Jan Herman Jan Herman
990
BLOG

Kolonizacja na prawie Balcerowicza?

Jan Herman Jan Herman Polityka Obserwuj notkę 11

 

Słyszę, że człowiek „wygaszany” przez wszystkie poważne rządy, specjalista od osadnictwa kapitału spekulacyjnego i menedżerstwa rwaczego, wybitny osiągacz równowagi krótkookresowej za cenę usilnej wyprzedaży dóbr i krańcowo barbarzyńskich wykluczeń oraz wasalizacji Państwa – został zaangażowany przez kolejną samobójczą ekipę rządową. Pisałem o nim TUTAJTUTAJTUTAJ też.

Przypomnę, że kluczowe pozycje w rządzie ukraińskim zajmują „importowani” fachowcy od operowania finansami, którzy może nie są czystej krwi dziećmi Miltona Friedmanna, ale coś wspólnego z tym monetarystycznym nasieniem ideologicznym mają (patrz: TUTAJ).

Terapia szokowa – to pojęcie wyśmiane nie tylko w amerykańskim stylu przez Naomi Klein. Dlatego ukraiński koncept szokowy nazywa się „Lodołamacz”(patrz: TUTAJ. Jak zwał tak zwał.

W dziedzinie politycznej Ukraina potrzebuje przebudowy Państwa z biurokratyczno-oligarchicznego w inne. Samo napięcie się na korupcję – to leczenie objawowe.

W dziedzinie gospodarczej podstawowe zadanie rządu ukraińskiego – to uniknięcie kolonizacji, co pod wodzą niesterowalnego (coś ostatnio cichego) premiera będzie trudne.

 

*             *             *

Świat gospodarczy wymyślił koncept spółki komandytowej, a ja go króciutko rozwinę poniżej. Przypomnę tylko za Pedią istotę tego rozwiązania. Początki spółki komandytowej sięgają XI wieku. Wówczas w średniowiecznych Włoszech powstała umowa o nazwie accomanditaria, która dała początek współczesnej spółce komandytowej. Na podstawie tej umowy wspólnik posiadający określone towary lub środki pieniężne (commendator) powierzał je kupcowi morskiemu, który w trakcie swoich podróży obracał otrzymanym kapitałem, a następnie rozliczał się z osobami, od których uzyskał środki (tractatorcommendarius). Z czasem umowa ta zaczęła być wykorzystywana również w handlu lądowym. Istota umowy accomanditaria polegała na tym, że commendator wnosił swój majątek, lecz pozostawał bierny ryzykując jedynie utratę zainwestowanych środków, a commendarius wnosił przede wszystkim swoją aktywność, zaradność oraz umiejętności handlowe, lecz odpowiadał za zobowiązania wobec osób trzecich[1]. Wraz z rozwojem przedstawionej formy działalności, zobowiązująca umowa określająca współpracę między jej stronami przekształciła się w samodzielną strukturę organizacyjną.

Świat wymyślił też akcjonariat pracowniczy. Pisałem o tym choćby TUTAJ. W wersji amerykańskiej jest to szwindel żerujący na luce kulturowej między Kapitałem a Pracą. Szwindel polega na tym, że cała ta dychotomia, zwana przez marksistów sprzecznością między Pracą a Kapitałem, zostaje „wyprowadzona” poza lokalną społeczność. Pracownik zostaje oderwany od konstytuującej go wspólnoty zamieszkania (gdzie są jego rodzina, sąsiedzi, sprawy lokalne, dom) i wkomponowany w inną rzeczywistość, gdzie ustawia się go w roli załoganta, który ma prawo do zysku. Prawo enigmatyczne, bo zysk od strony formalnej kształtują księgowi, a nie rzeczywisty wkład pracy. W ten sposób załogant-pracownik ma prawo do zysku, ale nie ma wpływu na sposób wyliczania go (od tego jest management). Jest współwłaścicielem rejestrowym, a nie rzeczywistym.

Tymczasem rozwiązanie pożądane jest proste jak drut i łączy w jedno dwie wielkie idee postępowe: samorządność w polityce i spółdzielczość w gospodarce.

Pisałem: Pofantazjujmy, przenosząc stosunki własnościowe na grunt terytorialny, a nie na grunt podmiotów gospodarujących. Gdyby tak całą ziemię municypalno-komunalną oddać w zarząd lokalnemu samorządowi, podobnie jak wszelkie budynki na tej ziemi znajdujące się? To brzmi może niezrozumiale, więc powtórzę: cała ziemia i wszelkie budynki są znacjonalizowane w ten sposób, że prawo do ich eksploatacji znajduje się w rękach lokalnej wspólnoty. To nie musi oznaczać wydzierania własności dotychczasowym właścicielom. Chodzi o podmiotowość lokalnej wspólnoty w eksploatacji ziemi i budynków. Dopiero wszystko, co w budynkach i na ziemi, jest w dyspozycji podmiotów gospodarujących. 

Wtedy budżet lokalnej wspólnoty byłby dużo bardziej klarowny, niż wtedy, kiedy łaskawca-przedsiębiorca gotów jest „odpalić” coś z podatków (zysk kształtują księgowi). „Odpalić” gminie albo wójtowi. 

Akcjonariat pracowniczy w formule znanej z Ameryki, a także z polskich doświadczeń, wyróżnia tylko zatrudnionych, przeciwstawianych w ten sposób pozostałym mieszkańcom, do tego łatwo jest go rozsypać manewrami kadrowymi. To brzmi może „nie po myśli”, ale warto zapytać tych, którzy w ramach prywatyzacji w ciągu ostatnich 22 lat stali się właścicielami 10-15-20-procentowych pakietów akcji (udziałów): czy jeszcze pracują, jakie dochody uzyskali, jaki wpływ mają na funkcjonowanie strategiczne i doraźne „swoich” przedsiębiorstw. Okaże się – mam przeczucie – że te ich pakiety były po prostu jednorazową łapówką za zgodę na prywatyzację, łapówką przede wszystkim dla związkowców. 

Powtórzę swój „koncept alternatywny”:  cała ziemia w ręce wspólnot samorządowych (inna sprawa, czy to są wspólnoty, czy dominia lokalnych koterii), wszystkie budynki też, a wtedy niech się przedsiębiorcy (prywatni, grupowi, uspołecznieni) wykazują, wcześniej opłaciwszy za użytkowanie ziemi i budynków (budowli). Lokalny samorząd ma w ten sposób udział w miejscowym biznesie, nie musząc być jego udziałowcem, nie firmując też „współwłaścicielstwa rejestrowego”. 

Czynienie pracownika akcjonariuszem – jakże szlachetne w intencjach – podtrzymuje jego oderwanie od rzeczywistości domowo-lokalno-rodzinno-wspólnotowej i utrwala jego nienaturalny związek z załogą przedsiębiorstwa i Kapitałem, które jutro mogą przestać istnieć, w tym sensie są pisane palcem na wodzie.

 

*             *             *

Reforma gospodarcza powinna rozpocząć się od powszechnej komunalizacji-municypalizacji majątku kapitałowego (zdolnego przynosić dochód). Nawet kosztem zabezpieczeń przed radosną twórczością nagle wzbogaconych administracji lokalnych.

Następnie wszelkie podmioty gospodarujące powinny przeistoczyć się w spółdzielnie (nie rozpiszę tu się szczegółowo, ale zapewniam, że rozumiem, iż nie każdy pracownik „nadaje” się na spółdzielcę).

I dopiero tak ugruntowawszy zabezpieczenia przed kolonizacją – wnosimy do gospodarki kulturę komandytową, bezpośrednio i wprost albo poprzez kontrakty menedżerskie. Jednym słowem, uwłaszczone samorządy terytorialne i spółdzielnie pracownicze  POWIERZAJĄ na własne ryzyko konkretne zadania gospodarcze (strategię rozwoju) osobom i ekipom przedsiębiorczym, mającym jakiś PATENT na pomyślność gospodarczą.

 

*             *             *

Naprawdę żal mi zarówno tych ponad 500 doborowych polskich przedsiębiorstw wpisanych do pierwszej odsłony NFI, które poszły na rzeź, i jeśli dziś funkcjonują nieźle, to przysparzają dostatku nie pracownikom, tylko „przyjezdnym” (może ktoś ogłosi raport na ten temat?) – ale żal też tych, które dla bieżączki budżetowej zostały wyprzedane za bezcen albo z dopłatą w innym trybie niż poprzez NFI. Z tą dopłatą nie żartuję: wiele prywatyzacji polegało na tym, że spłacano je środkami będącymi na kontach prywatyzowanych przedsiębiorstw, albo kredytem wziętym pod zastaw ich majątku!

Dziś mogły to być powiernicze spółki komandytowe, w których pod patronatem samorządów uczestniczyłyby spółdzielcze załogi i pozyskani fachowcy od strategii mikro-ekonomicznych.

Cóż…

 

Jan Herman
O mnie Jan Herman

...jaki jestem - nie powiem, ale poczytaj blog... Więcej o mnie znajdziesz w książce Wł. Pawluczuka "Judasz" (autor mnie nie zna, ale trafił w sedno). O czym jest ta książka? O zmaganiu się człowieka z własnym losem, wiecznością, z Panem Bogiem. O miłości, zdradzie, rozpaczy i ukojeniu. Saszka, prosty chłopak z białoruskiej wioski, po rewolucyjnej zawierusze, podczas której doświadczył wszystkiego, wraca w rodzinne strony i próbuje żyć tak jak inni. Ale kiedy spotyka samozwańczego proroka Ilię, staje się jego najwierniejszym uczniem i apostołem... Opowieść o ludzkich głodach - seksualnym i religijnym - o związkach erotyki i polityki, o tłumionej naszej prawdziwej naturze, o nieortodoksyjnej, gnostyckiej i prawosławnej religijności, tajemnicy i manipulacji wreszcie.................................................... UWAGA: ktokolwiek oczekuje, że będę pisał koniecznie o sprawach, które są "na tapecie" i konkurował na tym polu ze znawcami wszystkiego - ten zabłądził. Piszę bowiem dużo, ale o tym najczęściej, co pod skorupą się dzieje, a widać będzie za czas jakiś.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka