Jan Herman Jan Herman
624
BLOG

Szanse na Nową Rzeczpospolitą

Jan Herman Jan Herman Polityka Obserwuj notkę 16

Jestem w gronie osób zaproszonych do dyskusji na tytułowy temat, która na przełomie sierpnia-września odbędzie się w schronisku w Bartnem. Głos w tej sprawie zabieram od zawsze, a ostatnio w takich notkach, jak: „Bankructwo trzech zakonów i ducha odnowy” (TUTAJ), „Szmerokracja, czyli ustrój o nazwie >szemranija<” (TUTAJ), „Cud Kukizowy” (TUTAJ), „Jak to z tą ruiną będzie” (TUTAJ), „Czym się różni ptaszek” (TUTAJ), „1989 – oszustwo czy force-majeure” (TUTAJ), „Dismaland” (TUTAJ), „Problemy społeczne a siła polityczna” TUTAJ,  „Rodzaj mandatu a formuła wyborcza” (TUTAJ).

Zabrawszy głos w tej sprawie setki razy w ciągu ostatnich lat, jestem w sytuacji, w której tylko ktoś bardzo niechętny może mi przypisywać poglądy inne niż mam. Jest to sytuacja kłopotliwa: jeśli ktoś czepia się pojedynczego sformułowania w pojedynczej notce, mogę albo odesłać go do lektury innych moich notek, albo zrobić mu w odpowiedzi wykład. Beznadzieja.

Jest poniedziałkowy, przedśniadaniowy poranek. Z cudzym psem snuję się spacerowo po wsi poleskiej, którą kiedyś ustawili „na tymczasem” towarzysze radzieccy pod Warszawą, by w pół-koszarowych warunkach zamieszkali tam budowniczowie Pałacu Kultury i Nauki. Prowizorka przetrwała lat kilkadziesiąt i wydała tysiące inteligentów polskich, najczęściej w pierwszym pokoleniu (jak ja), absolwentów Uniwersytetu, Szkół Głównych (Gospodarstwa Wiejskiego i Handlowej), „kabaretów” (uczelni artystycznych), Wyższej Szkoły Pedagogiki Specjalnej i paru innych. Dziś Osiedle Przyjaźń – niegdyś podmiejskie – leży pomiędzy wielkimi płyto-blokowiskami. Ale kiedy się w nie wniknie – nadal owa wieś poleska, cicha, przymilna, zielona – otacza przybysza swymi ramionami i wciąga.

Szanse na Nową Rzeczpospolitą

/mniej-więcej tu mieszka psica Tonia, z którą często spaceruję/

Właśnie zakończyłem spacerową, półgodzinną tele-rozmowę z człowiekiem godnym co najmniej  notki wikipedialnej, założycielem Kolegium Otryckiego, animatorem pisma Colloquia Communia, przywódcą grupy, która wybudowała na Otrycie schronisko Chata Socjologa, nieustającym animatorem debat filozoficznych i wychowawcą młodzieży. Prywatnie Henryk jest moim „cicerone” po meandrach nauk społecznych, po ich paradygmatach i ukrytych założeniach. Ma talent nie do podrobienia: znają go osobiście wszystkie polskie mądre głowy, wiele z tych głów uczyło się myśleć właśnie przy nim, a nawet jeśli nie uważają się za jego uczniów w rozumieniu helleńskim – to w głębi siebie szanują to, czym ich obdarzył. Moje inicjatywy takie jak Platonium, Busola Społeczna czy Forum Inteligencji Polskiej są marnym i nieudanym naśladownictwem poczynań Henryka, może trochę nieświadomym.

Ta powyższa laurka jest ważna dlatego, że dziś już nie jestem na intelektualnej uwięzi henrykowej, a bywa, że się z nim spieram, i to na noże.

Rozmowa poranna z moim filozoficznym przewodnikiem trochę wyprowadziła mnie z równowagi. Nie, nie zezłościłem się, tylko popadłem w rozedrganie, które wymaga, bym się z powrotem naprostował. Zatem robię pompki, przebieżki, wymyki, drapię Tonię za uchem i głaszczę po brzuchu, kiedy się tarza w trawie. To czyni człowieka, a na pewno takiego psubrata jak ja, sprawniejszym umysłowo, stabilizuje na jakimś dobrym poziomie duchowym i udrażnia krwiobieg.

Wciągnął mnie otóż przyjaciel w tytułowe pytanie: jakie jest moje zdanie o szansach na nową (w domyśle lepszą) Rzeczpospolitą. Jako, że to ja dzwonię, a impulsów nie mam zbyt dużo, odpowiadam w skrócie:

1.       Jeśli brać pod uwagę psycho-mentalne, może nawet kulturowe widzenie przez Ludność swoich społecznych interesów – to struktura polityczna Polski została w ostatnich kilkunastu miesiącach poruszona, przetygliła się nieodwracalnie i w tym sensie już mamy nową Rzeczpospolitą i nowe oczekiwania rozmaitych grup społecznych, nową mapę interesów;

2.       Jeśli jednak rozumieć Rzeczpospolitą jako rzeczywistość zakutą w okowy państwowe, ufundowaną na urzędach, organach, służbach i prawach (przepisach) oraz na racjach reprezentowanych przez elity (jakkolwiek wyłonione) – to mamy do czynienia z niereformowalnym betonem, którego na razie rozkuć nie sposób;

Mój rozmówca jest inteligentem dużo bardziej niż ja, a wyjaśniam nie-inteligentom, że naczelnym żywiołem w akwarium inteligenckim, karmą i sensem codzienności – jest intryga. Właściwie „maniforge” (to słowo w jidysz: מאַניפֿאָרגע), czyli podstęp, fortel, wybieg, sztuczka, chwyt, podpucha, zasadzka. Tak jak alchemik – chcąc rozpoznać substancję-materiał i jej właściwości, doświadcza tę substancję rozmaitymi odczynnikami i testerami, na koniec przykłada termometr, zapach omierz czy papierek lakmusowy – tak inteligent (ów pełnowymiarowy) tapla swoich rozmówców w intrygach (maniforge’ach) i – paląc filozoficzną fajeczkę – raduje się, że „to działa”.

Cóż mi zatem Henryk mówi? Oto w swoim amperze – a uwierzcie, nie traktuje on tego pojazdu doraźnie, tylko pomieszkuje w nim nawet miesiącami – zjeździł ostatnio kawał Polski i widzi, jak to się wszystko porusza i wciąż od nowa odradza, jak różne żniwa, jarmarki i odpusty, stojące pod znakiem komercji (bo takie czasy) – pozwalają ludziom odłożyć co-nieco kapitału, by go potem użyć w mniej dożynkowo-jarmarczno-odpustowych okolicznościach.

Znam go od ponad 30 lat, wiem, że wkręca mnie w intrygę. Odpowiadam mu zatem: Henryku, ty nie oglądaj Polski poprzez rozmaite ołtarzyki, które każdy sobie gdzieś ustawia i wpatrzony w nie planuje, że będzie mu docześnie tak jak obiecuje ów ołtarzyk. Ty zamieszkaj gdzieś, pożyj z ludźmi, doświadcz z nimi tego, czego oni doświadczają. Przypomnij sobie, dlaczego, a przede wszystkim jak zostałeś odsunięty od Wańka Działu (schronisko na jednej z odnóg otryckich).

Co ty w ogóle opowiadasz o odkładaniu kapitałów. Spójrz na realia. Człowiek szaro-przeciętny, ale przedsiębiorczy lub choćby zapobiegliwy, ma w Polsce do wyboru albo (1) wejść w koneksje z szafarzami miejscowych budżetów, zgód, dopuszczeń, certyfikatów, gwarancji, poręczeń, albo (2) nastawić się na „niezorganizowaną działalność przestępczą”, albo (3) działać „lege artis”, co oznacza, że już na starcie płaci haracze i pokonuje pułapki zastawiane przez urzędy, organy i służby, a kiedy przez to przejdzie – i tak dopadną go lokalne Zatrzaski albo wykończą „konkurencyjnie” ci co działają jako „niezorganizowana grupa przestępcza”. Stragany odpustowe, budki na targowiskach, inicjatywy kupił-sprzedał, rozmaite eventy czy działalność „business solutions” i cała ta przedsiębiorczość – to przede wszystkim stworzenie „układziątka”. Normalne czynniki biznesu (patent na wyrób lub usługę, środki pracy, zabezpieczenie finansowe, zespół wykonawców, itd., itp.) – nic nie znaczy, jeśli „ktoś” dysponujący przepisami, pieczęciami, kontrolami i „wymiarem sprawiedliwości” nie uwierzy, że coś mu z twojej przedsiębiorczości kapnie. Nie, nie wprost, czasy kopert i podarunków oraz nepotyzmu mijają, choć z wolna i z oporem.

Mam na to konkretne dowody, o których i rozmawiam, i piszę, ale one są nudne, więc się nie przebijają.

Cała ta sitwiarska „kultura gospodarowania” jest stanowczo przyzwalana przez Państwo, czego najlepszym przykładem jest „owsiakowizna”. Czytaj TUTAJ i TUTAJ, a przede wszystkim TUTAJ.

Boat-people – nie ustępuje Henryk – dają najlepsze świadectwo Europie (w której – tak to pobrzmiewa – leży Polska właśnie). Ludzie – jakąś niepojętą osmozą graniczną – pokonują setki i tysiące kilometrów, ciągnąc do Europy jak do Mekki, wybierają świat lepszy, porzucając swoje małe i wielkie ojczyzny, ryzykując swój los, odkładane przez lata oszczędności, a nawet życie.

Nie, Henryku. Oni wystawiają jak najlepsze świadectwo nie Europie (która jest już kulturowo-cywilizacyjnym bankrutem), tylko mitowi Europy. Pamiętasz, jak silne było nasze oswojenie Europą (Zachodem) w czasach, kiedy w naszym baraku obozu socjalistycznego chwytaliśmy pojedyncze, kolorowe liście stamtąd przywiewane? Wystarczyło o gadgecie powiedzieć „zagraniczny” – i natychmiast podnosiła się jego wartość, zwłaszcza że słowo „zagraniczny” nie oznaczało na pewno „radziecki”. Oswojeniu temu daliśmy owczy wyraz na przełomie lat 80/90, kiedy to połowa firm i określeń gospodarczych miała w sobie rdzeń „euro”, albo „imp”, albo „ex”. Sam założyłem wtedy firmę „PRO”, aby po krótkim czasie stwierdzić, że takich firm jest setki.

Czy nie słyszysz, Henryku, tych głosów uchodźców (nie tylko przetrzymywanych w koncentracyjnych warunkach, ale też tych „przyjętych z otwartymi rękami”), którzy mają już serdecznie dość Europy, do której lgnęli z narażeniem wszystkiego?

Może trochę bardzie teoretycznie. Jeden z konceptów, z którego jestem dumny, jest GRADIAN.

Szanse na Nową Rzeczpospolitą

Rysunek przedstawia strukturę „sukcesu ekonomicznego”. Rombik czerwony na samej górze – to miejsce stałego „wiatru w żagle”. Lubię tu podawać przykład asystentki w wielkiej korporacji: może i ona nie zarabia zbyt wiele (lokuje się w pobliżu punktu Qa), ale firma finansuje jej całe życie: służbowe odzienie, podróże, kształcenie, urlopowe wojaże, ubezpieczenie zdrowotne, limit rozmów telefonicznych, posiłki, dziesiątki innych życiowych drobiazgów – zatem ona tę swoją niewielką (stosunkowo) wypłatę w całości oszczędza. Zamożnieje niejako automatycznie.

Poniżej jest obszar dwu-zielony, w którym system-ustrój poczyna sobie opresyjnie w stosunku do wszystkich i wszystkiego. Lubię tu podawać przykład inżyniera-fachowca, który może i zarabia dwa razy więcej niż asystentka, ale do każdego swojego ruchu „dopłaca”: za swoje dojeżdża, za swoje się dokształca, za swoje urlopuje, itd., itp. W sumie może okazać się, że ów inżynier ubożeje, a przynajmniej z trudem utrzymuje się na jako-takim poziomie zamożności i satysfakcji życiowych.

Obszarem Rynku jest ten, w którym starania ludzkie dają szansę na przeniesienie się z rzeczywistości opresyjnej do rzeczywistości „unoszącej”. Albo – przy popełnianych błędach – można zostać wytrąconym z obszaru dobrych wiatrów do obszaru walki wszystkich ze wszystkimi o wszystko. Ludzie rozmaicie „inwestują w siebie”: kształcą się regularnie i ustawicznie, zakładają biznesy, organizacje, fundacje, wżeniają się, przystępują do klubów i klik, oszczędzają, wchodzą w systemy rabatowo-kapitałowe, dokonują zakupów wizerunkowych i technicznych (mnożni kujących wysiłki). Rzecz polega na tym, że jeśli znajdują się w przestrzeni poniżej punktu Q – to ich starania są beznadziejne, bezowocne, bezpłodne. Symbolicznie działania „self-invest” obrazuję poziomymi strzałkami. Jeśli strzałka jest poniżej punktu Q – cokolwiek robisz, to tylko napędzasz kasę rozmaitym wydrwigroszom, oferującym kursy, dyplomy, certyfikaty, okazje. Nie mają szans awansu, zmiany otoczenia ustrojowego.

Państwo, które jest rzeczywistym gospodarzem (w najlepszym rozumienia słowa „gospodarz”) Kraju i Ludności – konsekwentnie poszerza Rynek, czyli obniża punkt Q z pozycji „a” do pozycji „z”, aby docelowo każdy, kto się stara, miał szansę (choć szansa nie oznacza gwarancji). Jaśniejszy kolor zielony obrazuje te moje ostatnie słowa. Strzałeczki niebieskie i fioletowe – to właśnie takie starania, które „dają szanse”. A strzałeczki czerwone – nigdy nie prowadzą do sukcesu, bo są zawsze poniżej punktu Q, nawet najniżej usytuowanego. Nie doprowadzą do dobrych wiatrów, choć kosztują, jak każde starania „self-invest”. To już lepiej się za te pieniądze zwyczajnie upić, nieprawdaż?

Państwo (urzędy, organy, służby, prawa-przepisy, racje elit), które nie jest zainteresowane pomyślnością Ludności i Kraju, tylko swoim dostatkiem (budżety, a wraz z nimi prerogatywy, dostępne ekskluzywnie fundusze, przywileje, tantiemy, apanaże, przywileje) – w rzeczywistości podnosi punkt Q, zawęża Rynek, czyni beznadziejnymi starania obywateli i ich konstelacji (rodzin, wspólnot, organizacji, firm, samorządów).

Co to oznacza? Że ci wszyscy, którzy się „szarpią”, ale na próżno – ubożeją, dlatego rośnie obszar nieodwracalnych wykluczeń: najpierw brak możliwości samorozwoju (nawet przy dużych dochodach, bo np. poświęcamy kilkanaście godzin pracodawcom), potem brak stałej możliwości godziwego dochodu (bezrobocie, śmieciówki), potem bezdomność (nawet jeśli jest mieszkanie, to tymczasowe, nie-gniazdowe), potem utrata więzi społecznych (towarzyskich, obywatelskich). Na koniec człowiek zamienia się w wyschniętą społecznie roślinę, właściwie jej przetrwalnik.

Oto dlaczego – mimo świetnych wciąż statystyk – rosną nasze obszary wykluczenia i przybywa ludzi wygaszonych, „meneli”, „trolli”, l’uomo senza contenuto.  Zielona wyspa długo nawożona była bezpłodnymi kosztami inwestowania w siebie, ale ten rezerwuar naturalnej żywotności ekonomicznej się kończy: kto może, ten inwestuje w europejską garkuchnię, a kto nie może lub nie umie czy nie chce – marnieje na miejscu.

Rolą Państwa jest nie tylko obniżać (symbolicznie) punkt Q poprzez rozmaite rozwiązania urynkawiające. Jest też w kompetencji Państwa zmniejszanie napięcia pomiędzy obszarem „niosącym” (czerwonym) a obszarem „spychającym” (zielonym). I w tych dwóch rolach państwo firmowane nazwą III RP nie wywiązuje się ze swoich zadań.

Wróćmy do mojej dwu-odpowiedzi danej rano Heńkowi (patrzcie, już prawie południe): tak zwany elektorat już czuje w trzewiach, że jest robiony na szaro. Dlatego spazm Kukizowi był tak znaczący. Ale zmiana, do której zmierzamy wpatrzeni w roszady na szczytach „władzy” – niczego takiego nie uwzględni, będzie zwykłym puczem, dokonanym za pomocą ludzkich wizyt przy urnach. Kto nie wierzy – niech słucha i czyta, co mają do powiedzenia ludzie mieszający w polityce. Czytaj „Problemy społeczne a siła polityczna”, TUTAJ.

Zatem, jeśli jestem pytany o szanse na Nową Rzeczpospolitą, odpowiadam niezmiennie: w ludziach nastąpiły przemiany nieodwracalne, więc ową Nową już mamy. Ale w Państwie gotowości do przemian nie widzę, nawet jeśli po raz pierwszy od dawna wynik wyborów i konkretnych jesiennych rozdań jest rzeczywiście wielką niewiadomą: w tym sensie jeszcze „nie czas”.

 

Jan Herman
O mnie Jan Herman

...jaki jestem - nie powiem, ale poczytaj blog... Więcej o mnie znajdziesz w książce Wł. Pawluczuka "Judasz" (autor mnie nie zna, ale trafił w sedno). O czym jest ta książka? O zmaganiu się człowieka z własnym losem, wiecznością, z Panem Bogiem. O miłości, zdradzie, rozpaczy i ukojeniu. Saszka, prosty chłopak z białoruskiej wioski, po rewolucyjnej zawierusze, podczas której doświadczył wszystkiego, wraca w rodzinne strony i próbuje żyć tak jak inni. Ale kiedy spotyka samozwańczego proroka Ilię, staje się jego najwierniejszym uczniem i apostołem... Opowieść o ludzkich głodach - seksualnym i religijnym - o związkach erotyki i polityki, o tłumionej naszej prawdziwej naturze, o nieortodoksyjnej, gnostyckiej i prawosławnej religijności, tajemnicy i manipulacji wreszcie.................................................... UWAGA: ktokolwiek oczekuje, że będę pisał koniecznie o sprawach, które są "na tapecie" i konkurował na tym polu ze znawcami wszystkiego - ten zabłądził. Piszę bowiem dużo, ale o tym najczęściej, co pod skorupą się dzieje, a widać będzie za czas jakiś.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka