Jan Herman Jan Herman
740
BLOG

Mowa-trawa ekonomii

Jan Herman Jan Herman Polityka Obserwuj notkę 13

/rzecz będzie o tym, jak budując siatkę pojęciową można w dobrej wierze nauczać złego/

Mniej-więcej od 35 lat czuję się ekonomistą. Zgłębiałem ten obszar wiedzy najpierw tak, jak każdy w „moich czasach”: jednym z przedmiotów „do zaliczenia” na wydziale elektroniki prestiżowej naonczas uczelni była „ekonomia polityczna”, czyli nauka o gospodarowaniu z uwzględnieniem racji społecznych.

Dopiero potem stałem się pełnowymiarowym słuchaczem uczelni ekonomicznej, z tradycjami o brzmieniu (za Pedią): Prywatne Kursy Handlowe Męskie Augusta ZielińskiegoWyższe Kursy Handlowe im. Augusta ZielińskiegoWyższa Szkoła HandlowaMiejska Szkoła HandlowaKursy Akademickie w Częstochowie. Kiedy ja instalowałem się na specjalności Ekonometria (w ramach Wydziału Finansów i Statystyki) – uczelnia nosiła nazwę Szkoły Głównej Planowania i Statystyki, a dziś – Szkoły Głównej Handlowej. Potem jeszcze „ćwiczyłem” zagadnienia Międzynarodowych Stosunków Gospodarczych oraz podyplomowo Logistyki.

Co prawda, „na mieście” uchodziliśmy za „kuźnię czerwonych kadr” Rzeczpospolitej, ale słowo honoru, że tylko nieliczni robili kariery PRL-owskie (jakieś5-7% absolwentów), pozostali po prostu zostawali menedżerami i specjalistami w różnych miejscach sfery gospodarczej. Nie da się „czerwonymi kadrami” nazwać Tomasza Szapiro (obecny Rektor) czy Aleksandra Müllera (Rektor w okresie zmiany nazwy na SGH) albo Wojciecha Misiąga (ten chyba ma skłonność wszystko widzieć poprzez wzory, formuły, cyferki), za to można Józefa Oleksego czy Dariusza Rosatiego, a nawet Leszka Balcerowicza (wszyscy trzej byli działaczami PZPR, dwaj ostatni przechrzcili się), można też Pawła Bożyka (szef doradców Edwarda Gierka), no, a takie postacie jak Edward Lipiński, Oskar Lange czy Michał Kalecki, albo choćby dzisiejszy Grzegorz Kołodko – są „ponad-ustrojowe”, nie mieszczące się w żadnych ramach.

Moja ulubiona ekonometria – to nic innego, jak zmatematyzowane ( dziś wręcz zdigitalizowane) modele gospodarcze, „rozkminiające” zarówno jakieś robocze, niemal techniczne zagadnienia menedżerskie, jak też mega-procesy i mega-struktury gospodarcze.

 

*             *             *

Zacznę od wyraźnego rozróżnienia pomiędzy GOSPODARKĄ a EKONOMIĄ. Pierwsza – to (naznaczony kulturowo) zbiór doświadczeń, praktyk i „sposobów” obliczonych przynajmniej na zaspokojenie potrzeb własnych i społecznych na drodze tzw. alokacji rozmaitych dóbr, wartości i możliwości, poprzez ich bardziej lub mniej racjonalną i roztropną eksploatację, najczęściej z ambicją osiągnięcia tzw. zysku (w języku „bla-bla” – nadwyżka przychodów i korzyści nad kosztami i uciążliwościami). Ekonomia natomiast jest próbą spojrzenia na gospodarkę okiem badacza rozmaitych obiektów, relacji, sieci, struktur, systemów, prawideł i praw oraz (w wymiarze politycznym) interesów (prywatnych i zagregowanych).

Europa, a potem świat, robiąc w praktyce każdy swoje, uczyły się w szkołach (głównych i poślednich) i uczą się chyba nadal  takiej ekonomii, której dziadkiem był Pierre le Pesant Sieur de Boisguilbert, kuzyn dramaturga Pierre’a Corneille’a, który chyba jako pierwszy spośród wybitnych rozumował na temat procesów makro tak samo jak później noblista Vassiliy Leontief, autor konceptu „tablicy przepływów międzygałęziowych”: otóż gospodarka – przekazują nam w spadku obaj – to pulsujące pod rynkowym suknem, ustawicznie zmieniające się procesiątka i procesy, które (niczym w późniejszej teorii chaosu) są ze sobą powiązane dziesiątkami i setkami mikro-więzi, a tylko eksperckie intuicje i żmudne obserwacje statystyczne pozwalają w tym odnaleźć jakieś prawidłowości i w konsekwencji dają probabilistyczną (obarczoną ryzykami) możliwość decyzji wpływających na jakieś wielkości, parametry, wskaźniki (patrz: planowanie). Do tego naraził się późniejszemu Balcerowiczowi takimi stwierdzeniami, jak „Sztuka finansowa jest pogłębioną znajomością interesów rolnictwa i handlu”. Jak wygląda – i jak powinien – reżim gospodarczy zarządzanej przez monarchę opisał nasz dziadek w 1695 roku, w dziele „Le Détail de la France, la cause de la diminution de ses biens et la facilité du remède en fournissant en un mois tout l’argent dont le Roi a besoin et enrichissant tout le monde”. Wtedy ttytuły – to była odrębna sztuka literacka.

Ojcem ekonomii, kilka pokoleń młodszym od Boisquilberta, klasyfikowanego jako „merkantylista”, był „fizjokrata” François Quesnay (merkantyliści ponoć stawiali na handel, fizjokraci spoglądali na gospodarkę niczym na organizm – Quesnay był medykiem). Fizjokraci (patrz: Pedia) przeciwstawiali się merkantylizmowi, dominującej teorii ekonomicznej w tamtym czasie poprzez sformułowanie motta: „Laissez faire et laissez passer, le monde va de lui même!” (pozwólcie czynić, pozwólcie przechodzić, świat porusza się sam). Ponadto twierdzili, że tylko rolnictwo produkuje bogactwo, natomiast handel i manufaktury nie W 1758 roku popełnił dzieło (Tableau économique), które uczyniło go wziętym mentorem magików od budżetu monarszego: opisał w nim najbardziej zgrubną strukturę interesów i podejść (optyk) gospodarczych, opisał jej wewnętrzne zależności – i tym samym zaimponował Adamowi Smithowi oraz Karolowi Marksowi.

Filozof Adam Smith był szkockim etykiem, zasłynął dziełem moralizatorskim „The Theory of Moral Sentiments” z roku 1759. Ale kiedy zaczął się bliżej przyglądać „pierwotnej akumulacji kapitału”, czyli bezeceństwom Angoli (ogólnie nigdy nie kochanych przez Szkotów) – poduczył się u Quesnay’a i dopisał załącznik do swojego dzieła, w roku 1776: „An Inquiry into the Nature and Causes of the Wealth of Nations”. W ten sposób Smith został szwagrem światowej ekonomii, którego jej wyznawcy nazywają ojcem (widocznie byli w buduarze).

W budowaniu Smithowi pomnika pomocny był David Ricardo, syn londyńskiego bankiera, co wiele wyjaśnia. Wziął on „Bogactwo narodów” na ząb, nie zauważając nawet, że jest to epilog „Teorii odczuć moralnych”. Podrasował adamowy koncept „czynników biznesu” i „renty” (nadwyżki zyskownej), dodał koncept „komparatywności” (rynkowej porównywarki), zainstalował w dyspucie pojęcie „The Labour Theory of Value” – i już unaukowił liberalny aspekt ekonomii, dając światu „ Principles of Political Economy and Taxation” (1817). Przy czym nie był tak tupeciarsko bezczelny i cyniczny jak dzisiejsi liberałowie, wpuścił do obiegu pojęcia płacy minimalnej i inne „socjały”. Na pewno – z takimi poglądami – byłby kilkadziesiąt lat temu ojcem niemieckiego konceptu „społecznej gospodarki rynkowej”: jeszcze wtedy elementarna etyka biznesu była w kanonie zachowań biznesu.

Karol Marks natomiast (filozof, socjolog, historyk, dziennikarz, domorosły ekonomista i wrażliwy społecznie naprawiacz świata) zapamiętał sobie z nauk Adama Smitha (i F. Quesnay’a) elementy ekonometryczne, czyli struktury społeczne, relacje interesów, podstawy planowania, kształtowanie się „renty” (w uproszczeniu: zysku). Gdyby nie narobił rozmaitych rzeczy rewolucyjnych – dziś byłby zaliczany do grona fizjokratów. Widział sprawy gospodarcze jako jeden wielki, żywotny organizm i koncypował, że przy dopuszczeniu do monopolizacji i blokowania się interesów ponad roztropność i racjonalność – musi dojść do fatalnych nierównowag, a w konsekwencji do załamań koniunktury: późniejsze rozważania wybitnych ludzi na temat cykli koniunkturalnych (Kitchin, Juglar, Kuznets, Kondratiew) czerpali obficie z Marksa, który dał światu koncept wzorów reprodukcji gospodarczej, ponętnych i łatwych w obsłudze, wskazujących na źródła zakłóceń tego co w gospodarce przyjemne i wygodne. Żadne planowanie (rządowe, bankowe, korporacyjne, samorządowe) nie jest w stanie trzymać się dziś poprawności bez użycia owych wzorów. Misiąg – zdecydowany antykomuch – też się bez nich nie obywa. A gdyby nie jego scalające bałagan rozwiązania – balcerowiczowska Transformacja rozleciałaby się „w drobiazgi”.

Po Marksie (u którego ciemniaki widzą jedynie awanturnicze zafiksowanie na wyzysku, walce klasowej i rewolucji) – tak zwana nauka ekonomii wciąż już tylko krążyła w formułach „neo” (np. neoliberalizm). Tego ciemniactwa nie poparłby duży przedsiębiorca, a przy okazji poszukiwacz „teorii wszystkiego” łączącej (jak u Quesnay’a) paradygmaty biologiczne ze społecznymi, sponsor Marksa – Fryderyk Engels.

 

*             *             *

Dlaczego naukę ekonomii zaliczam do „tak zwanych”? Niech za odpowiedź wystarczy popularne w środowisku powiedzonko: ekonomista to taki fachowiec, który jutro wyjaśni ci kompetentnie, dlaczego dziś nie sprawdzają się jego wczorajsze prognozy.

Nie od rzeczy będzie zwrócenie uwagi – to jest treść niniejszego wykładu – na to, jakim językiem i w jakich okolicznościach przemawiają do nas tuzy ekonomii (czasem za takie tuzy uważani są polityczni decydenci albo ludzie sukcesu biznesowego).

Otóż dzisiejsza opowieść ekonomiczna (narracja) wiąże się z takimi pojęciami jak Rynek, Swoboda działania, Przedsiębiorczość, Równość wobec…, Konkurencja, Zysk, Rentowność, Wzrost, Bariery, Stymulacja, Ochrona, Plan, Lider, Managenent, Ryzyko, rzadziej: Monopol, Koncentracja, Centralizacja, Lobbing, Polityki gospodarcze, Polityki społeczne, itd., itp.

Na każdym osiedlu ekonomicznym (niegdyś mówiło się: szkoła teoretyczna) używa się nieco innego slangu, zwłaszcza jeśli są to osiedla zamorskie: inaczej przecież myśli się w Japonii, Arabii, Chinach, Brazylii, Afryce, Indiach – niż w Europie czy Ameryce. Tyle, że tryumfuje „zaangażowana społecznie” ekonometria. Czyli zestaw sztuczek z serii „tu naciśniesz, tam wyskoczy”, najlepiej żeby wyskoczyła fontanna nagłych zysków, ale tak zamaskowanych, by nie drażniło to mas ubożejących, wykluczanych, odsuwanych poza właściwą przestrzeń gospodarczą.

Tu przerywam, lecz róg trzymam. Postaram się w następnych odcinkach przystępnie podać tezy mojego referatu na majową konferencję w Odessie.

 

Jan Herman
O mnie Jan Herman

...jaki jestem - nie powiem, ale poczytaj blog... Więcej o mnie znajdziesz w książce Wł. Pawluczuka "Judasz" (autor mnie nie zna, ale trafił w sedno). O czym jest ta książka? O zmaganiu się człowieka z własnym losem, wiecznością, z Panem Bogiem. O miłości, zdradzie, rozpaczy i ukojeniu. Saszka, prosty chłopak z białoruskiej wioski, po rewolucyjnej zawierusze, podczas której doświadczył wszystkiego, wraca w rodzinne strony i próbuje żyć tak jak inni. Ale kiedy spotyka samozwańczego proroka Ilię, staje się jego najwierniejszym uczniem i apostołem... Opowieść o ludzkich głodach - seksualnym i religijnym - o związkach erotyki i polityki, o tłumionej naszej prawdziwej naturze, o nieortodoksyjnej, gnostyckiej i prawosławnej religijności, tajemnicy i manipulacji wreszcie.................................................... UWAGA: ktokolwiek oczekuje, że będę pisał koniecznie o sprawach, które są "na tapecie" i konkurował na tym polu ze znawcami wszystkiego - ten zabłądził. Piszę bowiem dużo, ale o tym najczęściej, co pod skorupą się dzieje, a widać będzie za czas jakiś.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka