Jan Herman Jan Herman
803
BLOG

Deska od sedesu

Jan Herman Jan Herman Polityka Obserwuj notkę 18

Poddam się, kiedy w amoku legislacyjnym ktoś zgłosi poprawkę do ustawy o wspólnocie domowej (nie mylić ze wspólnotą mieszkaniową), w której jasno będzie sformułowany wymóg zamykania kibla poprzez położenie klapy na siedzisku, w położeniu horyzontalnym, w dodatku ostrożne po capstrzyku, aby nie robić hałasu sąsiadom.

Są całkiem poważne argumenty na to, by taki przepis wprowadzić. Przede wszystkim higieniczno-estetyczny. Zapachy, widoki, sprawy organoleptyczne, itd., itp. Wymiar społeczny pojawia się, jeśli uwzględnić, że „panie na kucająco”, a „panowie na stojąco”. W dobie horrorów i kingsajzów warto też pamiętać, że przy zamkniętej klapie rozmaitym żyjątkom trudniej jest dokonać „stamtąd” inwazji na mieszkanie. Uparci znajdą też uczucia, które otwarta klapa gotowa jest obrazić.

Oczywiście, skuteczność takiego przepisu zabezpieczona zostanie sygnalizacją i rejestratorem, przecież technicznie to nie jest wielkie wyzwanie. W razie draki nie wzywamy policji ani żadnej inspekcji, tylko w trybie pozasądowym nakładamy na winowajcę dodatkowe obowiązki domowe, a dopiero, kiedy wniesie sprzeciw lub sabotuje – wzywamy wymiar sprawiedliwości.

W sytuacjach, kiedy klapa jest uszkodzona i prawidłowa realizacja norm i wskazań zawartych w przepisie jest niemożliwa – zagadnienie musi być niezwłocznie (w Polsce już wiemy, co oznacza „niezwłocznie”) rozstrzygnięte na walnym zebraniu domowników, w szczególnych przypadkach z uwzględnieniem czynnika sąsiedzkiego lub administracyjnego.

Podkreślę: nie będę czekał, aż taki przepis zostanie uchwalony, wystarczy mi, że jakiś purysta prawny zgłosi taką inicjatywę legislacyjną.

Czytelnik pomyśli, że zwariowałem. A ja tylko wystawiam swoją obywatelsko-samorządną armatkę przeciw lawinie, którą znamy. Po internecie krąży od dawna lista największych idiotyzmów prawodawczych, takich jak krzywizna banana, ustanowienie marchewki owocem (wraz ze słodkim ziemniakiem i jadalną częścią rabarbaru), ślimaka rybą, samogasnące papierosy, żarówki mikrogrzejnikiem. Polska nie jest krajem nadmorskim, a element płciowy w mowie (on, ona) jest „nie w porządku”.

Od dziecka każdy jest – lepiej lub gorzej – uczony zachowań i wypowiedzi, które nazywamy elementarnymi umiejętnościami społecznymi, a które są nano-instytucjami. Oczywiście, bywają kulturowe różnice: w Chinach dobrze jest soczyście beknąć po posiłku (pochwała dla kucharza lub gospodyni), a w Europie – wręcz odwrotnie. W jednych kulturach podczas rozmowy dobrze jest patrzeć w oczy rozmówcy – w innych jest to odbierane jako agresja, a przynajmniej nietakt. Ale i tak jest jasne, że aby człowiek mógł przez życie przejść bez kuksańców, wymownych spojrzeń i ostracyzmu – musi jak najszybciej opanować kilka tysięcy odruchów i formułek słownych. Przysłowiowa deska – to taki przykład.

Nawiązuję w tym wszystkim do poglądu wyrażonego w notce „Między prawem a sprawiedliwością”, TUTAJ, gdzie wskazuję na to, że odbiciem elementarnego poczucia sprawiedliwości jest dość wąska lista jednoznacznych norm, stanowiących prawo. Ale „ucywilizowanie” powoduje, że pomiędzy elementarnym poczuciem sprawiedliwości a normami prawnymi zagnieżdżają się ustalenia definicyjne i proceduralne i to one – tworząc nawis legislacyjny grożący lawiną – zastępują prawo, są nazywane prawem: zręczny, wyspecjalizowany prawnik uczyni oczywistego mordercę niewiniątkiem, a bogu ducha winnego przypadkowca – przestępcą, bywa, że przestępcą zostaje obwołana ofiara (niewinny przykład: tak często bywa przy kolizjach drogowych, kiedy to np. ktoś potrącony po wylizaniu się z ran musi płacić odszkodowanie za porysowaną czy wgniecioną karoserię).

W moim przekonaniu prawo powinno mieścić się w tomiku o wielkości książeczki do nabożeństwa (tylko bez szyderczych skojarzeń, Czytelniku, bo…!), a prawnicy – to powinni być interdyscyplinarni, często weryfikowani specjaliści znający nie tylko ową „książeczkę do nabożeństwa”, ale też zagadnienia kultury, elementarz ekonomii, politologii i innych nauk społecznych i humanistycznych, rozumiejący procesy społeczne, umiejący rozróżnić między przepisem a sytuacją, umiejący rzetelnie zasięgnąć „opinii środowiskowej” (nie o człowieku, tylko o sytuacji), itd., itp. Prawnik – to powinno brzmieć dumnie. Niby tego wszystkiego uczą adeptów prawa, ale…

Asesor prokuratury wnoszący na wniosek sierżanta straży pożarnej przed sąd reprezentowany przez asesora sądowego sprawę przeciw dwojgu staruszkom, którzy coś podpisali przed asesorem notarialnym, i nie pojmującym, gdzie są, z jakiego powodu i w jakiej roli, a potem są windykowani przez asesora komorniczego – to jawna kpina z prawa i wymiaru sprawiedliwości.

„Prawo o desce klozetowej” byłoby – w moim przekonaniu – zbyt twórczym rozwinięciem jakiejś elementarnej normy (np. nie czyń szkody drugiemu), a tak naprawdę byłoby tym niedopuszczalnym krokiem Państwa () w sferę prywatno-osobisto-intymną, czyli kaleczeniem człowieczeństwa, nieodwracalnym zamknięciem człowiekowi drogi do obywatelskości, przy czym – wiadomo – wprowadzone byłoby w wielkiej trosce o dobro tego człowieka, chwalonego za obywatelskość przed każdymi wyborami.

 

*             *             *

Wierzę, że debata konstytucyjna, którą zapowiedział Prezydent, a jako pierwszy podjął Kukiz organizując stowarzyszenie w tej sprawie, w opaczny sposób dołączył też Kijowski – będzie jawna niczym negocjacje Wałęsy z Jagielskim. Wierzę, że Konstytucja zagwarantuje każdemu, kto ją dostanie do ręki, że będzie rozumiał do najmniejszego przecinka, o co w niej chodzi, bez dwuznaczności, i że nie będzie zbiorem uprawnień dla Parlamentu, Rządu, rozmaitych urzędów, organów, służb, inspekcji, sądów, a nawet administracji i biznesu, by to oni prawo pod patronatem Konstytucji, wedle swoich pokrętnych najczęściej interesów, wrogich obywatelowi.

Zapisy „o ile sprawy nie reguluje ustawa” albo „właściwy organ rozporządzi” – to największy wyłom w każdej Konstytucji. Wiem, wiem, przecież jakoś „najwyższe normy” muszą być rozpisane na szczegóły. Moim sposobem na to jest pozostawienie tych szczegółów samorządom, czyli wspólnotom lokalnym (nie mylić z administracją terenową czy „pozarządową” albo „biznesową”). A Konstytucja może najwyżej zastrzec, że ilość wyjątków od tej zasady (upodmiotowienia samorządnych wspólnot) nie może przekraczać, na przykład, liczby 10 (infrastruktura krytyczna, prawa człowieka, dyplomacja i militaria, ochrona życia, godna egzystencja). Konstytucja przede wszystkim powinna niezbywalnie pozostawić samorządnym wspólnotom wszystko, co jest związane z zastąpieniem bezpośredniej kontroli społecznej – rozwiązaniami co do przedstawicielstwa i reprezentacji (podkreślam: wszystko, z trybem i terminem powoływania i wybierania przedstawicieli-reprezentantów).

Dobre prawo – słyszymy coraz częściej.

No, to zobaczymy…

 

Jan Herman
O mnie Jan Herman

...jaki jestem - nie powiem, ale poczytaj blog... Więcej o mnie znajdziesz w książce Wł. Pawluczuka "Judasz" (autor mnie nie zna, ale trafił w sedno). O czym jest ta książka? O zmaganiu się człowieka z własnym losem, wiecznością, z Panem Bogiem. O miłości, zdradzie, rozpaczy i ukojeniu. Saszka, prosty chłopak z białoruskiej wioski, po rewolucyjnej zawierusze, podczas której doświadczył wszystkiego, wraca w rodzinne strony i próbuje żyć tak jak inni. Ale kiedy spotyka samozwańczego proroka Ilię, staje się jego najwierniejszym uczniem i apostołem... Opowieść o ludzkich głodach - seksualnym i religijnym - o związkach erotyki i polityki, o tłumionej naszej prawdziwej naturze, o nieortodoksyjnej, gnostyckiej i prawosławnej religijności, tajemnicy i manipulacji wreszcie.................................................... UWAGA: ktokolwiek oczekuje, że będę pisał koniecznie o sprawach, które są "na tapecie" i konkurował na tym polu ze znawcami wszystkiego - ten zabłądził. Piszę bowiem dużo, ale o tym najczęściej, co pod skorupą się dzieje, a widać będzie za czas jakiś.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka