej” Lecha Kaczyńskiego, w opozycji do tzw. „liberalnego eksperymentu”);
  9. nadrzędność polskiego prawa konstytucyjnego nad międzynarodowym;

Nic z tego nie wyszło. W skleconym naprędce rządzie narodowo-rewindykacyjnym (na skutek podstępu PO zrywającego wspólnotę ustrojową z PiS – ten ostatni dobrał sobie narodowców i roszczeniowców, sam kładąc nacisk na projekty rodem z przedwojennej sanacji) – więcej zajmowano się „wszystkim innym”.

A „państwa w państwie” rozkwitały. I coraz liczniejsze oraz głośniejsze powstawały organizacje pokrzywdzonych przez sądy, policję, windykatorów, bankowców, ubezpieczycieli, służbę zdrowia, urzędników lokalnych, wydrwigroszy parabankowych, kamieniczników. Pod skórą oficjalnego „normalnego, zielono-wyspowego” życia rozkwitały takie afery, które dopiero czekają na swoich „odkrywców”: na razie symbolem takiego „odkrycia” jest warszawska afera „ratuszowa”.

Kiedy Tusk na swoją drugą kadencję ogłosił projekt Polskich Inwestycji Rozwojowych – niemal następnego dnia ogłosiłem na blogu, że to jest jakaś „trzecia danina” (po daninie Balcerowicza i daninie Buzka). PIR SA miał za zadanie skupić ostatnie „regialia” i dać Tuskowi „wkupne” – tak pisałem, można sprawdzić. I to nie zagrało, ale stało się jak w bantustanie: premier z wicepremierką rządu, odnoszącego historyczne zielono-wyspowe sukcesy – w połowie kadencji, z dnia na dzień rejteruje do europejskiej centrali. Żenada. Zaprezentowana jako wielki polski sukces. No, bantustan.

Nosicielem „wkurwu” został Paweł Kukiz, który ubarwił słynne spotkanie „Oburzonych” w gdańskiej Hali BHP, organizowane przez dwie największe centrale związkowe, a potem podstawił nogę „pewniakowi” Komorowskiemu.

Po czym jesienią stało się nieoczekiwane: kukizowską falę przejął PiS, sam Kukiz nie tylko nie pokazał wiarygodnego programu społecznego, ale gdzieś wygubił nawet woJOWników.

 

*             *             *

Tylko ślepy nie widzi, że Polsce potrzebne jest drugie pchnięcie, zanim ludzka zbiorowa świadomość nie przyśnie, jak przysnęła u progu Transformacji.

Formacja PiS – pośród rozmaitych guseł i zaklęć – nie zamierza nic zmienić w tym, co ustrojowo istotne: nadal podkręca polskie „imadło”, doskonalone od początku Transformacji, doprowadzające przedsiębiorców i obywateli do zniewolonych drgawek przypominających „ruchy Browna” (czyli bardzo ograniczone, mało swobodne, wręcz „nieżywe” reakcje na miliony aktów prawnych i decyzji doraźnych). Zmiana jest taka, że zamiast swoje „tacowe” zanosić do Brukseli – będziemy je wywozić za Ocean. Z deszczu pod rynnę. Yumadło europejskie zamieniamy na amerykańskie. Oto rzeczywisty efekt „kukizonady”.

Wałęsie świat dał Nobla, a Polska prezydenturę. Tymińskiego oszpecono politycznie. Leppera przebierano za pszenno-buraczanego naturszczyka, aż w końcu pogrzebano. Kukiz sam się zapętla.

Polską wyobraźnią rządzi kilka tradycji:

  1. Ponad stuletnia tradycja ludowa (etos narodowo-gospodarski i spółdzielczo-samorządowy, samopomoc chłopska);
  2. Ponad stuletnia tradycja socjalistyczna (spółdzielczość mieszkaniowa, kasy chorych, ubezpieczenia wzajemne, samopomoc wykluczonych);
  3. Tradycja piłsudczykowska (Dziadek sam powiadał, że wysiadł z pociągu ku socjalizmowi na stacji Niepodległość);
  4. Tradycja Pierwszej Solidarności: samo-organizacyjna zdolność jednoczenia się w sprawie ludzi pracy, na rzecz Wolnej, Niezależnej, Samorządnej Rzeczpospolitej);

Są to tradycje niegłupie, a jeśli się im przyjrzeć – warte zachodu. I tego się będę trzymał

Jan Herman
O mnie Jan Herman

...jaki jestem - nie powiem, ale poczytaj blog... Więcej o mnie znajdziesz w książce Wł. Pawluczuka "Judasz" (autor mnie nie zna, ale trafił w sedno). O czym jest ta książka? O zmaganiu się człowieka z własnym losem, wiecznością, z Panem Bogiem. O miłości, zdradzie, rozpaczy i ukojeniu. Saszka, prosty chłopak z białoruskiej wioski, po rewolucyjnej zawierusze, podczas której doświadczył wszystkiego, wraca w rodzinne strony i próbuje żyć tak jak inni. Ale kiedy spotyka samozwańczego proroka Ilię, staje się jego najwierniejszym uczniem i apostołem... Opowieść o ludzkich głodach - seksualnym i religijnym - o związkach erotyki i polityki, o tłumionej naszej prawdziwej naturze, o nieortodoksyjnej, gnostyckiej i prawosławnej religijności, tajemnicy i manipulacji wreszcie.................................................... UWAGA: ktokolwiek oczekuje, że będę pisał koniecznie o sprawach, które są "na tapecie" i konkurował na tym polu ze znawcami wszystkiego - ten zabłądził. Piszę bowiem dużo, ale o tym najczęściej, co pod skorupą się dzieje, a widać będzie za czas jakiś.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka