Jan Herman Jan Herman
455
BLOG

Nie dawajcie ludziom socjalu!

Jan Herman Jan Herman Polityka Obserwuj notkę 11

W moich ustach ten okrzyk musi budzić zdumienie. Od wielu lat głoszę głeboki sens ekonomiczny (nie mówiąc o konsekwencjach społecznych czy psycho-mentalnych i kulturowo-cywilizacyjnych) wprowadzenia powszechnego Minimalnego Dochodu Gwarantowanego.

Niewielu z Moich Czytelników pamięta, że mechanizm ten wiąże się u mnie ze świadczeniem prac społecznie użytecznych.

Bezpośrednim powodem zabrania dziś przeze mnie głosu w tej sprawie jest rządowa łaskawość związana z rozmiękczeniem progów dochodowych, warunkujących przyznanie pomocy rodzinom ubogim oraz znajdującym się w szczególnym położeniu z innych powodów (inwalidztwo, itd.).

W Polsce – i nie tylko – zainstalowano wiele ochłapów, pozostających w gestii wszystko-wiedzących urzędników, albo w gestii urzędników kurczowo trzymających się przepisów i okólników. Wiele też jest organizacji satelickich wobec urzędów, uchodzących za organizacje pozarządowe, które grupie ludzi szefujących tej organizacji załatwiają płatny sposób na życie w postaci niesienia pomocy. Na te liczne sposoby „walki z wykluczeniem” idą poważne środki, które są szczegółowo i skrupulatnie rozliczane dla poszczególnych przypadków – ale w skali ogólnej pozostają bez jakiejkolwiek kontroli, bez mozliwości ich ogarnięcia. Stąd od czasu do czasu budżetowcy mówią: nie stać nas, a politycy mający chęć się wybrać na nastepnĄ kadencje odkrzykują: musi nas być stać.

Paranoja.

Wszyscy ci decydenci i aktywiści powinni obowiązkowo być – raz na trzy lata – na jakiś okres dający trzeźwy pogląd na sprawę, odesłani bez grosza przy duszy (z litości nie postuluję, by dodatkowo uczynić ich niepełnosprawnymi) do jakiegoś miejsca, gdzie znikąd pomocy, a wszystko kosztuje kosmiczne pieniądze.

 

*             *             *

Tylko człowiek zdegenerowany (zbieszony, rozbisurmaniony) wytrzyma tydzień i dłużej w nic-nie-robieniu dla „ludzkości”. Każdy z urodzenia jest wyposażony w instynkt stadny i naturalną żywotność. To wszystko, czego trzeba, by „homo oeconomicus” przestało być pustosłowiem.

Pojęcia nie macie – szanowni kreatorzy pomocy socjalnej – jaką satysfakcję daje przeciętnemu, czyli normalnemu człowiekowi wykonanie przedmiotu lub usługi, która okazuje się potrzebna komuś innemu, albo może być użyta we własnym „gospodarstwie domowym”. Pojęcia nie macie, jak patrzy rodzina, znajomi, sąsiedzi – i ten ktoś z lustra – na człowieka, który po długim czasie bez zajęcia dostaje ofertę bycia pożytecznym za godziwym wynagrodzeniem. Za to macie pojęcie, jak bardzo się ludzie degenerują, jeśli odmówić im tej naturalnej roli społecznej, jaką jest współtworzenie Społecznej Puli Dobrobytu.

 

*             *             *

Dziesiątki rodzajów podatków, przywilejów i zwolnień, oraz dziesiątki sposobów dawania jałmużny i przytulania ubogich i chromych – to dwa obszary, które nie wiedzieć czemu są wciąż i wciąż „ubogacane” kolejnymi szwindlami mającymi postać przepisów, norm, procedur – no i wyspecjalizowanych komórek urzędowych.

Odpowiadam na to dwoma propozycjami, prostymi jak drut:

  1. Ktokolwiek ma do zapłacenia podatek dochodowy, będzie miał od sumy do zapłacenia odjęte 10%, jeśli zatrudni sobie do pomocy (lub sfinansuje), na podstawie Kodeksu Pracy, jedną osobę. Jeśli zatrudni kolejną – to od pozostałej kwoty do zapłacenia znów mu się „odpuszcza” 10%. I tak dalej. Łatwo jest zgadnąć, że takie zatrudnienie będą dawali tylko ci, którzy mają czystą nadwyżkę roczną rzędu 300 tysięcy PLN (bo ktoś, komu zaoferują minimalne wynagrodzenie, dostanie rocznie mniej niż 30 tysięcy, które im się odpisze). Trzeba sprawnego w „słupkach” urzędnika albo studenta, aby policzył na danych GUS-owskich, ile osób w ten sposób trwale uzyska zatrudnienie;
  2. Elementarne organizacje samorządowe (sołectwa, rady osiedlowe, itp.) dostaną dotacje wynoszące 150% wszystkich kosztów związanych z zatrudnieniem kogoś na minimalnym wynagrodzeniu (znów: koniecznie Kodeks Pracy) – za każdą osobę ze swojego obszaru, której powierzą prace na rzecz lokalnej społeczności. I znów prośba do studentów i kumatych urzędników, by policzyli, ile da się na tej drodze zatrudnić ludzi. Narzędziem tego rozwiązania niech będzie chocby idea budżetu partycypacyjnego;

Daję sobie uciąć, że na socjalnym placu boju pozostaną tylko te osoby, które ze względu na chroniczny deficyt zdrowia nie są w stanie wykonać żadnej społecznie potrzebnej pracy, a jeszcze angażują drugą osobę do opieki nad sobą. Chociaż – gdyby elementarne społeczności samorządne włączyły te przypadki do programu budżetu partycypacyjnego...

Uczeń walczący w gimnazjum o czwórkę z ekonomii (jakkolwiek się ten przedmiot w dzienniczku nazywa) zrozumie, że taka operacja jest mniej kosztowna, niz te wszystkie niezliczone formuły pomocy socjalnej, które więcej dają urzędnikom i aktywistom niż tym, dla których zostały stworzone. Tu – znów proszę studentów – warto zsumować trzy grupy liczb: pierwsza grupa do sumy przeznaczane na zatrudnienie pań i panów w urzędach pracy, w ośrodkach pomocy społecznej i w rozmaitych podobnych placówkach (oczywiście, koszty tych placówek zwane kosztami ogólnymi czy kosztami eksploatacji – też sumujmy), druga grupa to sumy przeznaczane przez organizacje pozarządowe na wynagrodzenia i „uzbrojenie techniczne” związane z niesieniem jakże humanitarnej pomocy, trzecia grupa – po drugiej stronie rachunku WINIEN-MA – to sumy realnie otrzymane przez osoby wymagające wsparcia wedle tabel i rubryk oraz uznania.

Nie dam sobie uciąć, ale chyba dwie pierwsze sumy łącznie są większe niż ta trzecia. Co czyni moją propozycję zawartą w punktach 1-2 – sensowną.

I niech ktoś, kto wie na pewno, że znajdą się zawsze kombinatorzy, a degenerat pozostanie degeneratem i żadnej pracy się nie podejmie – niech ktoś tak myślący (niemyślący) nie psuje mi tu modelu, bo wyjątki są od tego, żeby pozostawały wyjątkami. Np. fakt, że pośród rzeszy kierowców zdarzają się chuligani drogowi, pijacy i rozbójnicy – uważa się przecież za marginalny i nie psuje decydentom przyjemności projektowania nowych dróg.

 

Jan Herman
O mnie Jan Herman

...jaki jestem - nie powiem, ale poczytaj blog... Więcej o mnie znajdziesz w książce Wł. Pawluczuka "Judasz" (autor mnie nie zna, ale trafił w sedno). O czym jest ta książka? O zmaganiu się człowieka z własnym losem, wiecznością, z Panem Bogiem. O miłości, zdradzie, rozpaczy i ukojeniu. Saszka, prosty chłopak z białoruskiej wioski, po rewolucyjnej zawierusze, podczas której doświadczył wszystkiego, wraca w rodzinne strony i próbuje żyć tak jak inni. Ale kiedy spotyka samozwańczego proroka Ilię, staje się jego najwierniejszym uczniem i apostołem... Opowieść o ludzkich głodach - seksualnym i religijnym - o związkach erotyki i polityki, o tłumionej naszej prawdziwej naturze, o nieortodoksyjnej, gnostyckiej i prawosławnej religijności, tajemnicy i manipulacji wreszcie.................................................... UWAGA: ktokolwiek oczekuje, że będę pisał koniecznie o sprawach, które są "na tapecie" i konkurował na tym polu ze znawcami wszystkiego - ten zabłądził. Piszę bowiem dużo, ale o tym najczęściej, co pod skorupą się dzieje, a widać będzie za czas jakiś.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka