/kultura, cywilizacja/
/kultura, cywilizacja/
Jan Herman Jan Herman
413
BLOG

Cywilizowanie człowieka

Jan Herman Jan Herman Polityka Obserwuj notkę 0

 

Nie wiem, czy miałem już 40-stkę, kiedy Tomasz Szapiro, obecny rektor SGH, wtedy ktoś, kto imponował mi książką „Kto decyduje o decyzji”, a także ciepłym głosem pasującym do gitary, której lubił używać – powiedział: nie wygłupiaj się, wyjdź z chaszczy, zainstaluj się w internecie, bo w końcu przestanie cię zauważać ktokolwiek. Należałem bowiem wtedy jeszcze do tej grupy dzikich plemion, które w internecie widziały potencjalne zmory. Dziś twierdzę, że zmory w internecie to sprawa oczywista (jest tam ich więcej niż gdziekolwiek), ale też obcuję sobie z nimi na co dzień i w dowolnych pozycjach.

Kilkanaście lat wcześniej, jako organizator kolejnej międzynarodowej konferencji, rozmawiałem przy śniadaniu z jednym z zaproszonych profesorów, Żydem z Izraela. Wyjaśniam, że zawsze „konferencją” nazywałem festiwal prezentacji naukowych i dysput nad prezentacjami, a nie juble odhaczające pozycję budżetową, gdzie głosy są udzielane wedle uważania dla stanowisk politycznych i urzędniczych, jaki sprawują i piastują „referenci”. Zapytałem profesora, skąd czerpie tyle materiału dla swoich tłustych książek publikowanych średnio co rok. On na to (milion lat temu, przypominam): wiesz, mam w domu i w instytucie taki „home-computer”, on jest kablami podłączony do kilkuset uczelni na całym świecie, więc sobie wchodzę do bibliotek i „pod swój temat” przeglądam dorobek nieznanych mi uczonych. To wystarcza, by publikować jedną poważną książkę na miesiąc, ja ograniczam się do jednej na rok.

I jeszcze jedno, najstarsze wspomnienie. Jako student wyjechałem na 3-tygodniową wizytę do Badenii-Wirtembergii, będąc tam gościem niemieckiego Czerwonego Krzyża i „zielonych”. Przywiozłem sobie stamtąd fajną książkę o polityce inwestycyjnej i produkcyjnej korporacji międzynarodowych, kupioną za chudzieńką dietę. Po niemiecku czytam z trudem, ale wracając pociągiem „zaliczyłem” tę książkę. Zadowolony ze swego księgarskiego odkrycia relacjonuję książkę Profesorowi B. Mincowi, u którego studiowałem indywidualnie teorie kapitału i teorie rozwoju gospodarczego. On wysłuchał z uwagą moich relacji, przy jednej z nich zaś zauważył: gdyby pan uważniej poczytał 2-3 następne strony, to zauważyłby pan, że… Zdumiony pytam: to Profesor zna tę książkę (pachniała jeszcze drukiem)? On na to: dostaję z wydawnictw kilkadziesiąt rocznie książek z teorii ekonomii po rosyjsku, niemiecku, angielsku i francusku (innych języków nie znam), to pozwala orientować mi się w tym, co w trawie piszczy.

Dziś doświadczenie wymienionych Profesorów jest też moim udziałem (z zachowaniem proporcji, oczywiście): czytam nowości, uczestniczę w konferencjach, surfuję po internecie. Korzystam z Wikipedii częściej niż niejaki Komorowski Bronisław, zawsze starając się zajrzeć do umieszczanych na dole źródeł notek wikipedialnych.

 

*             *             *

Jeszcze będąc dzieckiem dokonałem – pół-świadomego – wyboru: będę używał mózgu z całej swojej mocy. Każdy coś wybiera: ktoś zostaje artystą, ktoś politykiem, ktoś sportowcem, ktoś globtroterem, ktoś biznesmenem, ktoś duchownym, ktoś społecznikiem, ktoś związkowcem, ktoś wojskowym, ktoś inżynierem, ktoś medykiem. Człowiek rodzi się najczęściej z kilkoma równorzędnymi predyspozycjami dającymi wybór. Każdy wybór jest dobry, jeśli jest wyborem rzeczywistym, samodzielnym, wspartym przez życzliwe otoczenie i przez mistrzów wybranej branży. Ważne, by swoją drogę realizować przyzwoicie, co ja zamykam w trzech słowach: deontologia (przestrzeganie zasad etyki zawodowej), utylitarność (staranie się być jak najbardziej użytecznym), charytonika (troska o tych, którzy nie mogą się odnaleźć w systemie-ustroju). I – uwaga – nie jest tak, że droga, którą się wybrało, ma człowieka koniecznie karmić. Marek Rocki, dziś Profesor i Senator, mający za sobą dwie kadencje rektorowania w SGH, był w młodości pływakiem, a ukończywszy SGPiS pracował w gospodarce i „stamtąd” się doktoryzował. Dopiero kiedy udowodnił sobie, że jest naukowcem – zaczął z tego żyć. Wielu sportowców, wybitnych, na co dzień zarabia w „normalnym” zawodzie, i nie są to zatrudnienia pozorne. Podobnie jest z artystami, itd., itp. Znam dobrze, bo od środka, kościół, w którym kapłaństwo jest powołaniem, a nie profesją przynoszącą dochód, wymagającą zmysłu przedsiębiorczości. Polityka też powinna być zajęciem służebnym, a nie trampoliną do życiowych sukcesów.

 

*             *             *

Cywilizowanie człowieka, każdego z osobna, polega przede wszystkim na tym, że pnie się on w górę swoich możliwości korzystając z dorobku „byłych” i „sąsiednich” ludzi (czyli z dorobku minionych pokoleń i z dorobku społeczeństwa współczesnego sobie), a całą wspinaczkę znaczy swoimi dziełami, które służą komukolwiek, kto zechce ich roztropnie używać.

Zaś człowiek, który korzysta z dobrodziejstw publicznych, ale sam udostępnia swoje wyłącznie za opłatą – to nie jest człowiek cywilizowany, choćby był biegły we wszystkich wynalazkach zwanych postępowymi.

Miałem kiedyś spór z człowiekiem znanym dziś w polityce, częstym gościem mediów. On twierdził (i chyba do dziś się tego trzyma): bogaćmy się, a kraj będzie bogaty naszym bogactwem. Ja zaś przeciwstawiałem mu się słowami: ubogacajmy kraj, a wtedy wszyscy się na to bogactwo załapią. Zatem ja mówiłem o napełnianiu Społecznej Puli Dostatku, a on mówił o tym, by Wspólny Dostatek był arytmetyczną sumą dobrobytów indywidualnych (czytaj: kto ma „zero”, to się doda jako „zero”). Mam wrażenie, że jestem bardziej od niego cywilizowany, choć nie da się nijak porównać naszych zasobów czy choćby medialnego „wzięcia”.

 

*             *             *

Sięgnijmy do prezydenckiego źródła wiedzy, czyli Pedii. Cywilizację definiuje się tam jako poziom rozwoju społeczeństwa w danym okresie historycznym, który charakteryzuje się określonym poziomem kultury materialnej, stopniem opanowania środowiska naturalnego i nagromadzeniem instytucji społecznych. Stanowi ona najwyższy poziom organizacji społeczeństw, z którymi jednostki identyfikują się. W skład cywilizacji wchodzą mniejsze jednostki np.: narody, wspólnoty pierwotne czy inne zbiorowości (ja to nazywam konstelacjami: rodziny, grupy, sąsiedztwa, wspólnoty, organizacje, firmy, kluby, partie – JH).

Za przejawy cywilizacji uznaje się:

·        zorganizowane życie miejskie (i wszelkie procesy urbanizacyjne – JH);

·        monumentalne obiekty sakralne (i światopogląd organizujący wyobrażenia o „wszystkim” – JH);

·        pismo (i mowa wychodząca poza instrukcje robocze – JH);

·        rozwinięty handel (i sposoby komunikowania się – JH);

·        jakiś rodzaj organizacji zajmowanego terytorium (np. infrastruktura – JH);

·        od siebie dodam (JH): warstwową, systemowo-ustrojową organizację życia publicznego: gospodarczego, politycznego, artystycznego, intelektualnego;

W notce „Jajko, kura, a może kogut?” (TUTAJ) zamieściłem rysunek, na którym etapami cywilizowania są metabolizm, prokreacja, polityka, redakcja i inteligencja.

We wczesnej młodości zdarzył mi się też inny rysunek, pokazujący dynamiczne nawarstwianie się rozmaitych elementów składających się na kulturę.

Tę swoją wczesną próbę uważam za esencję dzisiejszego mojego myślenia o ucywilizowaniu człowieka. Wywiedzione z etosów pracy, konsumpcji i intymnego: dorobek uzyskany w procesie pracy, sztuka rozumiana tak jak wynika z angielskiego pojęcia „art” oraz tradycja będąca przede wszystkim w naszych duchowych, nie zawsze świadomych trzewiach. To wszystko „wyłożone” w międzyludzkim obcowaniu krzepnie w ciąg, łańcuch kulturowy i tak oto mamy cywilizację, która niknie i czeźnie, jeśli zabraknie w niej pasjonarności (naturalnej żywotności i przedsiębiorczości).

 

*             *             *

No, ale jeśli ucywilizowanie człowieka sprowadzić do telewizora, telefonu, komputera, bolidu, nieba sięgających budynków, wykwintnych trunków i możliwie najnowocześniejszej latryny – to ja jestem daleko z tyłu. Dużo dalej niż moje córki.

 

Jan Herman
O mnie Jan Herman

...jaki jestem - nie powiem, ale poczytaj blog... Więcej o mnie znajdziesz w książce Wł. Pawluczuka "Judasz" (autor mnie nie zna, ale trafił w sedno). O czym jest ta książka? O zmaganiu się człowieka z własnym losem, wiecznością, z Panem Bogiem. O miłości, zdradzie, rozpaczy i ukojeniu. Saszka, prosty chłopak z białoruskiej wioski, po rewolucyjnej zawierusze, podczas której doświadczył wszystkiego, wraca w rodzinne strony i próbuje żyć tak jak inni. Ale kiedy spotyka samozwańczego proroka Ilię, staje się jego najwierniejszym uczniem i apostołem... Opowieść o ludzkich głodach - seksualnym i religijnym - o związkach erotyki i polityki, o tłumionej naszej prawdziwej naturze, o nieortodoksyjnej, gnostyckiej i prawosławnej religijności, tajemnicy i manipulacji wreszcie.................................................... UWAGA: ktokolwiek oczekuje, że będę pisał koniecznie o sprawach, które są "na tapecie" i konkurował na tym polu ze znawcami wszystkiego - ten zabłądził. Piszę bowiem dużo, ale o tym najczęściej, co pod skorupą się dzieje, a widać będzie za czas jakiś.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka