Ludwisarze, garbarze, kramarze, krawcy, kowale, miecznicy, malarze, snycerze, cieśle, igielnicy, druciarze, guzikarze, różańcarze, odlewnicy, kaletnicy, murarze, itd., itp. Rzemiosło – to przed-przemysłowa forma wytwarzania dóbr i świadczenia usług, która – w Europie na pewno, a w innych regionach niemal na pewno – obostrzona była sformalizowanymi wymaganiami dotyczącymi kwalifikacji, przynależności do „stanu” (gildie, cechy, związki) oraz przyzwoitego „prowadzenia się”. Rzemieślnik to taki producent, który nie dość, że wkłada w swoje dzieło artyzm, serce i duszę, to jeszcze jest solidny i rzetelny do przesady, a jego przyzwoitość jest niepodważalna, strzeżona przez bractwa cechowe.
Inaczej: bycie rzemieślnikiem oznaczało środowiskowo-branżowy obowiązek i społeczną odpowiedzialność w sprawach profesjonalizmu, rzetelności, solidności, a kiedy przychodzi do przekazania dzieła lub usługi klientowi – przerzeczenie uczciwości biznesowej, obejmującej również to, co dziś nazywa się serwisem i gwarancją.
Współcześnie życiem społeczno-gospodarczym zawładnęły „zmowy para-rzemieślnicze”, obywające się z powodzeniem bez jawnych wilkierzy, za to spojone pół-sekretnym wtajemniczeniem czyniącym uczestników zmowy swoistym stanem „swojaków”, uprawiającym wsobną nomenklaturę.
Najpoważniejszym mankamentem współczesnego „rzemiosła” (celowo używam cudzysłowu, bo mowa tu o środowiskach zawodowych dalekich od rzemiosła, bliskich zmowie) jest oddzielenie trzech elementów: otóż najczęściej formalne dyplomy potwierdzające kwalifikacje nijak się mają do „powołania” (pasji, umiłowania konkretnej pracy) oraz do postawy społeczno-moralnej definiowanej jako przyzwoitość.
Żeby Czytelnikowi przybliżyć mój kierunek myślenia, podam przykład Mariusza Grendowicza i firmy Polskie Inwestycje Rozwojowe SA. Opisuję go TUTAJ). Biznes ten – to w zamierzeniach niemal na pewno Przekręt Tysiąclecia, mający polegać na pozbieraniu do jednego wora rozmaitych regaliów polskich i uczynienie z nich pakietu przetargowego dla ekipy rządzącej, którego zamierzała używać (może i użyła) do gier kontynentalnych i wewnętrznych bliżej nieznanych nikomu poza wąskim gronem wtajemniczonych. Charakterystyczna jest już sama postać Mariusza Grendowicza, pierwszego Prezesa PIR SA, który niewątpliwie ma kłopoty z własnym „ego”, ale też trudno byłoby mu się wykazać wykształceniem wymaganym nomenklaturowo. Za to ma niewątpliwe kwalifikacje czyniące go bezcennym sługą-wykonawcą Przekrętu Tysiąclecia: po powrocie z zagranicy wkręcał się w najpoważniejsze przedsięwzięcia transformacji sfery finansowej. Człowiek ten, niewątpliwie znający się na buchalterii bankowej (widzianej z pozycji urzędnika zarękawkowego), dzięki dość niepokojącemu awansowi we wczesno-transformacyjnej Polsce stał się „z referenta-decydentem” i pełnił rolę wykonawcy rozmaitych politycznych zaleceń związanych z przenoszeniem poza Polskę kontroli nad polską bankowością i ubezpieczeniami. Dziś należy do nieformalnej gildii znawców zależności finansowo-politycznych.
Być może projekt PIR go przerósł, „nie stało” mu tych paskudnych kwalifikacji. Bo rzeczywiście, jeśli celne są moje podejrzenia co do prawdziwej roli tej instytucji wewnątrz polskiej gospodarki – to Mariusz Grendowicz „nie wykazał się”. A jeśli się mylę i jest to „niewinna” firma rządowa – to co oznaczały podsłuchane przez kelnerów słowa ministrów „u Sowy”?
Ludzi pokroju Mariusza Grendowicza, których podstawową kwalifikacją jest orientowanie się w tym, kto „dziś” jest rzeczywistym mega-decydentem i komu spośród mega-decydentów opłaca się służyć – jest w Polsce kilkanaście tabunów. Jedni „robią w finansach”, inni „w przemyśle” (czyli rugowaniu i kaleczeniu rodzimej myśli technicznej, by otworzyć przestrzeń dla „wysokiej klasy rozwiązań zagranicznych”, np. dla montażowni), jeszcze inni „robią w kulturze i nauce” (czyli produkują otumanionych absolwentów i otumaniające eventy), a przestrzeń mega-mediów też godna jest zauważenia pod tym kątem. To są właśnie współcześni „rzemieślnicy”, będący niemal biegunową odwrotnością tego rzemiosła, które opisują podręczniki i które starają się w Polsce kultywować słabnące organizacje rzemieślnicze. W każdym razie znakomicie idzie tym szalbierzom „utrwalanie więzi środowiskowych” i „ prowadzenie na rzecz członków działalności społeczno-organizacyjnej”, no i „reprezentowanie interesów członków wobec organów władzy i administracji oraz sądów”, a zupełnie nie idzie „kształtowanie postaw zgodnych z zasadami etyki i godności”, samokształcenie w obywatelstwie i lojalności wobec Ludności, której ponoć służą.
Proroctwo Symeona opisano tak (Łk 2,25-35): „A żył w Jerozolimie człowiek, imieniem Symeon. Był to człowiek prawy i pobożny, wyczekiwał pociechy Izraela, a Duch Święty spoczywał na nim. ... Za natchnieniem więc Ducha przyszedł do świątyni. A gdy Rodzice wnosili Dzieciątko Jezus, aby postąpić z Nim według zwyczaju Prawa ... Symeon błogosławił Ich i rzekł do Maryi, Matki Jego: Oto Ten przeznaczony jest na upadek i na powstanie wielu w Izraelu, i na znak, któremu sprzeciwiać się będą. A Twoją duszę miecz przeniknie, aby na jaw wyszły zamysły serc wielu”. Tłumacząc to „z polskiego na nasze” wskazuję na koncept terapii szokowej, przywieziony do nas przez fałszywego „proroka” J. Sachsa ucznia M. Friedmana. Tak spełniła się pierwsza nasza boleść. Kolejne boleści też powoli „spełniają się”: emigracja zarobkowa, zagubienie racji narodowej, doświadczenia mnożących się i potężniejących wykluczeń.
Czytelniku: nie oszalałem, nie będę prezentował losów Ojczyzny i Narodu jako podobnych do wędrówki Jezusa po ziemskim padole i cierpień maryjnych. To tylko figura retoryczna. Chciałbym tylko, aby usłyszano, że wbrew zadęciom pozycja Polski mierzona jej międzynarodowym znaczeniem i „prestiżem”, za sprawą takich „rzemiechów” jak Grendowicz zjeżdża zawadiacko w dół, w dodatku czułymi miejscami po zębatej poręczy. A robotą tą zajmują się „gildie i cechy” skupiające rozmaite ciemne figury, dla których szczytem profesjonalizmu byłoby przemycenie – poza społeczną kontrolą – narodowych regaliów do skarbców rozsianych po Europie i świecie.
Na szczęście, jaki pan taki kram: przykład PIR (zainicjowany w premierowskim exposé), jest o tyle pocieszający, o ile widać, że nie każdy „rzemieślnik” potrafi, co potrafić „powinien”, by jaśnie państwo polscy żyli w dostatku. Może nasza struktura cechowa nie dorasta do swojej „misji” i skupia co najwyżej czeladników-wyrobników? To by nieco wyjaśniało z ogólnej niemoty, jaka zdaje się ogarniać kolejne rządy.
Biblijne boleści: Boleść pierwsza: Proroctwo Symeona, Boleść druga: Ucieczka do Egiptu, Boleść trzecia: Zgubienie Jezusa, Boleść czwarta: Spotkanie na Drodze Krzyżowej, Boleść piąta: Ukrzyżowanie i śmierć Jezusa, Boleść szósta: Zdjęcie z krzyża, Boleść siódma: Złożenie do grobu;