Jan Herman Jan Herman
497
BLOG

Mikrorepublika w każdym Wygwizdowie

Jan Herman Jan Herman Polityka Obserwuj notkę 13


 

Zastanawiam się, dlaczego gminne rady różnych szczebli, w każdym zakątku kraju, są wybierane w całym kraju jednocześnie, jednego dnia. Zastanawiam się, dlaczego każdy radny dostawać musi mandat społeczny w tym samym głosowaniu co inni. Zastanawiam się, dlaczego musze tego samego dnia wybierać jednocześnie wójta, burmistrza, starostę. Co jest aż tak wspólnego dla gminy podkarpackiej i kaszubskiej, opolskiej i suwalskiej, lubuskiej i kieleckiej albo kujawskiej i sieradzkiej, że ramię-w-ramię organizują one wybory jednego dnia. Zastanawiam się, dlaczego radni różnych szczebli, wójtowie, burmistrzowie, prezydenci, starostowie – są praktycznie nieodwoływalni. Zastanawiam się, dlaczego takie mrowie państwowych przepisów i rozmaitych państwowych kontroli decydują o życiu gminy i powiatu, czyniąc ich samorządność iluzoryczną, fasadową, atrapą? Zastanawiam się, dlaczego tę akurat listę kandydatów, która ma największe szanse w głosowaniu, redaguje ktoś w warszawskiej centrali, odległej tak bardzo, że bywa, iż ów ktoś nigdy tu nie zajrzy w życiu. Zastanawiam się, dlaczego każdy radny zarabia tyle samo w całym kraju, dlaczego liczebność rad określana jest arbitralnie przez stolicę? Zastanawiam się, dlaczego sołtys – to figura pełniąca właściwie rolę delegatury podatkowej Państwa o herolda rozmaitych państwowych alertów, a nie rzeczywisty przedstawiciel miejscowej ludności.

Przecież umiem sobie wyobrazić, że obywatele we wsi, na osiedlu, w dzielnicy – kiedy przyjdzie im ochota – wycofują rekomendację dla swojego przedstawiciela w radzie i w jego miejsce wybierają kogoś, komu akurat teraz bardziej ufają. Umiem też sobie wyobrazić, że zamiast humorystycznego budżetu partycypacyjnego - budżet lokalny składa się z listy spraw do załatwienia potwierdzonej publiczną składką lokalnych obywateli. I tak dalej, samorządnie, autonomicznie, suwerennie, nie pod rytm wystukiwany w stolicy. Umiem sobie wyobrazić, że kiedy umiera, ustępuje, odwołany jest jakiś radny albo wójt-burmistrz-starosta-prezydent, to lokalna społeczność idzie nie do „wyborów uzupełniających, tylko po prostu wybiera nowego radnego, wójta-burmistrza-starostę-prezydenta, i ten nowo wybrany funkcjonuje przez całą kadencję, która liczy mu się od dnia wyboru! Umiem sobie wyobrazić, że wynagrodzenie każdego radnego jest finansowane bezpośrednio przez wyborców i jest silnie powiązane z poziomem zamożności gminy, powiatu, regionu.

Jednym słowem: umiem sobie wyobrazić, że samorządna społeczność lokalna kontroluje sam proces wyborczy (a nie tylko uczestniczy w organizowanym przez stolicę plebiscycie).

Zresztą, umiem sobie wyobrazić więcej: na przykład, że poseł ziemi takiej-to-a-takiej wybierany jest przez „sumę wszystkich radnych tej ziemi”, radnych różnych szczebli skonsolidowanych w jedną Ławę Obywatelską. Przecież ci radni, ze względu na rodzaj swojej aktywności, są lepiej zorientowani pośród kandydatów na posłów, niż szeregowy wyborca, więc wybór radnego w Kowalewie Średnim byłby jednocześnie mandatem do wyborów pośrednich na szczeble najwyższe. Taki poseł też byłby wynagradzany w sposób określony przez ową Ławę, i powinien być przez nią odwołany, jeśli nie spełnia oczekiwań „swojej ziemi”, a jego następca zaczyna czteroletnią kadencję od dnia wyboru, a nie zaledwie do dnia kolejnej „masówki wyborczej”.

Kiedy wybory zwane samorządowymi organizowane są przede wszystkim pod dyktando ogólnopolskich organizacji politycznych zarządzanych ze stolicy – to trzeba konsekwentnie nazywać rzeczy po imieniu: administracja lokalna jest siecią wysuniętych placówek terenowych władzy stołecznej, a kolektywy zwane radami są nawet nie ciałami konsultacyjnymi (a już na pewno nie decydenckimi), tylko zbiorową wymówką dla decyzji, programów, projektów umówionych i podjętych w stolicy, które co najwyżej mogą – jeśli rozumieją swoją rolę, urozmaicić „prace zlecone” w taki sam sposób, w jaki można trawnikami, małą architekturą, oczkami wodnymi i kwietnikami przyozdobić zestaw klocków budowlanych zwanych osiedlem mieszkaniowym.

Wszelkie wybory ciał kontrolowanych przez setki centralnych przepisów i dziesiątki państwowych organów, wybory , które odbywają się na zamówienie „central politycznych”, pod ich dyktando, z polityczno-agitacyjnym udziałem centralnych mediów, przy zaangażowaniu najważniejszych osób w Państwie – są oczywiście legalne i dopuszczalne. Tylko nazywanie ich samorządowymi jest jednym z najbardziej potwornych żartów z obywatelstwa.

Ale kiedy w każdym Wygwizdowie będzie funkcjonować własna, obywatelska mikrorepublika (po naszemu „maleńka rzeczpospolita”, i różnica tkwi nie tylko w słowie), a klamry państwowe będą je wszystkie razem spinać administracyjnie (nie władczo, tylko administracyjnie) – o, wtedy będę głosił, że słychać już blisko poszum demokracji.

To wszystko, co powyżej, nie urodziło mi się dziś nad ranem. Pisałem o tym w takich notkach jak choćby „Sołtysowo” (TUTAJ), „Obowiązki Sołectwa” (TUTAJ), „Pogrzeb przed narodzinami” (TUTAJ), „Myślenie małymi porcjami” (TUTAJ), „Ławnik ludowy i podobne dyrdymały” (TUTAJ), „Zaśniedziała zatęchłość samorządów” (TUTAJ), albo w cyklu „Samorządność” (TUTAJ). Wszystko to wewnątrz projektu, skrótowo opisanego po wielekroć, choćby w „Moja sytość polityczna” (TUTAJ). Przejrzałem swoją „twórczość” w sprawie samorządności, obywatelstwa, swojszczyzny, ordynacji sołtysowskiej, rzeczpospolitej, demokracji – wyszło kilkaset pozycji, które wszystkie można znaleźć na stronie bloga http://publications.webnode.com/ . Piszę to, bo naprawdę trudno w trzech zdaniach opisać zagadnienie, które jest kluczowe dla każdego, kto czuje się obywatelem, a jeszcze bardziej kluczowe jest dla każdego, kto z jakichś powodów obywatelem być przestał (czyli niby jest zarejestrowany, ale zdziadział, popadł w nędzę materialną i intelektualną, a o społecznikostwie słyszał dawno temu).


 

 

Jan Herman
O mnie Jan Herman

...jaki jestem - nie powiem, ale poczytaj blog... Więcej o mnie znajdziesz w książce Wł. Pawluczuka "Judasz" (autor mnie nie zna, ale trafił w sedno). O czym jest ta książka? O zmaganiu się człowieka z własnym losem, wiecznością, z Panem Bogiem. O miłości, zdradzie, rozpaczy i ukojeniu. Saszka, prosty chłopak z białoruskiej wioski, po rewolucyjnej zawierusze, podczas której doświadczył wszystkiego, wraca w rodzinne strony i próbuje żyć tak jak inni. Ale kiedy spotyka samozwańczego proroka Ilię, staje się jego najwierniejszym uczniem i apostołem... Opowieść o ludzkich głodach - seksualnym i religijnym - o związkach erotyki i polityki, o tłumionej naszej prawdziwej naturze, o nieortodoksyjnej, gnostyckiej i prawosławnej religijności, tajemnicy i manipulacji wreszcie.................................................... UWAGA: ktokolwiek oczekuje, że będę pisał koniecznie o sprawach, które są "na tapecie" i konkurował na tym polu ze znawcami wszystkiego - ten zabłądził. Piszę bowiem dużo, ale o tym najczęściej, co pod skorupą się dzieje, a widać będzie za czas jakiś.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka