Jan Herman Jan Herman
141
BLOG

Ordynacja Sołtysowska (rizomifraktalna) i dlaczego

Jan Herman Jan Herman Polityka Obserwuj notkę 3

 

Dość łatwo dajemy wiarę politycznemu szalbierstwu, które opiera się na micie, iż jeśli w rozmaitych przekrojach dokonują się kadencyjne wybory, jeśli w biznesie i administracji oraz w wymiarze sprawiedliwości mamy do czynienia z instancyjnością, jeśli rozmaite dziedziny życia regulowane są obiektywnymi z założenia przepisami, jeśli na każdym kroku możemy zwrócić się do urzędów, organów i służb, jeśli istnieją procedury i algorytmy, w tym konsultacji społecznej – to zanurzeni jesteśmy w demokracji.

Nie da się przetłumaczyć słowa "δημοκρατία" inaczej jak "ludowładztwo", czyli rządy powszechne albo "rządy samorządne" ("demos" oznacza w starogreckim >koine< również "gminę"). Powstaje jedynie – po dziś nierozstrzygnięte – pytanie o to, kogo uważamy za ów "lud" upoważniony do rządów politycznych. Tysiące lat helleńskich i doświadczenia Imperium Romanum wystarczyły, by w europejskim obszarze cywilizacyjnym zdefiniowano pojęcie "republiki". Na tym tle zresztą warto zauważyć, że jest wyraźna różnica między res-publica (rzecz wspólna) a rzecz-pospolita (zwyczajna sprawa): zawiłości semantyczne pozwalają odkryć, że Republika jest dla Obywateli, a Rzeczpospolita dla Gawiedzi. Mogłoby to wyjaśnić różnice między konstruktywnością wszelkiej opozycji na tzw. Zachodzie i roszczeniowością tejże w Europie Środkowej czy w Rosji. Jest też wyraźna różnica między Agorą czy Forum (które zostały implementowane w świecie anglo-saskim) a Wiecem (którym nasycona jest na przykład Słowiańszczyzna, choćby na przykładzie Kozaczyzny-Majdanu-Solidarności).

Warto rozważyć postulat wyjęcia wszelkich procesów wyborczych spod kontroli organów wykonawczych Państwa. Mówiąc jaśniej: wybory powinny być bezpośrednie i "oddolne" tam, gdzie wyborca rzeczywiście "wie co robi", zna kandydatów, sam ich wyłania, może im wyrazić wotum nieufności i w konsekwencji odwołać. Natomiast wszelkie inne wybory, które, jak pokazuje życie – są plebiscytami w formule podyktowanej "odgórnie" - powinny mieć charakter pośredni z kontrolnym dostępem powszechnym, wtedy plebiscytami być przestaną. Postulat ten w dobie daleko posuniętych rozwiązań tele-informatycznych wydaje się seksowny politycznie.

Problem – przynajmniej w dysputach – rozbija się o kompetencje i odpowiedzialność. Wszelcy "fachowcy" – słusznie – podkreślają stosunkowo niskie albo nawet żadne przygotowanie przeciętnego człowieka do podmiotowego współzarządzania losem swoim i losem choćby sąsiedztwa. Podkreślają też, że słaby jest generalnie w Polsce związek między wyposażeniem kogoś w narzędzia-kompetencje, a poczuciem odpowiedzialności za powierzone sprawy (więcej pary idzie tu w "sprawowania i piastowanie", a nie w służebność i poczucie "gospodarzenia plenipotentnego", służebnego).

Tyle, że owi fachowcy od zasiadania w urzędach, organach i służbach nie dopowiadają, że dotyczy to również ich samych, a nawet jeśli nie – to robią (i niechają) wiele, by ten stan niekompetencji i nieodpowiedzialności przeciętnego człowieka narastał, by obywatelskość próchniała i obracała się wniwecz. Czynią to niekiedy świadomie, dla ochrony swoich partykularnych interesów, ale też z pogardy dla człowieka, który jest ich karmicielem i wyborcą.

Oto powód, dla którego potrzebna jest Ordynacja nazwana przez mnie Sołtysowską[1]. Obejmuje ona kilka kompetencji społeczności lokalnych: 

  • wyłączność na redagowanie list kandydatów we wszelkich wyborach;
  • swoboda w definiowaniu procedur wyborczych i lokalnych terminów wyborów;
  • swoboda w definiowaniu struktury-liczebności rady złożonej z sołtysów-radnych;
  • rzeczywiste prawo odwoływania wcześniej wybranych osób bez opowiadania się;
  • wyłączność i swoboda w finansowaniu sołtysów (automatycznie będących radnymi);
  • pośrednio-powiernicze wybory do szczebli wyższych niż podstawowy;
  • formuła "ławy sołtysowskiej" przy inicjatywach alertowych, okresowych, między-gminnych;

Jednym słowem: społeczności lokalne, środowiska i podobne samo-organizacje funkcjonują w tym modelu jako sfederowane grono, a nie jako zunifikowany system podporządkowany racjom państwowym. To z tego sfederowanego, wciąż tyglącego się grona (multitude[2], différance[3], rizomatyczność[4]) ma "wynikać" Parlament, bo dzisiejsza sytuacja, w której ów Parlament w ogóle nie odpowiada przed wyborcami, tylko rozlicza się przed kilkunastoma przywódcami partyjnymi – jest patologią zabijającą wszelkie wyobrażenia o demokracji, zwłaszcza kiedy uświadomimy sobie, że Parlament jest siedliskiem lobbingu w najgorszym wydaniu, że stanowi korporację ugrupowań mających w dalszym planie sprawy Kraju i Ludności, że Kraj i Ludność traktuje po każdych wyborach jako nomenklaturowy łup, że mniej interesuje się dostatkiem i pomyślnością Ludności i Kraju – a bardziej pęcznieniem Budżetów (i para-budżetów), z których sobie odkrawa kawałki każdy, kto "u władzy".

Ordynacja Sołtysowska – można ją definiować jako rizomi-fraktalną – ma tę szczególną cechę, że pozostawia obszarowi samorządności zarówno pełną kontrolę nad osobami wybranymi (z odwoływaniem włącznie), jak też nad regułami wyborów i ich terminami: zmora organizowania głosowań dla całego kraju jednocześnie (jedna data) i wedle identycznej sztancy – czyni samorządy delegaturami Państwa, w istocie wrogimi wyborcom i ich środowisku na tyle, na ile wrogie jest samo Państwo.

 

[1] Pamiętając o ustawicznych zarzutach wobec mnie w sprawie hermetycznego, trudnego języka, nie mogę powstrzymać się mimo wszystko od wprowadzenia neologizmu „ordynacja rizomi-fraktalna”: rizomatyczność (metastruktura kłącza) i fraktalność (metastruktura samopodobieństwa), wzajemnie splecione i interaktywną jednię – to łącznie ustrój-system, który powinien wynikać z Ordynacji Sołtysowskiej.Inspiracja: Gilles Deleuze, Felix Guattari: Kłącze. Przeł. Bogdan Banasik. "Colloquia Communia 1988, nr 1-3, oraz: Bogdan Banasik: Nomadologia Gillesa Deleuze'a: http://www.bogdanb.prv.pl ;

[2] Pojęcie używane – w różnej konotacji – przez Machiavellego, Spinozę i współcześnie przez Negri’ego-Hardta, tłumaczone jako wielość albo rzesza;

[3] Pojęcie wprowadzone przez Derridę, tłumaczone jako różnia;

[4] Pojęcie wprowadzone przez Deleuze’a i Guattari’ego, również w postaci „rizomorfizm”;

Jan Herman
O mnie Jan Herman

...jaki jestem - nie powiem, ale poczytaj blog... Więcej o mnie znajdziesz w książce Wł. Pawluczuka "Judasz" (autor mnie nie zna, ale trafił w sedno). O czym jest ta książka? O zmaganiu się człowieka z własnym losem, wiecznością, z Panem Bogiem. O miłości, zdradzie, rozpaczy i ukojeniu. Saszka, prosty chłopak z białoruskiej wioski, po rewolucyjnej zawierusze, podczas której doświadczył wszystkiego, wraca w rodzinne strony i próbuje żyć tak jak inni. Ale kiedy spotyka samozwańczego proroka Ilię, staje się jego najwierniejszym uczniem i apostołem... Opowieść o ludzkich głodach - seksualnym i religijnym - o związkach erotyki i polityki, o tłumionej naszej prawdziwej naturze, o nieortodoksyjnej, gnostyckiej i prawosławnej religijności, tajemnicy i manipulacji wreszcie.................................................... UWAGA: ktokolwiek oczekuje, że będę pisał koniecznie o sprawach, które są "na tapecie" i konkurował na tym polu ze znawcami wszystkiego - ten zabłądził. Piszę bowiem dużo, ale o tym najczęściej, co pod skorupą się dzieje, a widać będzie za czas jakiś.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka