Jan Herman Jan Herman
170
BLOG

Pierwsze słowa adepta ekonomii

Jan Herman Jan Herman Polityka Obserwuj notkę 4

Dawszy wyraz swojej opinii o stanie myślenia ekonomicznego drzewiej i Anno Domini 2017 (TUTAJ), spróbuję wprowadzić praktyczną siatkę pojęciową, łatwą w obsłudze tele-informatycznej (bowiem tele-informatyka jest dziś podstawowym środkiem przekazu zarówno w warunkach klubowo-elitarnych jak też od specjalistów ku publiczności).

A

Pierwszym pojęciem jest ZASPOKOJENIE, które w szczególnych warunkach przybiera postać SATYSFAKCJI. Nawet wtedy, kiedy nie nazywano praktyki Gospodarką, a teorii Ekonomią – człowiek w pojedynkę, zbiorowo lub wspólnotowo-społecznie (stan pośredni między pojedynczym a zbiorowym) dążył do zaspokojenia. To jest przejaw Życia, objawiający sie u Człowieka Metabolizmem, Prokreacją i Biopolityką. Zaspokajanie instynktów biologicznych (pożywienie, odzienie, lokum, itd.) i zaspokajanie instynktów rodzicielskich (życie płciowe, wychowanie potomstwa, następstwo pokoleń, itd.) – wydaje się oczywiste. Natomiast zaspokojenie biopolityczne nie jest dobrze oswojone pojęciowo, a oznacza coś, co dziś nazwalibyśmy pozycjonowaniem, czyli ustawianiem się wobec innych uczestników gry o dobra, możliwosci i wartości. Uczenie (patrz:  Rudolf Kjellen, Michel Foucault, Georgio Agamben, Antonio Negri, Michael Hardt, Rosi Braidotti) – biopolityka to zdolność (skłonność i umiejętność) reprodukowania, odtwarzania swojej podmiotowości społecznej.

Zwłaszcza Rudolf Kjellen, który biopolitykę rozpościerał między samowystarczalność i przestrzeń życiową oraz więzi międzyludzkie (autarkia a lebensraum oraz stan organiczny – Karl Haushofer), pokierował tę warstwę myślenia ekonomicznego w stronę, która mi odpowiada. Zaś Foucault poprowadził to myslenie w fatalnym kierunku, opisującym stany skrajnej nierównowagi i rozwichrowania zaspokojenia wiele „ponad” i wiele „poniżej” Satysfakcji. Ale to on użył pierwszy słowa „biopolityka” i niech mu będzie.

Na wszystkich trzech polach zaspokojenie może się dokonywać poniżej satysfakcji, powyżej oraz „w punkt” (ten trzeci wariant jest jedynie umowny, zwłaszcza że „próg” chybocze jak najspokojniejsze nawet morze).

Trwają od wieków dyskusje o tym, czy dla pojedynczego człowieka ew. dla ludzkości (jednym słowem: czy w Gospodarce) lepiej jest zaspokoić się tuż poniżej, czy tuż powyżej satysfakcji. Bo kiedy poniżej (niedosyt) – to silniejsza motywacja do starań i zapobiegliwości, ale gdy powyżej, to możliwe są zapasy (przynajmniej niektórych dóbr, wartości i możliwości). W tej dyskusji panuje właściwie zgoda co do tego, że jeśli Zaspokojenie jest dużo poniżej Satysfakcji – to niedobrze, bo degeneruje się sam człowiek, marnieje zbiorowość, pękają więzi społeczne ustępując wilczym praktykom. Jest też zgoda co do tego, że jeśli Zaspokojenie znacznie przekracza Satysfakcję – to mamy zbyt wielkie ryzyko marnotrawstwa, które powoduje, że zaangazowawszy się nadmiernie w jedno – nie angazujemy sie w coś innego, może bardziej potrzebnego, słusznego.

Nota bene (patrz: wyżej słowa o Foucalt): stany „ponad-poniżej” znakomicie opisał ekonomista János Kornai, Węgier, w książce „Gospodarka niedoboru” (Economics of shortage, po węgiersku po prostu Hiány) - analiza systemu ekonomicznego tzw."realnego socjalizmu" - centralnie sterowanej gospodarki nakazowo-rozdzielczej i jej autentycznych mechanizmów funkcjonowania. Pojęcie "gospodarka niedoboru" przyjęło się potocznie jako określenie gospodarki uważanej za socjalistyczną, realizowanej w krajach „demokracji ludowej”.

B

Drugim pojęciem, które warto poznać – jest KOOPERACJA. Człowiek jest „zwierzęciem stadnym”, co oznacza, że warto widzieć człowieka gospodarującego w jakiejś KONSTELACJI: rodzina, sąsiedztwo, grupa, wspólnota, organizacja, społeczność, zbiorowość. Z grubsza biorąc, kooperacja konstelacyjna oznacza, że odpowiedzialność za niektóre własne potrzeby (za ich zaspokojenie) powierzamy komuś innemu, a sami podejmujemy się zaspokoić potrzeby czyjeś. Niby proste: następuje zespolenie mocy (mamuta pokonam w grupie, ale nie sam), dokonuje się specjalizacja (ja robię dla wszystkich to, ty tamto), czyli podział pracy, pojawia się korzyść skali (na tej samej sztancy wytwarzamy wiele dóbr, a nie pojedyncze, co daje mniejsze koszty), w ostatecznym rozrachunku oszczędzamy czas (możemy się doskonalić, odpocząć, podróżować, obudowywać siebie kulturą samorealizacyjną). Nie bez znaczenia jest czynnik inowacyjny (kiepski z niego rybak, ale za to wymyślił sieć i nie musimy tłuc ryb pałkami czy dzidami) i czynnik społeczny (on jest chory, niepełnosprawny, podzielmy się z nim naszymi korzyściami).

Ale też widać gołym okiem ryzyko: „on” nie jest „mną”, nie zaspokoi mnie tak jakbym ja sam to uczynił, albo: pojawiają się standardy, normy, certyfikaty, dopuszczenia, regulacje (nie było ich wcześniej poza zasadą „bacz byś innym nie szkodził”), albo: ktoś ze specjalistów może osiągnąć stan niezastępowalności, co jest dobrym początkiem monopolizacji i w konsekwencji niepotrzebnej władzy. Najbardziej paradoksalnym owocem kooperacji jest przeistaczanie „rynku konsumenta” (gospodarowaniem rządzą – poprzez inspirację – potrzeby) w „rynek producenta” (szewc wytwarza takie buty, jakie z różnych powodów uważa, po czym przekonuje „bosych”, że te są najlepsze z mozliwych).

Zauważmy: reklama i marketing – czyli wmuszanie w „rynek” tego co mam a nie tego co ów rynek by chciał – to współczesnie 30-70% ceny towarów i usług, za które płaci, oczywiście, nabywca. Mówiąc mniej uczenie: oto proszę ciebie, byś mi dał na chwilę swoje 5 złotych, po czym ja – zebrawszy od innych – za te twoje pieniądze zrobię taką kampanię, że ogłupiony kupisz ode mnie badziewie za cenę wiekszą od sprawiedliwej o 6 złotych. Sam zapłacisz za to, że ciebie ogłupiam. I jeszcze się cieszysz, bo przekonałem ciebie, że dokonałeś najlepszego wyboru. Więcej: za twoją spreparowana przeze mnie głupotę zapłacą też inni, odporni na reklamę, bo ceny innych produktów (podobnych) też okażą się większe od ceny sprawiedliwej, skoro są to towary porównywalne użytkowo czy jakościowo.

Generalnie proces Kooperacji opisuję za pomocą fenomenu Gospodarki Personalnej. Otóż każdy osobnik kontaktuje się w swoim codziennym życiu z jakąś grupą innych osobników, wchodząc w nimi w interakcje, relacje. Załóżmy, że nasz osobnik ma 10 kontrahentów-partnerów, z którymi wciąż obcuje „cieleśnie”: (1) – to partner(ka) życiowa, np. „wspólnik” gospodarstwa domowego, (2) – to współpracownik (np. pracodawca, wspólnik, kolega z biurka obok), (3) – to nauczyciel (człowiek zawsze się czegoś uczy), (4) – to kumpel od wszystkiego (piwo, hobby), (5) – to administrator (ileż to spraw trzeba ogarnąć), (6) – to serwisant (zawsze coś wymaga instalacji, konserwacji i naprawy), (7) – to kapłan (autorytet religijny, naukowy, który mi objasnia zawiłości świata i życia), (8) – to medyk (od zębów, od zadrapań, od depresji, itd., itp.), (9) – to wróg (nie proszę się o niego, ale on jest i muszę się z nim zmagać), (10) – to ktoś jeszcze, umownie zaspokajający kolejne potrzeby, reprezentujący jakieś nieopisane dotąd okoliczności. Model jest abstrakcyjny i uproszczony.

Zatem co dzień, co chwilę, w każdym razie na bieżąco, jestem w 10 równoległych relacjach, które dają mi Zaspokojenie oraz stanowią dla mnie Zobowiązanie. Każda z 10 relacji – dynamicznie jak fale na najspokojniejszym morzu – poddawana jest próbom: dziś słabe Zaspokojenie, ale jutro lepsze, dziś wywiązałem się ze Zobowiązań, jutro „nawalę”. Działa tu konwencja napiętej gumy. Spróbujcie stanąć z kimś twarzą w twarz, za plecami każdego jest guma przypięta do ścian z boku. Kiedy w wyniku mikro-ruchów (fale na najspokojniejszym z mórz, nazywam je Elementarne Zachowania Ekonomiczne) ja przesuwam się (bez specjalnego podstępu partnera) do tyłu – moja guma się napina, a on nic nie czuje, bo jego guma nie jest doświadczana. Kiedy moje napięcie wzrasta – przestaję rozumieć sens tej współpracy, ale on nie rozumie moich stanów, zanim mu ich nie zgłoszę. Aż – znów upraszczam – mówię „dość” i zmieniam partnera. Nie może być tak, że guma mi się wrzyna w plecy, a on nie wie o co chodzi albo udaje.

Kooperacja opisywana oczami Gospodarki Personalnej – to wielki „rynek” osobników dynamicznie zmieniających partnerów-kontrahentów (nazywam ich w modelu alter-ego). Dopóki mamy swobodę takiej wymiany, albo dopóki nasze obcowanie jest regulowane wzajemna spolegliwością (patrz: prakseologia Tadeusza Kotarbińskiego) – jest OK. Ale bywa, że niechciany partner jakoś nas ze sobą wiąże bez naszej woli. Za pomocą umowy, regulacji prawnej, instytucji społecznej, siłą, podstępem. Nano-monopol. Mikro-monopol. Kryzys – na horyzoncie, bo utrwala się stan Zaspokojenia duzo poniżej Satysfakcji.

C

Trzecim pojęciem z niezbędnika ekonomisty jest RYNEK i jego „alter” – MONOPOL. W słowie Rynek jest wiele dobrego, pięknego, prawdziwego, sprawiedliwego, pożądanego.

Rynek to mrowie, rzesza, multitude, różnorodność, gdzie każdy z każdym może wszystko, i to na równych prawach, z ustawicznie odnawialnymi szansami początkowymi. Rynku nigdy nie było, nie ma i nie będzie: ludzie jako osobniki są bardzo zróżnicowani, a ludzkie konstelacje – jeszcze bardziej. Gra wszystkich ze wszystkimi o wszystko – to gra o dobra, wartości i możliwości, które tyglą się tak, iż nie sposób ich ogarnąć. Rynku nie ma ani w przyrodzie, ani w Kosmosie – a jednak bez większych kataklizmów obserwujemy w tych obszarach odpowiedniki Umiaru i Harmonii (to dwa przymioty Rynku).

Nano-monopol to sytuacja, w której chwilowo, do „zakończenia zadania” – jeden gracz zaklepuje sobie jakieś uprawnienie lub korzyść – po czym wykorzystawszy je – wygasza sytuację monopolistyczną. Używam przykładu paniusi z supermarketu: zaklepuje miejsce w kolejce do kasy („ja tu będę stała”), po czym pomyka po sklepie i w ostatniej chwili dociera do kasy na zaklepane miejsce, omijając kolejkę. Inni w tym czasie rzetelnie stali i „pracowali” na jej korzyść (gdyby wszyscy się rozbiegli zaklepując – nano-monopol byłby niemożliwy).

Mikro-monopol to sytuacja, w której stosunkowo trwale ktoś uzyskuje znaczącą korzyść lub pozycję w stosunku do innych. Bo jest niezastępowalny, bo ma „szacun”, bo jest totumfackim szefa, bo ma na innych „haki”, bo jest postrzegany jako ktoś, komu „się należy” handicap, itd., itp. Mikro-monopol prowadzi nieuchronnie do Zatrzasku Lokalnego: jest to choroba małych miejscowości i niewielkich środowisk. Funkcjonuje w ten sposób, że ustala się nieformalna „hierarchia dziobania”, w całkowitej abstrakcji od tego co formalne, wiadomo, co i z kim trzeba „załatwiać”, komu raczej nie nadeptywać na odciski, jak się zwracać i w jakich sprawach to tej czy tamtej osoby, ile i komu za jaką przysługę, kto może przed kim ochronić, itd., itp. Taki Zatrzask zatem – niezaleznie od tego co formalnie ustalono – jest podstawą do wyznaczania, kto jakie koszty poniesie i kto jaką będzie miał korzyść z działania, kogo w ogóle wykluczyć z procesów gospodarczych, kogo włączyć mimo że się nie nadaje. Można powiedzieć, że Zatrzask Lokalny zarządza w jakiś magiczny sposób Mikro-monopolami, albo że one stanowią dla Zatrzasku budulec.

Warto też zauważyć, że inaczej wyglądają Zatrzaski zarządzane z pozycji Administracji (nastawionej bazo-danowo i rejestracyjne), inaczej te zarządzane z pozycji Infrastruktury (nastawionej na instalacje i udrożnienia oraz zarodniki), jeszcze inaczej te osadzone w Walorach (finanse, budżety, fundusze, banki, ubezpieczalnie, pożyczkodajnie), a jeszcze inaczej te funkcjonujące w Polityce (czyli w grze o alokacje zasobów społecznych). Zawsze jednak ostatecznym ich skutkiem jest „niestandardowa” dystrybucja kosztów i efektów, ponad formalnym trybem rozliczeń, kosztem mnożnikowania.

D

Przed-ostatnim elementem alfabetu adepta ekonomii jest MNOŻNIKOWANIE, a wraz z nim BUDŻET, czyli Stratum-Model gospodarki.

Wszelka ludzka działalność, zwłaszcza w warunkach kooperacji, wymaga choćby drobnego poświęcenia na rzecz Administracji, czyli zawiadowania rozproszonymi, złożonymi sprawami. Załóżmy, że każdy z kooperujących wytwarza po 10 jednostek dobra (potem je wymieniają, zaspokajając wzajemnie swoje potrzeby). Razem mamy 100. Ale kiedy rozmaitą „papierkową” robotę powierzą wspólnie jakiemuś administratorowi – zdołają wypracować każdy po 12 jednostek. Zatem – na przykład – gotowi są oddać Administratorowi po 1 jednostce (im zostaje po 11, jest korzyść, administrator dostaje 10). To jest włażnie „rozliczenie mnożnikowania administracyjnego”. Ale oto okazuje się, że gdyby między nimi – wszak kooperującymi – powstała Infrastruktura, to zdołaliby wypracować po 14 jednostek. Znów więc dają „na infrastrukturę” po 1 jednostce, sami wypracowuja po 14 jednostek, ale oodejmują 1 dla Administracji i 1 dla Infrastruktury. Mają po 12, jest korzyść. Podobny rachunek korzyści i kosztów prowadzimy dla spraw finansowo-bankowo-budżetowo-funduszowych (nazywam to Walory): oddają po 1 jednostce za to, że w wyniku upłynnienia ich pracy mogą wypracować po 16 jednostek. Z tych szesnastu oddają 1 na Administrację, 1 na Infrastrukturę, 1 na Walory (płynność finansową) – i zostaje im korzyść, bo dla siebie mają po 13 jednostek. I jeszcze jedno mnożnikowanie: polityka. Np. widzą, że jeśli przekonają wójta, bank, dużego kontrahenta (itd., itp.) do tego, by w pobliżu ich – właściwie już wspólnego – biznesu powstała jakaś dobra inwestycja (np. fabryka potrzebująca ich wyroby i usługi) – to będą wypracowywać po 18 jednostek, zatem gotowi są poswięcić po 1 jednostce, aby ostatecznie zachować dla siebie 14 jednostek.

Bilans: wytwarzali po 10 jednostek, ale zainwestowali w administrację, potem w infrastrukturę, potem w walory, potem w politykę (alokacje inwestycyjne) – i wytwarzają po 18 jednostek, tyle że po 4 jednostki muszą oddać na sfinansowanie tych czterech obszarów mnożnikujących.

Ostatecznie utrwala się swoisty monopol tych czterech obszarów mnożnikujących: stają się niezastępowalne, stają za nimi regulacje prawne, one same zaczynajĄ dyktować warunki współpracy. Przez jakiś czas zatem nasi przedsiębiorcy posiłkują się mnożnikowaniem innych, konkurencyjnych podmiotów Ultragospodarki (tak łącznie nazywam te cztery obszary), ale tu szybko następuje zmowa i oto mamy zwykły opresyjny ucisk. Odtąd już może się okazać, że koszty obsługi Ultragospodarki rosną, a efektywność mnożnikowania spada. Aż do stanu, kiedy przedsiębiorcy nasi muszą płacić na zespoloną administrację, systemy i sieci infrastrukturalne, struktury ubezpieczeniowe, funduszowe, budżetowe, finansowe, na przemożne i wyalienowane służby, organy i urzędy polityczne – a korzyści nie ma żadnych, co bilansuje się tak, że ledwo wytwarzają po 10, ale muszą płacić po 5, czyli – zamiast się wzbogacać – zbiednieli dwukrotnie. Po co im była cała ta kooperacja...?

Opracowałem kiedyś Warstwowy Model Gospodarki, w którym ukazuję z jednej strony kaskadę dani wnoszonych do Systemu-Ustroju od dołu, a z drugiej strony podobną kaskadę zadań i środków spływających w dół na ich wykonanie. Istotą całego rozwiązania – dziś przecież powszechnego i oczywistego – jest tzw. polityka budżetowa. Trzeba bowiem wiedzieć, że zarządcy Ultragospodarki – nawet jeśli są apolityczni, co jest przecież utopią – mają jeden cel główny: maksymalnie poszerzyć swój budżet. Warto o tym mówić, bo wiekszości ekonomistów chyba się zdaje, że podstawowym celem gospodarstwa domowego, społeczności zorganizowanej (np. stowarzyszenia), firmy, samorządu czy korporacji jest dbałość o wszechstronny rozwój całej domeny. Otóż nie: gdyby dla ratowania waznej części całej gospodarki należało ograniczyc lub zlikwidowac jakis budżet, czyli środki pozostające do dyspozycji decydentów – to raczej poświęcą tę zagrożoną część gospodarki, niż dadzą sobie odebrać budżet. To nic, że osłabiona gospodarka wyda mniej do budżetu, bo i skąd: będzie mało, to się powiększy obowiązkową dań albo sprzeda część gospodarki, tę lepszą. Podkreślmy: dotyczy to decydentów ulokowanych w dowolnej niszy, dotyczy więc gospodarstwa domowego, społeczności zorganizowanej, firmy, samorządu albo korporacji.

E

DYNALOGIC-MARKETON-GRADIAN – to trzy współczesne mega-mechanizmy gospodarcze, w oczywisty sposób podporządkowane polityce (tu rozumianej jako zarządzanie w grze o alokacje), przy czym polityka – bez zobowiązań mnożnikowych – podporządkowała sobie Walory (w najmniejszym stopniu), Infrastrukturę (poprzez Nomenklaturę) i Administrację (w największym stopniu, właściwie totalnie). Pierwociny służebnego i legitymizującego prerogatywy mnożnikowania, dla których ongiś powstawały te elementy Ultragospodarki – są prehistorią, niemożliwa do odtworzenia.

Dynalogic – to mechanizm obrotu dobrami, wartościami i możliwościami. Soczysta sfera wytwórcza (Infragospodarka) jest płatnikiem. Ultragospodarka jest poborcą. Jest jeszcze Paragospodarka. Ku niej Polityka skierowuje środki z obszaru Finansów, które tam kreują rozmaite projekty, survive’y – którymi rządzi niepodzielnie, nawet wymyka się spod kontroli Polityki. Paragospodarka jest aktywna, kiedy od nadmiaru obiążeń ultragospodarczych ugina się Infragospodarka. Bo w Paragospodarce kreowane są „odżywki, suplementy, witaminy”, mające postawić na nogi Infragospodarkę. Tyle, że jeśli tylko Infragospodarka zaczyna dawać oznaki rześkości – witaminy z Paragospodarki wracają do Ultragospodarki. W ten sposób w rzeczywistości mamy dwie gospodarki (patrz: model warstwowy powyżej): „górna” sama sobie radzi, tyle że łupi „dolną”, a ta „dolna” to Infragospodarka, popadająca w patologie w ucieczce przed łupiestwem Ultragospodarki, w beznadziei na pomoc Paragospodarki.

 

W Ultragospodarce zagnieździło sie Państwo (służby, organy, urzędy, prawa) wraz ze swoimi odrębnymi interesami i patologiami, i działa na jej szkodę niczym jemioła: zresztą, Państwo to udaje Infragospodarkę. Coraz bardziej nieudolnie.

 

Marketon to mega-mechanizm, na mocy którego dokonuje się monopolo-pochodna stratyfikacja wewnątrz Gospodarki. Monopole powodują, że z Rynku oddzielają się w dwie strony dwie warstwy: w górę (dobrobyt) pną się nieliczni Sukcesorzy, których wehikułem jest Monopol, zaś w dół spadają Proletariusze, którzy swoim trudem i poświęceniem – pod ekonomicznym przymusem – finansują dobrobyt Sukcesorów, sami będąc w niedostatku. Jest taka proprcja Pareto, która dzieli świat wedle umownej miary 20/80, ale ona dziś już jest poddawana ciężkiej próbie: zbliżamy sie na przykład do stanu, w którym 1% właścicieli posiada 95% majątku (jakkolwiek ów majątek rozumieć), podobne sa proporcje w konsumpcji, wpływach medialnych czy politycznych, bieżących dochodach. Doszliśmy do stanu, w którym „środkowy” Rynek zanika zupełnie, a świat się „dwu-biegunuje”, co właściwie oznacza rychłe i nieuchronne nadejście jakiejś nowej globalnej iteracji gospodarczej.

Gradian to mega-mechanizm, który selekcjonuje ludzi na cztery warstwy: TOP – czyli tacy, którzy niezależnie od zachowań i katastrof będą żyli w dobrobycie, UP – czyli tacy, którzy jeszcze nie sa TOP, ale ich otoczenie unosi ich w te stronę (tyle że mogą jakimś błędem to utracić), DOWN – czyli tacy, którym zawsze wiatr w oczy, dopłacają do każdego swojego ruchu, każdy krok okupują zwielokrotnionym drudem i często „padają” (patrz: homo sacer), oraz OUT – czyli tacy, których wykluczenia sa liczne, silne i trwałe, co pozwala uzyć słowa „zmenelenie” (patrz: l’umo senza contenuto).

Naturalna żywotność ekonomiczna i przedsiębiorczość (występująca w populacji rzadziej) każą osobom DOWN nie tylko trwać w walce o jutro, ale też starać się, aby to jutro było dla nich lepsze, dostatniejsze. Tyle, że większość ich starań – to energia poświęcona na próżno w tym sensie, że nie ich promuje, ale zasila UP (nazwijmy to wyzyskiem). Jest to w rzeczywistości ukryta, niejawna dań na rzecz Ultragospodarki. Niekiedy nawet celowo wmontowuje się w ustrój nowe, kolejne „szanse i okazje” (inwestuj w siebie, wygraj los, weź udział w kwalifikacjach) – by ludność zamiast oszczędzac wykosztowywała sie na bezdurno. Bo szanse przejścia z DOWN do UP są tylko tam, gdzie sie one stykają, a cały pozostały obszar DOWN – to starania beznadziejne, nie prowadzć i nijak nie mogą prwadzić do sukcesu.

Te trzy mega-mechanizmy dziś definiują tzw. życie gospodarcze. Poza nimi niewiele się dzieje.

 

*             *             *

Podsumujmy tę część: wprowadziliśmy w niej kilka elementarnych pojęć, które właściwie stanowia i punkt wyjściowy, i swoiste „resume” takiej ekonomii, w która można wierzyć. Oto te pojęcia: zaspokojenie, satysfakcja, kooperacja, konstelacja, rynek, monopol, mnożnikowanie, budżet, dynalogic, marketon, gradian, ultragospodarka, administracja, infrastruktura, walory, polityka. Naliczyłem szesnaście.

Gdybyśmy tę listę uzupełnili o takie pojęcia powszechnie znane, jak praca, kapitał, komercja – to w zasadzie zaliczamy adeptowi ekonomii pracę licencjacką, o ile swoimi słowami zdoła coś zaprojektować, zbudować jakiś koncept z tych klocków „lego”.

Rzecz w tym, że nauczanie ekonomii, również na poziomie akademicko-uniwersyteckim, stawia przed adeptem konieczność opanowania setek innych pojęć, a do tego wzorów, „praw” i nazwisk, które są zaledwie takim a nie innym teatrem zbudowanym na pojęciach elementarnych. Zresztą, owa biblioteka elementarna też jest niejednakowa w rozmaitych placówkach nauczania, ale to już prawo różnorodności, zawzięty student sam odnajdzie to, czego mu profesorowie nie wyłożą. Zresztą, dzis prace licencjackie, wiekszość magisterskich, a i wiele doktorskich – to sprawdziany źle pojętej erudycji, biegłości w kartkowaniu biblioteki i zapamiętywaniu scen teatralnych. Własnego „wsadu intelektualnego” coraz rzadziej i coraz mniej konsekwentnie się wymaga.

Może kiedyś...

Ciąg dalszy nastąpi

Jan Herman
O mnie Jan Herman

...jaki jestem - nie powiem, ale poczytaj blog... Więcej o mnie znajdziesz w książce Wł. Pawluczuka "Judasz" (autor mnie nie zna, ale trafił w sedno). O czym jest ta książka? O zmaganiu się człowieka z własnym losem, wiecznością, z Panem Bogiem. O miłości, zdradzie, rozpaczy i ukojeniu. Saszka, prosty chłopak z białoruskiej wioski, po rewolucyjnej zawierusze, podczas której doświadczył wszystkiego, wraca w rodzinne strony i próbuje żyć tak jak inni. Ale kiedy spotyka samozwańczego proroka Ilię, staje się jego najwierniejszym uczniem i apostołem... Opowieść o ludzkich głodach - seksualnym i religijnym - o związkach erotyki i polityki, o tłumionej naszej prawdziwej naturze, o nieortodoksyjnej, gnostyckiej i prawosławnej religijności, tajemnicy i manipulacji wreszcie.................................................... UWAGA: ktokolwiek oczekuje, że będę pisał koniecznie o sprawach, które są "na tapecie" i konkurował na tym polu ze znawcami wszystkiego - ten zabłądził. Piszę bowiem dużo, ale o tym najczęściej, co pod skorupą się dzieje, a widać będzie za czas jakiś.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka