Jan Herman Jan Herman
1972
BLOG

Między ratingami a klęcznikiem

Jan Herman Jan Herman Polityka Obserwuj notkę 44

Nie chciałem pisać na temat ratingu, bo to sport dla ekspertów, ale skoro równolegle .Nowoczesny Petruś oznajmia, że Polska jest na kolanach (w domyśle: wcześniej nie była, teraz upadła – no, to ja się wypowiem.

Słowo „rating” nie oznacza „zaszczurzania”, bo nie jest od słowa „rat”, tylko od „rate”. Ale bywa, że eksperci i szara biurokracja bankowo-ubezpieczeniowo-finansowo-budżetowa żartują sobie w pubach używając tego słowa w szczurzym znaczeniu.

Kiedyś napisałem notkę „Między sprawiedliwością a Prawem” (TUTAJ), wskazując na to, że cała sztuka prawnicza sprowadza się do tego, by zręcznie operować tysiącami dalekich od prawa i od poczucia sprawiedliwości przepisów proceduralnych, algorytmowych, dotyczących norm, standardów, certyfikatów, dopuszczeń itp., itd. to wypacza istotę prawa i czyni normalnego człowieka zagubionym, a prawnika – bogatym panem sytuacji.

Podobnie jest z ratingiem. Jest to narzędzie alokacji gospodarczych (wszystko zaraz wyjaśnię, obiecuję), a więc dowód na to, że nie istnieje „czysta” ekonomia, bo jedyna jaka jest – to polityczna, czyli taka, która uwzględnia w swoich obliczeniach i miarach to, co nazywamy interesem.

Powyjaśniajmy. Zaczniemy od ALOKACJI.

Każdy biznes – mały i duży – to dobrane w odpowiednich proporcjach tzw. czynniki biznesu (po angielsku „inputs”, czyli to co trzeba zaangażować, by coś było). Ja ich wyróżniam 10, ale tylko dla zasady, bo można wyróżnić 50 albo 3 (tak zrobił Adam Smith, wyróżniając Ziemię, Pracę i Kapitał, po angielsku: natural resource, labor i the capital stock).

Tych moich 10 to:

  1. Popyt – czyli tzw. efektywna (poparta realną gotowością zakupu i luźnymi pieniążkami) potrzeba nabycia czegoś;
  2. Patent – czyli specyficzna wiedza, ta intelektualna i ta praktyczna poparta doświadczeniem, o tym „jak to się robi”;
  3. Firma – czyli to co się potocznie nazywa biznesem, rozpoznawalna struktura wraz z przypisywanymi jej markami (dobrym imieniem);
  4. Gwarancje – czyli swoiste kiwnięcie głową na „tak” przez jakiś autorytet (osobę, instytucję, władcę, kolosa gospodarczego);
  5. Warunki minimalnej rentowności – czyli taki zestaw podatkowy i cenowy, który pozwala na reprodukcję rozszerzoną;
  6. Środki – czyli dostępne surowce, narzędzia, budynki i podobne elementy codziennego, praktycznego wykonawstwa;
  7. Zabezpieczenie finansowe – czyli własne lub „przyznane” z zewnątrz pieniądze w różnej postaci, „naoliwiające” wykonawstwo;
  8. Praca zespolona – czyli grupa pracownicza, w której każdy z osobna „wie co robić”, a jednocześnie wszyscy stanowią „drużynę”;
  9. Infrastruktura – czyli ogólne instalacje powszechnego użytku (np. elektryczność, ciepłownictwo, wodociągi, drogi, telefonia, internet);
  10. Aprobata – czyli opinia ludności-samorządu na temat samego biznesu (np. nie akceptujemy wysypiska albo burdelu) i jego lokalizacji;

Większość powstających dziś biznesów – to albo „wolna gotówka” (tę mają najczęściej banki), albo „patent” (to niedoceniana w Polsce dziedzina obrotu intelektualnego). Większość przedsiębiorców skupia się zatem na tym, by dysponować „nadmiarem” w tych dwóch dziedzinach, a pozostałe to „się nabędzie”.

Uwaga: współcześnie pojęcie „przedsiębiorca” jest podkradane przez „rwaczy dojutrkowych”, którym wystarczy „popyt”, a już oni zatroszczą się, by klienci „nabyli” (zapłacili), niekoniecznie „otrzymując”, bo ten biznes działa w formule „skubnij i zmykaj”. Koniec uwagi.

Pozostałe czynniki biznesu stanowią swoiste Fundusze, z których połowa to jedna chodząca patologia. Na przykład gwarancjami dysponują urzędy, aprobatą i popytem dysponują media, praca zespoloną dysponują agencje pracy, infrastrukturą dysponują (po monopolistycznemu) skorumpowane mega-biznesy, warunki rentowności określają dysponenci budżetów (politycy), itd., itp. nie, to nie jest takie proste, że odtąd-dotąd leżą na składzie takie czynniki biznesu, a w następnym pomieszczeniu półki są załadowane innymi czynnikami. Światem rządzi Komercja i Własność (już nie będę się rozwlekał nad nimi), one zaś potrafią z najprostszej sprawy zrobić taki kocioł, że tylko sprawny spekulant orientuje się w tych labiryntowo zaklętych rewirach.

Ludzie, którzy mają kiepełe do spekulacji, zawsze się dobrze sklejają z ludźmi od finansów, budżetów, ubezpieczeń i innych „produktów”. Tak powstały wielkie i mniejsze agencje ratingowe. W największym skrócie mówią one: kto ma nadwyżki takiego a takiego czynnika biznesu – niech go czym prędzej wysyła tu i tu, bo tam się robi ciekawie. A kto chce zaryzykować – to niech idzie w te gorsze miejsca.

Te prognozy działają jak w starym dowcipie. Otóż, jak co roku, Indianie idą do szamana i pytają, czy zbierać chrust na zimę. Szaman obwąchuje niebo i nie wie, więc na wszelki wypadek mówi – zbierajcie. A w mieście specjaliści od meteo mają swoje metody i widzą z obliczeń, że zima będzie taka sobie, ale notują na wszelki wypadek, że Indianie chrust mimo to zbierają. W następnym roku sytuacja się powtarza: Indianie zbierają, choć szaman nie widzi zagrożenia, a specjaliści meteo mówią, że jakoś to będzie. I tak przez kilka lat. Kolejnego roku specjalistom od meteo puszczają nerwy i ogłaszają: radzimy – mimo naszych korzystnych obliczeń – aby przygotować się na ciężką zimę, bo Indianie już siódmy rok zbierają chrust. To oznacza, że ludzie kupują masowo ciepłe ubrania i buty, remontują instalacje grzewcze, zakupują węgiel, drewno albo gaz, zaopatrują się w bimber oraz kremy do twarzy. Biznes w tych branżach się rozkręca, choć ani szaman, ani specjaliści od meteo tak naprawdę nie przewidują ciężkiej zimy.

Ryzykuję twierdzenie, że na każde 10 podpowiedzi agencji ratingowych co najmniej jedna została wypracowana w trybie szamańskim. Postawię też ziemniaki przeciw orzechom (a może odwrotnie), że co najmniej połowa dyspozycji agencji ratingowej jest świadomie używana jako „samospełniające się” przepowiednie: agencje mówią: dobrze jest inwestować w marchewkę – i biznesy garną się do marcherek, dając efekt „gorączki złota”, i wtedy rzeczywiście marchewka napędza gospodarkę, choć przed oświadczeniem agencji ratingowej nic na to nie wskazywało. Giełdy całego świata znają tę sztuczkę.

W ten sposób gładko przeszliśmy do drugiego pojęcia, wymagającego objaśnienia, czyli INTERESU. Mowa o tym szczególe anatomii społecznej, który działa na zasadzie: poprawi mi się, jeśli uczynie tak, a nie uczynię inaczej.

Interesem wszystkiego co żyje jest „zmniejszać obowiązki i uciążliwości” oraz „zwiększać swój udział w tym co pożądane, fajne, smaczne, przytulne”. Wokół tego – podobnie jak w obszarze czynników biznesu – powstała cała chmura instytucji społecznych, z których większość jest „normalna i sprawiedliwa”, ale pomiędzy nie wplecione są perfidnie takie, na mocy których „niektórzy” mogą nic nie robić pożytecznego, a mimo to otrzymywać dużo i na zasadzie pierwszeństwa, a nawet wyłączności. Dzieje się to na koszt tych wszystkich „pozostałych”, którym odbiera się po trochu, co dzień, przy każdym ruchu palcem. Niby niezauważalnie – a efekt piorunujący. Jeśli kilkuset miliarderów dysponuje majątkiem większym, niż pozostała Ludzkość – to trzebaby szamana, żebym uwierzył, że to efekt ich nadzwyczajnych talentów, pracowitości i twórczej działalności na rzecz świata i Ludzkości. Dla mnie symbolem tej ewidentnej patologii jest łajza o nazwisku Paris Hilton. Ale tylko symbolem. Wierzę, że wielu milionerów i miliarderów ciężko pracuje co dnia, w odróżnieniu od tej łajzy, ale jakoś nie mam przekonania, że oni pracują dla świata i Ludzkości, i nie łagodzą tej opinii nawet łaskawe gesty niektórych miliarderów, którzy – pozbawiwszy miliardy ludzi tego symbolicznego dolara dziennie – po latach oddają połowę tego, a może i trzy czwarte – na cele dobroczynne. Zwykła owsiakowizna.

Zapytam teraz Czytelnika: czy jeśli grupa takich wydrwigroszy zechce powołać agencję ratingową, by dla ich spekulacyjnych interesów pogrążała jakiś region, kontynent, branżę, a promowała inne – to ja mam wierzyć takiej agencji? Nie, nie wolno mi. Tyle że ja nie mam grosza przy duszy, a ci co mają powiadają: może i ta agencja to brzydkie narzędzie w ręku Sorosa, ale lepiej postąpić wedle jej podpowiedzi, niż potem żałować. My oskubiemy kontynent, region, branże na 100, Soros z tego potrąci 10, nam się i tak ostanie parę ładnych miliardów. No, i zaczyna się gorączka złota.

Otóż – szanowny Petrusie – to raczej nie aktualna ekipa rządząca kazała naszej gospodarce i polityce przyklęknąć przed światową finansjerą i nie ona – w połowie bez potrzeby – zaprowadzała w Polsce unijne prawo w najdrobniejszych szczegółach, na wyprzódki. Ktoś inny nam zamontował klęcznik ustrojowo-systemowy, nieprawdaż?

 

*             *             *

Szanowny Czytelniku!

Powyższe – to wielki blogowy skrót na temat fenomenu instytucji ratingowych. Pokazuje w nim – chyba w sposób łatwy do przełknięcia – dwa aspekty ich działania (Alokacja i Interes). Pokazuję też coś o wiele bardziej tragicznego: nie ma dobrego sposobu na to, by przywołać te agencje do porządku. Działają one bowiem tak samo w obszarze procedur, algorytmów, standardów, certyfikatów, norm – jak „wymiar sprawiedliwości”, który z niewinnego potrafi zrobić zbója, a ze zbója – świętego. Za cnotą wymiaru sprawiedliwości stoi tych 90% dobrych, sprawiedliwych (w powszechnym odczuciu) interwencji i rozstrzygnięć. Za cnotą agencji ratingowych – to samo. Rzecz w tym, że „w wolnej chwili” zarówno „wymiar sprawiedliwości”, jak też agencje ratingowe” – zachowują się jak łajzy. I to decyduje o ich rzeczywistej cnocie.

Polska jest na cenzurowanym. Przygotowuję notkę o donosicielstwie. W każdym razie widać, że zamachnęły się już na nas dwie maczugi: procedury unijno-europejskie i ratingi koniunktury. To jest zadanie dla Morawieckiego i Waszczykowskiego, jak rozumiem. Obaj wyglądają na umiejących spokojnie myśleć mimo „gorączki złota” i rwaczego tygla wokół.

Niepokoi mnie jednak – co sądzę po wpisach rzadkich, ale jednoznacznych – że przyszły premier, Wł. Czarzasty, staje (nie wiem czy do końca świadomie) po stronie Sorosa i Hilton oraz Merkel. Moim zdaniem nie po drodze ani jemu, ani formacji pretendującej do tytułu „lewicowa” – z globalnym spekulantami i z odtwarzaczami Grossraumkartell patrz: przedwojenne dzieło Arno Sölter’a i jego powojenne iteracje leżące u podstaw UE). Chciałoby się powiedzieć: nie moja sprawa.

 

Jan Herman
O mnie Jan Herman

...jaki jestem - nie powiem, ale poczytaj blog... Więcej o mnie znajdziesz w książce Wł. Pawluczuka "Judasz" (autor mnie nie zna, ale trafił w sedno). O czym jest ta książka? O zmaganiu się człowieka z własnym losem, wiecznością, z Panem Bogiem. O miłości, zdradzie, rozpaczy i ukojeniu. Saszka, prosty chłopak z białoruskiej wioski, po rewolucyjnej zawierusze, podczas której doświadczył wszystkiego, wraca w rodzinne strony i próbuje żyć tak jak inni. Ale kiedy spotyka samozwańczego proroka Ilię, staje się jego najwierniejszym uczniem i apostołem... Opowieść o ludzkich głodach - seksualnym i religijnym - o związkach erotyki i polityki, o tłumionej naszej prawdziwej naturze, o nieortodoksyjnej, gnostyckiej i prawosławnej religijności, tajemnicy i manipulacji wreszcie.................................................... UWAGA: ktokolwiek oczekuje, że będę pisał koniecznie o sprawach, które są "na tapecie" i konkurował na tym polu ze znawcami wszystkiego - ten zabłądził. Piszę bowiem dużo, ale o tym najczęściej, co pod skorupą się dzieje, a widać będzie za czas jakiś.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka