Jan Herman Jan Herman
495
BLOG

Autoinkwizycja. Inaczej: samokrytyka.

Jan Herman Jan Herman Polityka Obserwuj notkę 1

„Słuchajcie!!! Bo może niektórzy z was będą mniemać, że was łudzić będę. Bądźcie owszem pewni, że wam szczerze wszystko opowiem! Nabyłem sławy przez mądrość taką, jaka jest przyzwoita ludziom. W istocie, takim tylko jestem mędrcem. Oni zaś, o których wam dopiero co wspomniałem, posiadają nadludzką mądrość. Ja się do niej wcale nie przyznaję: kto przeciwnie mówi, fałsz mi zadaje i na moją zniewagę dąży”.

Jak każdy aktywny człowiek, mam w pamięci około 5 tysięcy osób, najczęściej będących moimi znajomymi. Nie wszystkich pamiętam „od ręki”, ale kiedy się objawiają lub odzywają – niezawodnie wiem, że ich znam, i wiem, skąd ich znam. Dla jakich okoliczności ich znam.

Kiedy się zna jednego człowieka, pojedynczego – można tę znajomość ocenić wedle kryterium moralno-edukacyjnego: kim jest on dla mojego serca, duszy, umysłu, sumienia. Jeśli jest nikim – próżną jest z nim znajomość, choć nie jest to żaden powód do zrywania znajomości, tylko sygnał, że może znamy się zbyt słabo.

Kiedy zna się setki i tysiące ludzi – stanowią oni gromadę, po której można sądzić siebie. bo nawet, jeśli połowa, nawet jeśli trzy czwarte znajomych to efekt przypadku, zrządzenie losu , bezwolne zbliżenie topograficzne – to jest zawsze spora liczba znajomości, do których się dąży i które się pielęgnuje. I to one stanowią o mnie.

Moi znajomi, ci, których sam aktywnie znajomymi uczyniłem – nie są dla mnie trampoliną do życiowej kariery. Nie mowa tu o karierze w dziedzinie zamożności, sławy, pozycji, tylko w dziedzinie samorozwoju. Otóż większość, walna, zdecydowana większość moich znajomych to moi nieprzyjaciele. W tym sensie, że nie wyciągną ręki pomocnej, a jakże łatwo przyłożą w czułe miejsca! Takich sobie dobrałem.

Jeśli znajomi są nieprzyjaciółmi – to świadczy raczej o mnie: nie dałem im powodu, by okazywali wobec mnie gesty przyjazne.

Składam się zatem – jako osoba – z moich znajomych (zwłaszcza tych, których sam dobrałem) i z ich stosunku do mnie (przyjaźni albo nieprzyjaźni). I sądząc po tym oceanie moich znajomych – nie jestem człekiem najlepszej próby. Choć jest też wielu pośród moich znajomych – którzy właśnie najlepszej próby są.

„Znacie wszyscy Cherofonta. Był on moim przyjacielem od dzieciństwa, równie jak wielu spomiędzy was. Podzielił razem z wami wygnanie i razem powrócił. Znacie więc dobrze, jak jest śmiałym we wszystkim. Będąc raz w Delfach, odważył się spytać wyroczni względem mnie. Nie obrażajcie się, Ateńczycy, jeszcze raz was proszę, na to, co powiem!! Pytał, czyli jest kto mędrszy nade mnie? Odpowiedziała wyrocznia, że nie masz! Może wam o tym zaświadczyć brat jego, gdyż sam nie żyje. Zważcie, dlaczego o tym wspominam! Chcę pokazać, skąd przeciw mnie powstała skarga. Usłyszawszy odpowiedź wyroczni, rozmyślałem, co by znaczyły słowa Apollina, co by dawały do zrozumienia; bo ja sobie wcale nie przyznaję mądrości. Omylić się zaś Apollo nie mógł, bo mu to nie przystoi. Przez długi czas zostawałem tedy w takiej wątpliwości. W końcu musiałem się udać do następującego środka. Poszedłem do jednego z takich, których mają powszechnie za mędrców, bym zbił zdanie wyroczni i pokazał, że oto ten ode mnie mędrszy, a ty Apollinie mnieś wyższość nad innych przyznał. To miałem na celu, gdym poszedł, nie potrzebuję po nazwisku wymieniać do kogo, dosyć, że nim był jeden z biegłych w sprawach publicznych. Wdawszy się z nim w rozmowę, poznałem, że miany był od wielu za mądrego i uważał się sam jeszcze więcej za takiego, ale nim nie był wcale. Starałem się mu pokazać, że za wiele o sobie sądził, że sobie przyznawał mądrość, a jej nie miał bynajmniej. Przez to zrobiłem sobie u niego nienawiść i u wielu, co obecni byli. Wychodząc stamtąd, pomyślałem sobie, że jestem mędrszy od tego człowieka: albowiem nikt może z nas nie wie, co dobre i co wszystkim przyzwoite, a on utrzymuje, że wie, choć nie wie. Ja, kiedy nie wiem, to sobie nie przyznaję; zdaje się więc, że jestem nad niego choć w tej małej rzeczy mędrszy, że czego nie wiem, o tym nie twierdzę z pewnością. Poszedłem potem do innego, to jest do jednego z takich, których mają za mędrszych od tamtego; ale i tam znalazłem podobnie. Zrobiłem sobie więc w nim i innych również nieprzyjaciół. Nareszcie chodziłem po kolei od jednego do drugiego, zasmucony, żem sobie narobił nieprzyjaciół; jednak zdawało mi się, że sprawę wyroczni trzeba nad wszystko przekładać i dla dojścia, co ta w swej odpowiedzi mówi, obchodzić wszystkich, którzy tylko zdają się coś wiedzieć”.

Ja, zwany swoim imieniem i nazwiskiem najczęściej, ale też Matuzalem-in-spe, Forest Gump PL, Dyzio, Myślnik – całe życie szukałem i szukam mądrzejszych od siebie i bieglejszych w sprawach i dziełach dla mnie ważnych. Te dzieła to znajomość rzeczy i spraw publicznych, to znajomość Człowieka jako Osoby, to obeznanie w ekonomii, czyli sztuce gospodarowania, to biegłość muzyczna i zdolność używania poetyki, by nie walić prosto z mostu. Kilkoro niedoścignionych dla mnie osób miałem honor i zaszczyt znać bliżej i dłużej: to Matka moja, to sąsiad (Niemiec autochton żyjący pośród Kaszubów i repatriantów), to licealny nauczyciel Historii przezywany Ramzesem, to inny nauczyciel, języka ojczystego, który mnie uczynił harcerzem, to Henryk, człowiek wielkiego dzieła i wielkiego rozumu, oddany wychowaniu młodzieży w umiłowaniu rozumu, to najdłużej pozostający w przyjaźni (od dziecka) Janusz-Paweł, uosobienie codziennej, przyzwoitej pracy zwanej wzniośle trudem. I inni, jak matematyk Walerian, umiejący to samo przekazać wieloma językami matematyki, jak Stefan Redaktor, jak kilkoro kapłanów, poznanych już późno, którym ufać można bez cienia wątpliwości, jak profesorów niewielu, którzy na miano profesora pracują co dzień pracowicie i skromnie, choć zdawałoby się, że już nie muszą.

Ale też nie zaniechałem własnych poszukiwań, które można nazwać bibliotecznymi, choć molem nie jestem.

„Zacząwszy od dzieł, którem uważał za najdoskonalsze, badałem z nich, co bym mógł nowego się dowiedzieć. Wstyd mi, Ateńczycy, powiedzieć prawdę! Muszę ją przecie wyznać. Słowem mówiąc, prawie wszyscy tam przytomni lepsze o nich dali zdanie, niż ci, którzy je sami napisali. Stąd wniosłem, że poeci nie przez rozum wiersze składają, lecz przez dar natury i zapał, który ich unosi podobnie jak wieszczków, którzy przepowiadają wiele rzeczy pożytecznych, ale wcale nie rozumieją, co mówią. Toż samo, zdaje mi się, mają poeci w swej naturze: poznałem, że i oni dlatego, że są poetami, chcą uchodzić za mądrych w rzeczach, których nie rozumieją. Odszedłem więc od nich z przekonaniem, żem jest od nich mędrszy, jak od owych biegłych w sprawach publicznych. Nareszcie udałem się do rękodzielników, sądząc, że ich umiejętności wcale nie znałem. Spodziewałem się, że u nich znajdę wiele pięknych wiadomości. Jakoż w tym się nie zawiodłem: czego nie znałem, w tym byli ode mnie mędrsi. Ale zdawało mi się, Ateńczycy, że i ci poczciwi dla dobra publicznego pracownicy w tym samym co i poeci zostawali błędzie. Dlatego, że każdy z nich był w swojej sztuce biegły, chciał uchodzić u innych za najmędrszego i ta ich niedorzeczność prawdziwą mądrość przyćmiła. Tak wreszcie samego siebie w imieniu wyroczni musiałem zapytać, co bym z dwojga wybrał, czy pozostać się przy swoim, nie mając mądrości i wad tych wszystkich, czy je nad swoje przełożyć. Rzekłem sam do siebie i do wyroczni, że wolę przestać na swoim. Tak szukając prawdy, zjednałem sobie wiele zawziętej i nieubłaganej nieprzyjaźni. Z niej to poszło mnóstwo fałszywych przeciw mnie zarzutów”.

 

*             *             *

Dużo czasu swojego i uwagi poświęciłem na prace polityczne. Nie, nie mam ambicji politycznych pojmowanych jako zdobywanie i sprawowanie rządów. Pełniłem mnóstwo kierowniczych funkcji, właściwie od 14-go roku życia wciąż jestem instruktorem, ekspertem, dowódcą, kierownikiem, przewodniczącym, prezesem, dyrektorem, starszym grupy, liderem. Ale traktuję to jako odpowiedzialność i służbę, jako funkcję publiczną, a nie synekurę, posadę, stanowisko, powód do wyniesienia.

Ale polityka jako kłębowisko fenomenów, które razem wzięte pozwalają jednym decydować o losie drugich – urzeka mnie jak polarna zorza, jak harmonia dźwięków muzycznych, jak poetyka dialogu ludzi mądrych, jak widok z lotu ptaka. Z narkotycznym oddaniem antyszambruję zatem wokół polityki.

I najczęściej błądzę, sądząc po reakcjach znajomych, od których przyjaźni raczej oczekiwać się nie da, jako rzekłem wcześniej. A błądzę, bo stawiam nie na te racje, które oni wyznają, i nie na te osoby. Błądzę też, bo nie opowiadam się jednoznacznie, tylko zaznaczam, co mnie uwiera w szczegółach, choć całość akceptuję jako ponętną. Robię zatem jako element niepewny, czepialski, potencjalnie nielojalny. Dlatego – choć nawet na najwyższych szczytach polityki mam od lat znajomych, i to takich, którzy mnie dobrze kojarzą – nie mogę liczyć na awanse, a bywa, że nawet na pomoc w trudnych chwilach nie mogę liczyć, na co mam cały pamiętnik dowodów.

I błądzę, bo biorę za dobrą monetę to, co się głosi, deklaruje, planuje. To jest moja największa zguba: odmawiam odczytywania (o)głoszeń, deklaracji i planów jako takich „zaklęć” służących przyciągnięciu zwolenników, a kiedy spełnią swoje zadanie – można je porzucić jak papierek od cukierka.

Teraz uwaga, będę się przybliżał do konkretów.

Adorowałem kiedyś Gierka, oczywiście w duchu swoim,. Naonczas bardzo harcerskim. Adorowałem Ikonowicza czy Podrzyckiego (w jego pośledniejszym pośmiertnym wydaniu). Adorowałem Leppera, a wcześniej wspierałem Tymińskiego.

Nie śmiem się z tego tłumaczyć. Wierzę (nie naiwnie, tylko dla zasady), jeśli ktoś czyni szczerze dla ludzi. I porzucam, kiedy zauważam podskórną nieprawdę, niepiękno, niedobro.

Dziś adoruję Pawła. Bezwarunkowo i bezinteresownie, wbrew znajomym w większości przemożnej łajającym mnie wprost lub ogródkami.

Bo od lat – nie bez meandrów i głupich kroków – opowiada się przeciw złu, brzydocie i nieprawdzie, a kiedy sam w nie popada – przyznaje się do tego, tak jak umie, czyli na scenie, wyśpiewując swoją samokrytykę.

Bo – lepiej niż inni dobrze znani mi trybuni ludowi – ogromadza wokół siebie „wkurw” narodowy na to, co ONI robią z Krajem i Ludnością. Nie robi tego sprawnie, jest właściwie anty-politykiem, nierozgarniętym w robocie, której się podjął. Ale mało takich mieliśmy?

/tu zwracam się do licznych znajomych, którzy udają przede mną, że dziwią się mi, iż taki jestem „przeciw wszystkiemu”: nie róbcie ze mnie kogoś niewiedzącego, raczej zastanówcie się, po co, dlaczego, za co obstajecie za systemem-ustrojem, który zbudowany jest na pogardzie lepszych wobec gorszych, który sam z siebie generuje ów podział na lepszych i gorszych, a mówię to do was, bo nie wydajecie mi się niemądrzy, tylko kierujecie się racjami, których nawet nie chcę dociekać/

Bo – widząc w polityce jego rozmaite dyletanctwa, chałturnictwa, amatorszczyzny, niewprawności, lichoty, partaniny i tandetne prowizorki – daję mu swoje przyzwolenie na uczenie się polityki nawet moim kosztem, tak jak Rzeczpospolita przyzwalała Wałęsie i wielu innym, a tolerowała nawet największych szubrawców, plugawców, obwiesi i paskudników.

Bo jest szczery, choć najpewniej nie wszystko pojmuje z tego, co uruchomił.

Jestem z natury bezpartyjny, w takim sensie, że trudno jest uczynić mnie drużynnikiem. W polityce trzymam się raczej seminariów, debat, komentarzy, bywa że szyderstwa. Ale zachowuję sobie prawo do wyboru idei i postaci, które te idee noszą. Wspieram słowem przynajmniej, a czasem czynem, kilkunaścioro polityków polskich, widząc ich niedostatki wizerunkowe, biograficzne, moralne nawet. i dziś na czele tego mojego poparcia – na miarę skromną, jak moja pozycja publiczna – stawiam Pawła, który – wiem to już niemal na pewno – przegra wszystko z kretesem, przegra do obwiesi i kunktatorów. Ale co zasiał – niech urośnie świeżą zielenią, bo to będzie na pewno zieleń prawdziwsza, niż cud tuskowy.

„Nie za sobą więc tu przemawiam, Ateńczycy, jak kto może mniemać, lecz za wami, byście się nie stali winnymi względem daru boga dla was zesłanego, przez potępienie mnie. Jeśli bowiem mnie na śmierć skażecie, niełatwo znajdziecie kogo innego tak prawie od boga dla Rzeczypospolitej zesłanego, który by podobnie, może niestosownie się wyrażę, jak rosłemu i kształtnemu z postaci, lecz dla otyłości powolnemu koniowi dodaje się bodźca, aby był do biegu prędszy, on jak ja was pobudzał, podniecał, zachęcał i każdego dnia na was wołał. Takiego drugiego niełatwo znajdziecie, Ateńczycy! Zatem jeśli rad moich usłuchacie, uwolnicie mnie. Lecz wy pewno, gniewając się, tak jak drzemiący, gdy ich kto przebudzi, odepchniecie mnie od siebie i jak chce Melit, skażecie na śmierć, abyście potem cały czas spali, dopóki Bóg, nareszcie zlitowawszy się nad wami, drugiego wam nie ześle. Możecie i stąd poznać, Ateńczycy, że dla Rzeczypospolitej jestem zesłany: bo więcej to jest niż na człowieka, porzucić wszystko, być obojętnym przez tyle lat na wszystkie domowe sprawy, by chodzić od jednego do drugiego z was i zachęcać jak brat starszy lub ojciec do starania się o cnotę. Gdybym co stąd zyskiwał i brał nagrodę za moje usługi, nic złego bym nie robił. Lecz nie! Jednak moi oskarżyciele, jak we wszystkim, co mi zarzucali byli bezwstydnymi, tak i w tym nie powstydzili się dowodzić świadkami, że ja brałem kiedy zapłatę lub jej żądałem. Dostatecznym zaś tego, co o sobie mówię, dowodem jest moje ubóstwo.

Ale może wam się to zdawać będzie zbyt dziwnym, że ja prywatnie do każdego chodzę i udzielam mej rady, a publicznie przed ludem nie śmiem jej dla Rzeczypospolitej objawić. Przyczyną tego jest, jakeście już ode mnie słyszeli, duch jakiś boski i niewidzialny, który mną kieruje. Toż samo mi Melit, choć z szyderstwem w swej skardze zarzuca. Widziano tę osobliwość we mnie zaraz od samego dzieciństwa. Jest nią głos jakiś, który mnie zawsze odwodzi od tego, co bym chciał robić, a nigdy nie zachęca. On mi zabrania udawać się do spraw publicznych i jak mniemam, dobrze czyni: wiecie bowiem, że już dawno byłbym nie żył i wdając się do spraw publicznych, nic dobrego bym dla was ani dla siebie nie zrobił. Nie gniewajcie się, Ateńczycy, gdy wam powiem prawdę! Ktokolwiek u was, jak u każdego ludu, otwarcie się odezwie i powstanie przeciw zdrożnościom i nieprawościom w Rzeczypospolitej, nie uniknie kary, wypada zatem, aby kto się ujmuje za prawością, jeśli ma przez czas jakiś ocaleć, żył prywatnie, a nie występował publicznie. Przytoczę wam tego wielkie dowody, nie w słowach, ale w rzeczach, które sami wielce poważacie. Posłuchajcie, co mi się zdarzyło, abyście poznali, że z obawy śmierci, zdania mego o tym, co uważam za nieprawe, nigdy nie zmieniłem, choćby mi nawet przyszło umrzeć. Co powiem, nie podoba się wam zapewne i zdawać się będzie chełpliwe: jest jednak zawsze prawdą. Wiecie, żem nie piastował nigdy żadnego w Rzeczypospolitej urzędu, tylkom do obrad Senatu należał. Prezydowało wtenczas w prytanejonie nasze Antyocheńskie pokolenie, gdyście dziesięciu owych wodzów za to, że nie ratowali poległych w bitwie morskiej, sądzić chcieli bez rozpoznania sprawy, wbrew prawom, jakeście potem sami to uznali. Wówczas ja tylko jeden z zasiadających w prytanejonie oparłem się temu; a choć mówcy gotowali się mnie za to skarżyć i wyście także z wrzawą powstawali, wolałem się jednak narazić na niebezpieczeństwo w obronie prawa i sprawiedliwości, niż z obawy kajdan lub śmierci zgodzić się z wami na tak wielką niesłuszność. Było to jeszcze za czasów demokracji w Rzeczypospolitej”.

 

Nie umiem wybierać mniejszego zła.

 

„(…)ja nigdy niczyim nie byłem nauczycielem, tylko jeśli kto chciał mnie słuchać, gdym mówił, czy z młodych, czy ze starszych, nie broniłem ani za rozmowy nie brałem pieniędzy, tak, iżbym bez nich nikomu nie miał odkryć myśli moich; lecz owszem jednakowo pozwalam każdemu, tak ubogiemu, jak bogatemu, zapytywać się mnie, w czym ma wątpliwość, odpowiadać na moje zdania i znowu słuchać, co powiem.Jeśli zaś między takimi znajdzie się kto dobry, czy zły, niesłusznie przypisywano by mi tego przyczynę; bo ja nikomu nigdy nie dawałem nauki ani przepisów; i jeżeliby kto powiedział, że się ode mnie nauczył lub usłyszał, czego by inni nie słyszeli, bądźcie pewni, że fałsz by utrzymywał. Dlaczego zaś wielu lubi długo przy mnie przebywać, słyszeliście, Ateńczycy! Powiedziałem wam prawdę, że im się podoba słuchać, gdy wytykam tych, co uchodzą za mędrców, a nie są nimi; nie jest to bowiem bez przyjemności, a mnie od Boga polecone przez wyrocznie, sny i inne sposoby, którymi wola bogów objawia, co człowiekowi do uczynienia.

(…)

Na cóż powinienem być skazany albo co mam zapłacić za to, że umiejąc żyć, byłem zawsze czynny, tylko nie dbałem o to, za czym się inni uganiają, to jest o bogactwa, zyski, urzędy, godności wojskowe i inne! Za to, żem nie należał do żadnego ze spisków i buntów w Rzeczypospolitej, bom się uważał zbyt uczciwym, bym miał dla ocalenia się do tego uciekać! Za to, żem się tym nie zajmował, w czym widziałem, że ani wam, ani sobie nie będę mógł być użyteczny, lecz spieszyłem z największym dla każdego, jak mówię, dobrodziejstwem, kiedym z osobna każdego upominał, aby pierwej niż o swych rzeczach, o sobie samym myślał, aby ile mógł, starał się być najlepszym, najrozsądniejszym, nie wprzód wdawał się do spraw Rzeczypospolitej, dopóki by jej samej nie poznał i we wszystkim innym tąż samą drogą postępował! Za takie postępowanie cóż zasługuję? Czegoż się spodziewać mogę? Zapewne co dobrego, jeżeli sprawiedliwie wartość mej zasługi ocenicie! Nie byle jakiej zatem nagrody, lecz takiej, która by dla mnie była odpowiednią. Cóż więc może być odpowiednim dla człowieka ubogiego, dobroczyńcy waszego, który potrzebuje tylko spokoju, by wam ciągle rad swych udzielał? To, aby był utrzymywany kosztem publicznym w prytanejonie. Stosowniejszym to będzie, niżeli, aby był ten utrzymywany, który odniesie zwycięstwo na igrzyskach olimpijskich w ubieganiu się konno lub na wozach dwu- lub czterokonnych; bo taki robi tylko, że się zdajecie być szczęśliwymi, a ja, że nimi prawdziwie jesteście; tamten nie potrzebuje pomocy w utrzymaniu się, a ja bez niej obejść się nie mogę.

(…)

To jest właśnie, o czym was najtrudniej przekonać. Gdy wam powiem, że w takim być stanie, jest to samo, co być nieposłusznym Bogu, a stąd trudno nie wdawać się do niczego, nie uwierzycie, sądząc, że z was żartuję; a gdy jeszcze dodam, że największym jest dobrodziejstwem dla człowieka móc codziennie mówić o cnocie i tym wszystkim o czym mnie słyszeliście mówiącego i zastanawiającego się nad sobą samym i innymi (bo życie bez tego nie jest godnym życia), tym więcej nie uwierzycie moim wyrazom”.

 

Przypis ostatni:

Pysznie i dumnie brzmią słowa cytowane (poprzez Platona) za Sokratesem. Podkreślę zatem, że nie moje to słowa są, tylko jednego z mędrców Starożytności. Ja tylko wskazuję, co mogą usłyszeć ci wszyscy prawi, sprawiedliwi i pracowici, którzy najpierw swego patrzą, a potem dopiero, nasyciwszy siebie, patrzą prawości, sprawiedliwości i owoców trudu.

 

Jan Herman
O mnie Jan Herman

...jaki jestem - nie powiem, ale poczytaj blog... Więcej o mnie znajdziesz w książce Wł. Pawluczuka "Judasz" (autor mnie nie zna, ale trafił w sedno). O czym jest ta książka? O zmaganiu się człowieka z własnym losem, wiecznością, z Panem Bogiem. O miłości, zdradzie, rozpaczy i ukojeniu. Saszka, prosty chłopak z białoruskiej wioski, po rewolucyjnej zawierusze, podczas której doświadczył wszystkiego, wraca w rodzinne strony i próbuje żyć tak jak inni. Ale kiedy spotyka samozwańczego proroka Ilię, staje się jego najwierniejszym uczniem i apostołem... Opowieść o ludzkich głodach - seksualnym i religijnym - o związkach erotyki i polityki, o tłumionej naszej prawdziwej naturze, o nieortodoksyjnej, gnostyckiej i prawosławnej religijności, tajemnicy i manipulacji wreszcie.................................................... UWAGA: ktokolwiek oczekuje, że będę pisał koniecznie o sprawach, które są "na tapecie" i konkurował na tym polu ze znawcami wszystkiego - ten zabłądził. Piszę bowiem dużo, ale o tym najczęściej, co pod skorupą się dzieje, a widać będzie za czas jakiś.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka