Jan Herman Jan Herman
772
BLOG

Czy Hartman ma rację

Jan Herman Jan Herman Polityka Obserwuj notkę 30

Profesor Jan Hartman (kilka razy mnie z nim pomylono, a nawet urodziny obchodzimy w tym samym dniu) – przede wszystkim ma kilka tożsamości w miarę zebranych do kupy: jest naukowcem (bioetykiem, filozofem), politykiem (uważającym się za lewicowca), Krakusem z wyboru (inteligentem ludowym), Żydem (aktywnym w B’nai B’rith).

W polskiej przestrzeni publicznej porusza się między powagą akademicką a nadętą groteskowością. Jego wybór. W tej pierwszej roli da się go czytać i słuchać, w tej drugiej nie zawsze zasługuje na tytuł wziętego rybałta.

Ostatnio wygłosił pogląd rybałtowski, ale ubrany w togę akademicką. Pogląd brzmi:

… nauczanie do-maturalne skierowane jest do tej części młodzieży, która wyrasta ponad intelektualną (biologiczną) przeciętność, więc sam fakt, że ok. 80% młodzieży udanie kończy naukę maturą – jest skutkiem nieprawidłowego „rytu egzaminacyjnego”, przepuszczającego niedokształconych, a nie powodem do dumy narodowej …

Ja akurat jestem zwolennikiem poglądu, że jakikolwiek certyfikat edukacyjny (świadectwo, dyplom) starzeje się współcześnie tak szybko, jak komputery, więc jeśli doktor nauk ekonomicznych nie pracuje w zawodzie przez 5 lat – nie powinien – dla przyzwoitości – używać ani swojego tytułu, ani dyplomu magisterskiego.

Hartman jednak mówi o czymś innym: większość maturzystów dostaje świadectwa „na wyrost”, nie mając wymaganej na tym poziomie wiedzy. Ich matura jest w swoisty sposób „ukradziona” systemowi oświaty. Ich matura jest jak polskie fiaty w latach 80-tych: już z taśmy schodzi przestarzała.

Przyznałbym mu rację, gdyby jego wypowiedź nie miała charakteru rybałtowskiego. Gwoździem programu nie jest bowiem system oświaty, tylko system zatrudnienia. Wszelkie taryfikatory, a nawet nabory pracownicze są upstrzone wymaganiami tyleż bzdurnymi, ile ambitnymi. W żartach mówi się, że w Polsce pracownik powinien być w wieku 23-30 lat, ale mieć 15-letnie doświadczenie w zawodzie, kilka mocnych certyfikatów (w tym dyplom uczelni zwanej wyższą), a najlepiej jeszcze rekomendacje z miejsc, gdzie pełnił kilka funkcji kierowniczych. To są wymagania aż proszące się o donos prokuratorski (takich ludzi, jakich się żąda, nie ma, więc otwarte jest pole dla kumoterstwa i nepotyzmu), ale też pobudza wśród młodzieży swoistą wynalazczość, prowadzącą do tego, że choć nie spełniają wymagań realnie – to formalnie są tygrysami polskiej edukacji.

Kto to słyszał, żeby warunkiem awansu do przestrzeni uniwersyteckiej decydował zestaw punktów ze świadectwa maturalnego, nad którym nie ma żadnej kontroli uczelnia przyjmująca adepta? Należę do nielicznych nieszczęśników, którzy zdawali egzamin nawet do podstawówki (poszedłem tam w wieku 6 lat i dyrektor szkoły czuł się w obowiązku sprawdzić moje predyspozycje), potem do ogólniaka, maturę, na studia (dwukrotnie). W swoim życiu przechodziłem kilkadziesiąt testów kompetencyjnych, a i tak przy każdej poważniejszej robocie musiałem wykazywać się konkretnymi umiejętnościami i wiedzą. Teraz też staram się o przyzwoite zlecenie – i wszelkie moje przeszłe osiągnięcia są zaledwie wstępem warunkującym dopuszczenie do gry.

Więc podpowiadam Profesorowi-współimiennikowi, że może i maturzyści nie zawsze zasługują na papier, którym się legitymują, ale działają oni w dobrej wierze, podobnie jak słuchacz powiatowej alma-mater, któremu wydaje się, że jest studentem i że jego dyplom jest wart tyle samo co licencjat poważnego uniwersytetu.

Podpowiem kierunek myślenia: murgrabia-księciunio z Chobielina skończył szkołę brytyjską, która po trzech „klasach” wymaga następnych kilku lat nienagannego funkcjonowania (rekomendacji) i bez ceregieli czyni człowieka magistrem. Patrz: TUTAJ. Inny pajac, pierwszy prezes PIR SA, na podstawie kursu dla buchalterów wmówił Polsce, że jest wykształconym finansistą i prezesował bankom, aż dostał fuchę życia. Patrz: TUTAJ. Ale kilku mózgowców, dla których symbolem jest Jacek Karpiński, twórca komputera K-202 i paru innych pionierskich konstrukcji teleinformatycznych, umarł w zapomnieniu i nędzy.

Więc tędy chyba droga.

Ale najnowsza historia polskiej edukacji zdaje się częściowo przyznawać rację rybałtowi: powracamy do edukacji zawodowej, na poziomie „zawodówek” i techników, może szkół pomaturalnych.

Jan Herman
O mnie Jan Herman

...jaki jestem - nie powiem, ale poczytaj blog... Więcej o mnie znajdziesz w książce Wł. Pawluczuka "Judasz" (autor mnie nie zna, ale trafił w sedno). O czym jest ta książka? O zmaganiu się człowieka z własnym losem, wiecznością, z Panem Bogiem. O miłości, zdradzie, rozpaczy i ukojeniu. Saszka, prosty chłopak z białoruskiej wioski, po rewolucyjnej zawierusze, podczas której doświadczył wszystkiego, wraca w rodzinne strony i próbuje żyć tak jak inni. Ale kiedy spotyka samozwańczego proroka Ilię, staje się jego najwierniejszym uczniem i apostołem... Opowieść o ludzkich głodach - seksualnym i religijnym - o związkach erotyki i polityki, o tłumionej naszej prawdziwej naturze, o nieortodoksyjnej, gnostyckiej i prawosławnej religijności, tajemnicy i manipulacji wreszcie.................................................... UWAGA: ktokolwiek oczekuje, że będę pisał koniecznie o sprawach, które są "na tapecie" i konkurował na tym polu ze znawcami wszystkiego - ten zabłądził. Piszę bowiem dużo, ale o tym najczęściej, co pod skorupą się dzieje, a widać będzie za czas jakiś.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka