Bankructwo – to trwała, finansowa lub funkcjonalna niezdolność do realizacji misji statutowej-założycielskiej.
W czasach zamierzchłych, kiedy pasażerowie biegali z pretensjami o to, ze pociągi się czasem spóźniają w taki sposób, że o 30, 50 czy 100% przekraczają rozkładowy czas podróży – otrzymywali prostą, choć bezczelną odpowiedź: kolej szanownym pasażerom gwarantuje, że DOWIEZIE ich do puntu docelowego wykazanego w zakupionym bilecie.
Minęło lat kilkadziesiąt, w tym ćwierćwiecze wspaniałej Transformacji, będącej – co jasne – sukcesem Polski pod każdym względem – Koleje Mazowieckie nawet tego nie gwarantują.
Mój ogląd tematu jest następujący:
1. Firma kolejowa ogłasza publicznie umowę przewozową, w postaci rozkładu jazdy i cennika biletów. Pasażerowie – w warunkach oczywistego monopolu – podejmują tę umowę, zakupując bilet;
2. Kolej ustawicznie (można powiedzieć: chronicznie) narusza tę umowę, dojeżdżając do różnych stacji z opóźnieniem, nie dochowując zawartych w cenie biletu takich standardów jak higiena, ogrzewanie, stan sanitariatów, rozbrykani piwosze i papierośnicy;
3. Bywa, że kolej odwołuje swoje pociągi z powodów, których nie podaje do publicznej wiadomości (bo trudno nazwać wiadomością informację o „przyczynach technicznych”);
4. Kolej twardo egzekwuje od pasażerów ich zobowiązania, dokonując kontroli biletów częściej niż tego wymaga logika, łupiąc niemiłosierne kary, zamykając drzwi nadbiegającym pasażerom tuż przed nosem;
I jakoś się kręci, możnaby powiedzieć. Ale się nie kręci.
W mojej rodzinie jest rozłam: ja już 4 lata temu przesiadłem się na Warszawską Kolej Dojazdową, a moja rodzina trwa w kolejowym PRL, znosząc wszystkie łajdactwa tego oszusta, z jakąś nadzieją na to, że może kiedyś...
Teoretycznie kurs WKD z Grodziska do Warszawy jest dłuższy, bo trwa 58 minut (Koleje Mazowieckie oferują 36-38 minut). Tyle że co najwyżej 10% kursów KM w czasie, kiedy się przenosiłem, było krótszych niż kurs WKD. Pociągi zatrzymywały się między stacjami, wiosną, latem, zimą, jesienią – bez różnicy.
Wagony WKD, którymi podróżuję, dzielą się na „muzealne” (pamiętające pewnie jeszcze Gomułkę) oraz super-nowoczesne. Te historyczne są głośne, ale atrakcyjne „wizerunkowo”. Proporcje szybko się zmieniają na korzyść tych nowszych. Klimatyzacja, przestrzeń, nastrój jak w salonie prasowym, pasażerowie jacyś inni, za oknami ciche osiedla albo zagajniki, nawet kanary inaczej funkcjonują (choć kanarami być nie przestają). Punktualność godna kolei przedwojennych. Nawet kiedy jakiś odcinek jest remontowany. Aha, byłbym zapomniał: bilety WKD są mniej-więcej 25% tańsze, przynajmniej na tej pełnej trasie.
Od czasu, kiedy zmieniłem przewoźnika, Koleje Mazowieckie oszalały. Całkiem niedawno o mało nie doszło do zderzenia dwóch pociągów, z winy maszynisty KM. Również całkiem niedawno pociąg wypadł z toru. Opóźnienia zwiększają się bez jakiegoś rozsądnego uzasadnienia, podobnie jak ceny biletów (no, jest różnica między 7 złotych a 9,90 złotych). Trwają prace torowe ciągnące się kilkadziesiąt kilometrów (z przerwami), co oznacza, że czasem na jakiejś stacyjce pasażerowie mogą wyjść na peron z zatłoczonej „kowbojki” i odetchnąć kilkanaście minut spędzając czas na pogwarkach, zanim megafon nie wezwie wszystkich do dalszej podróży. No, niczym Moskwa-Pietuszki – jednym słowem.
Mnie natomiast urzeka fakt, że Koleje Mazowieckie – które w rzeczywistości są bankrutem od dawna – nie tracą rezonu i chwalą się, że są kolejami rentownymi. Upatruję źródło tej rentowności wyłącznie w tym, że pasażerowie – nie mający przecież innego wyjścia – dzień-w-dzień finansują kolej swoją cierpliwością, czasem spędzonym w fatalnych warunkach, zawyżoną ceną biletów (nie odzwierciedlającą technicznych, logistycznych i higienicznych warunków podróży).
Pedia podaje humorystyczną informację, zaczerpniętą z jakichś oficjalnych inkunabułów: Koleje Mazowieckie – to spółka pasażerskich przewozów kolejowych utworzona wspólnie przez samorząd województwa mazowieckiego oraz Przewozy Regionalne Sp. z o.o. (obecnie bez udziałów). I tu znów mnie pusty śmiech ogarna. Bo to jest kropka-w-kropkę to samo, co się dzieje z Rzecząpospolitą: to jest biznes nas wszystkich, stanowiących Ludność Kraju, ale obecnie jesteśmy „bez udziałów”, bośmy ich zostali pozbawieni.
No, to już o bankrucie o nazwie RP nie będę pisał, bo kogo interesuje zdanie założyciela pozbawionego udziałów…?