Jan Herman Jan Herman
294
BLOG

To tylko gra?

Jan Herman Jan Herman Polityka Obserwuj notkę 8

 

Siedzimy na ławeczce, prawie za wsią, i w całkiem niemęskiej rozmowie poruszamy bardzo męskie zagadnienia. Poruszamy, bo gdybyśmy je roztrząsali – zastałby nas tam nie tylko zmierzch (ten nas dogonił, zanim wróciliśmy w progi – ale i świt zapewne. A przecież pogoda już chłodnawa…

Zbawiamy świat, bo taka jest nasza rola. Bo czujemy tlącą się w nas obywatelskość. Świat ma tę właściwość, że kiedy dzieje się dobrze – to się po prostu dzieje, ludziom lżej, naturze bujniej, duszom raźniej. Ale kiedy się choćby najdrobniej zadzieje źle – wtedy to się w nas odkłada i uwiera dożywotnio, nawet jeśli się usunie praprzyczynę boleści. To dlatego ludzie wrażliwi cierpią, bo wciąż odnajdują w sobie i wokół siebie owe praprzyczyny, nie dające się skupić na tym, co następne, co jutrzejsze… Trzeba z żywymi naprzód iść, po życie sięgać nowe? Patrzeć jutra? No, jasne, ale wcześniej trzeba serce własne wymienić na kamień, a duszę na tęgi mróz.

Mój przyjaciel, u którego goszczę, ma serce dalece niezamienne, a duszę ma poety, tlącą się cichym żarem. Można koło niego przysiąść bez obawy, że się dozna kamiennego chłodu.

Obok „haratają w gałę” smyki nieletnie, a my tu o demokracjach, samorządnościach, obywatelstwie, czyli nic nowego. I dopada nas pytanie: czy te smyki za lat kilka, kiedy przyjdzie brać sprawy na siebie, będą miały nadal poczucie, że powodują swoim życiem? Czy to, co nazywamy systemem albo ustrojem, pozwoli im zajmować się wszystkim po swojemu, dobierając sobie towarzystwo i wyzwania, czy raczej będzie ich prowadzić na uwięzi, wedle norm, standardów, przepisów, regulaminów?

Dziś ta młodzież, jakże daleka od Bardzo Ważnych Spraw stołecznych, a nawet wojewódzkich i powiatowych, nie tylko rozgrywa boiskową akcję za akcją, każdemu dając równą szansę popisania się sztuką i talentem, ale przede wszystkim drużynnicy sami się skrzyknęli do tej gry, czyli uruchomili subtelne relacje między sobą, które czynią ich grupą. Czy za kilka lat będą mieli takie same moce do dyspozycji, i czy będą mogli dowolnie się skrzyknąć, rozegrać jakąś grę, podliczyć gole i siniaki, po czym w zgodzie powrócić na kolację? Bez opowiadania się inspekcjom, nadzorcom, urzędom, organom z tego, jakie były koszulki w grze, jakie przepisy naruszono, czy przerwy w grze były uzasadnione, czy zaprotokołowano czynności, czy wyciągnięto konsekwencje, czy przestrzegano ustalonych gdzieś w świecie norm i standardów?

Święto demokracji – jak szydzą media usłużne politykom – czyli WYBORY SAMORZĄDOWE – to święto wyłącznie tych kilku ugrupowań centralnych, które zdołały porejestrować kandydatów w każdym zakątku kraju, w związku z czym będą mogły prowadzić zcentralizowaną kampanię prasową, telewizyjną, radiową. Będą docierać do „elektoratu” wtedy, kiedy „pomniejsze”  komitety będą zmuszone do milczenia, bo przecież podczas kolacji czy w przerwach audycji wieczornych nikt przyzwoity nie będzie pukał do domów i mieszkań, by dać na progu 40-sekundowe przedstawienia wyborcze: tylko ci scentralizowani, bezczelnie i bezkarnie, używając Dużych Liter i obłych grepsów, puszczając profesjonalnie przygotowane spoty, będą wciskać „elektoratowi”, że tam, w Warszawie dają pełne wsparcie lokalnemu, tutejszemu kandydatowi, choć go w „centrali” nikt na oczy nie widział, za to wyłowili go partyjną siecią organizacyjną i pozwalają używać swojego centralnego „logo”.

Żywotność tego, co „nasze”, czyli rodziny, sąsiedztwa, grupy, klubu, wspólnoty, kółka zainteresowań, organizacji, szkoły, parafii, firmy – i innych namacalnych konstelacji ludzkich – jest na końcu długiej listy zainteresowań tych scentralizowanych organizacji politycznych, którym uroczyście przydzielono numerki ustami Państwowej Komisji Wyborczej. Czyli dzieje się coś dramatycznie niestrawnego: media każą nam żyć sprawami „warszawskich” partii, a usuwają w cień tych lokalnych aktywistów, których chlebem powszednim jest wspólnota lokalna i jej rzeczywiste problemy, z którymi obcujemy cieleśnie od przebudzenia do wieczornego spotu wyborczo-politycznego.

Konia z rzędem temu, kto odnajdzie korzystne dla „lokalsów” przełożenie wszechobecnej teraz w mediach deklaracji premierzycy o tym, że „Przyszłość naszych dzieci zależy od dobrego samorządu, od mądrego wykorzystania każdejzłotówki przeznaczonej na rozwój”. Zadęciem nieprzyzwoitym jest hasło „miliardy dla samorządów”. Policzmy: nawet jeśli połowa z – a niech tam – 400 miliardów złotówek wydębionych z Europy na okres 2014-2020 zostanie oddana po równo administracji samorządowej (nie mylić z samorządem), to oznacza, że na jeden rok każda gmina dostanie przeciętnie 10-13 milionów z haczykiem. Nie uwzględniamy powiatów i województw, a to one zgarną największą część tortu, którym w spocie zajada się w naszym imieniu były Donald.

Nie dowierzam swoim wyliczeniom  „w pamięci”, pytam przyjaciela o kalkulator. A on mi wyjaśnia, że 13 milionów rocznie to dla wielu gmin parafialnych „żyć albo nie żyć”. No, skoro tak, to ja już milczę. I w milczeniu próbuję odnaleźć sens samorządności, skoro przeciętnie 13 milionów na przeciętnie 15 tysięcy mieszkańców gminy (800-900 złotych na mieszkańca rocznie, ale przecież nie do ręki!) oznacza gminne „być albo nie być”. Taki jest – z grubsza – sens „miliardów dla samorządów”. Lepsze życie dla Polaków – jak głosi premierzyca co dzień w centralnych mediach.

„Konkretny sukces jest osiągalny tylko przy współpracy i pełnej zgodzie” - zapowiada ciepłym głosem Ewa Kopacz. Ale nie zapowiada, że pozostawi samorządom (a choćby administracjom lokalnym) więcej z tego, co zdziera się z mieszkańców i przedsiębiorców do Budżetu, w postaci ponad setki rozmaitych podatków i opłat, od każdego poruszenia palcem. Czyżby współpraca i pełna zgoda oznaczały, że potulnie będziemy się godzić na kumulowanie budżetów, z których coraz gorzej zasilana jest edukacja, opieka zdrowotna, wsparcie socjalne, rekreacja, a coraz mocniej zbrojenia i wszelkie „mundurówki”?

 

*             *             *

Ta młodzież, co samorządnie skrzyknęła się do kopania piłki i teraz rozgrywa w pocie czoła meczyk „my i oni”, powinna już dziś – to ostatni dzwonek – uczyć się, jak wspólnym siłami i własnym sumptem załatwiać lokalne sprawy, bez czekania na mannę z europejskiego czy warszawskiego nieba. Czy ktoś o to dba? I czy ktoś, pośród przepisów, procedur, norm i standardów oraz regulaminów w ogóle zauważy ów samorządny instynkt przyszłych obywateli?

Chłodno się robi, jesień zachodniopomorska jest tu taka sama, jak moja podwarszawska. Pora wracać do domu ogrzanego piecem uniwersalnym. Czy kilkaset złotych, oznaczające „miliardy dla samorządów”, pozwoli ogrzać dom przyjaciela przez całą zimę? Przecież i tak na koniec usłyszymy: macie swoje samorządy, swoje instancje, swoje organizacje, sądy, policje – ogrzewajcie się sami, a nam dajcie święty spokój.

 

Jan Herman
O mnie Jan Herman

...jaki jestem - nie powiem, ale poczytaj blog... Więcej o mnie znajdziesz w książce Wł. Pawluczuka "Judasz" (autor mnie nie zna, ale trafił w sedno). O czym jest ta książka? O zmaganiu się człowieka z własnym losem, wiecznością, z Panem Bogiem. O miłości, zdradzie, rozpaczy i ukojeniu. Saszka, prosty chłopak z białoruskiej wioski, po rewolucyjnej zawierusze, podczas której doświadczył wszystkiego, wraca w rodzinne strony i próbuje żyć tak jak inni. Ale kiedy spotyka samozwańczego proroka Ilię, staje się jego najwierniejszym uczniem i apostołem... Opowieść o ludzkich głodach - seksualnym i religijnym - o związkach erotyki i polityki, o tłumionej naszej prawdziwej naturze, o nieortodoksyjnej, gnostyckiej i prawosławnej religijności, tajemnicy i manipulacji wreszcie.................................................... UWAGA: ktokolwiek oczekuje, że będę pisał koniecznie o sprawach, które są "na tapecie" i konkurował na tym polu ze znawcami wszystkiego - ten zabłądził. Piszę bowiem dużo, ale o tym najczęściej, co pod skorupą się dzieje, a widać będzie za czas jakiś.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka