Jan Herman Jan Herman
347
BLOG

Dobre pytanie do misia

Jan Herman Jan Herman Polityka Obserwuj notkę 1


 

Na co pan przeznaczy zdefraudowane sumy? Czy musiał pan aż tak posiniaczyć żonę? Jak się mają pańskie nieślubne dzieci? Co skłoniło pana do obnażenia się w supermarkecie? Kto zlecił przegłosowanie tego przepisu? …

Listę podobnych pytań ma każdy mediasta, który w zakresie obowiązków ma przesłuchiwanie „średnich i małych misiów” w rozgłośni radiowej czy telewizyjnej. Bo w zabawie chodzi o to, by indagowany „miś”, kiedy dojdzie do pytań o rzeczywiste problemy, był już spreparowany. Każdy radiosłuchacz i telewidz oderwie się od swoich spraw i zacznie strzyc uszami, kiedy „miś” zostanie zahaczony o sprawy obyczajowe, geszefciarskie, sekretno-domowe. I każdy „miś” – jeśli nie jest „całkiem dużym misiem” (bo wtedy może skutecznie zaszkodzić) – ma w sobie potrzebę wytłumaczenia (się), że to nie o niego chodzi albo że to nie tak było. I kiedy rozmowa przechodzi do spraw poważnych – „miś” już jest urobiony.

Polityk to jedyny towar, który sam się opakowuje w celu wabienia klienta (niekiedy jest to opakowanie zastępcze) i sam wdrapuje się na konkretne półki w konkretnym dziale sklepowym. Oczywiście, ma do czynienia z konkurencją, ma swoich opiekunów i pomagierów – ale w ostatecznym rozrachunku nie ma do kogo zgłosić pretensji, jeśli niechciany zalega na półkach i porasta pleśnią zapomnienia, pominięcia.

Jeszcze mogę sobie wyobrazić, że najlepsze półki w politycznym markecie odwiedzają jednostki ulokowane tam w związku z rzeczywistą wartością: bo kompetentny w sprawach, które stawia do debaty, bo uczciwy i przyzwoity, bo zrobił wiele dobrego w dziedzinie, którą się zajmuje. Ale częściej, rażąco częściej mamy do czynienia z osobnikami, którzy są profesjonalistami wyłącznie w poszukiwaniu „kominów wznoszących”, niczym wprawni szybownicy krążą nad łowiskiem wypatrując okazji, a ich celem nie jest żaden konkret i żadne „pojutrze”, tylko poprawa pozycjonowania w wybranych rozgrywkach dziejących się tu-teraz.

Wiedzą mediaści-przesłuchiwacze. I wiedzą, że w takiej pozycjonerskiej robocie nikt nie zważa na szarą masę obywatelską, na dobro zwane publicznym, na powszechną pomyślność, na szerzące się patologie, na to co się rzeczywiście dzieje – tylko dba się o starannie „wykadrowane”, wyselekcjonowane, spreparowane wskaźniki, parametry, indeksy, gadgety, ostre światła. W takie robocie łatwo jest zapomnieć, co się kiedy gdzie powiedziało, zrobiło. Stąd mediaści mają owe dyżurne pytania, które w 10% mają coś wspólnego z rzeczywistością, ale skonstruowane są tak, by sugerować słuchaczowi, widzowi coś absurdalnie nierzeczywistego. I polityk, który w normalnych warunkach ma obowiązek strzelić mediastę w pysk, albo zwyczajnie splunąć mu pod nogi i wyjść – zaczyna usłużnie wyjaśniać, że to nie tak, że on miał na myśli coś innego, że to co zrobił wyglądało i oznaczało coś innego.

Piszę to wszystko przerażony widokiem kampanii wyborczej zwanej samorządową. Głównymi jej postaciami są najwyżsi urzędnicy i funkcjonariusze państwowi, głównymi graczami są najsilniejsze w kraju ugrupowania polityczne, a kiedy się taką kampanię ogląda „w powiecie” czy „w parafii” – aktorami pierwszoplanowymi są ludzie związani z lokalnym urzędem.

Jestem ostatnim, który radę miasta, gminy, powiatu nazwie samorządem. Jest to w rzeczywistości ciało konsultacyjne i po części lobbystyczne, funkcjonujące w sztywnym reżimie państwowych instrukcji, komenderowane przez miasteczkowych, gminnych, powiatowych bonzów, mających w ręku pakiet „możliwości zatrudnieniowych” i „geszeftów” oraz „decyzji”. Taki pakiet wystarcza, żeby skutecznie spacyfikować zarówno „samorząd”, jak i rozproszonych „podskakiewiczów”.

Słowo „polityka” – jak nigdzie indziej – w społeczności samorządnej powinno oznaczać „alokacja publicznych zasobów podnosząca lokalne sprawy na wyższy poziom”. Ale nie oznacza, bo publiczne zasoby są „zagospodarowywane” przez nielicznych, a interes tych nielicznych rzadko kiedy jest zbieżny z interesem wspólnym lokalnej społeczności. Stąd w gminach, miasteczkach i powiatach mamy do czynienia albo z dualizmem „władcy-roszczeniowcy”, albo z dualizmem „władcy-cisi”. Nie ma tego, co sugeruje się nam zewsząd: „kierownictwo-obywatele”.

No, i jeśli władcy w zdecydowanej większości są „delegatami” politycznych sił zorganizowanych na poziomie „ponad-samorządowym” – to nie ma takiej rady gminnej, która jest w stanie przeszkodzić owym władcom w zarządzaniu dobrem lokalnym jak swoim. Każdy „podskok” – rodzi „karcącą” reakcję „spoza” rzeczywistości lokalnej.

I o to chodzi, obywatelu…?

Co ci obiecano za wsparcie tego konkretnego komitetu wyborczego? Ooo, to nic nie wiesz? Znaczy, zupełnie nie rozumiesz, o co chodzi…

 

Jan Herman
O mnie Jan Herman

...jaki jestem - nie powiem, ale poczytaj blog... Więcej o mnie znajdziesz w książce Wł. Pawluczuka "Judasz" (autor mnie nie zna, ale trafił w sedno). O czym jest ta książka? O zmaganiu się człowieka z własnym losem, wiecznością, z Panem Bogiem. O miłości, zdradzie, rozpaczy i ukojeniu. Saszka, prosty chłopak z białoruskiej wioski, po rewolucyjnej zawierusze, podczas której doświadczył wszystkiego, wraca w rodzinne strony i próbuje żyć tak jak inni. Ale kiedy spotyka samozwańczego proroka Ilię, staje się jego najwierniejszym uczniem i apostołem... Opowieść o ludzkich głodach - seksualnym i religijnym - o związkach erotyki i polityki, o tłumionej naszej prawdziwej naturze, o nieortodoksyjnej, gnostyckiej i prawosławnej religijności, tajemnicy i manipulacji wreszcie.................................................... UWAGA: ktokolwiek oczekuje, że będę pisał koniecznie o sprawach, które są "na tapecie" i konkurował na tym polu ze znawcami wszystkiego - ten zabłądził. Piszę bowiem dużo, ale o tym najczęściej, co pod skorupą się dzieje, a widać będzie za czas jakiś.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka