Jan Herman Jan Herman
1860
BLOG

Dajcież już mu spokój

Jan Herman Jan Herman Polityka Obserwuj notkę 75


 

Jegomość, którego nazywam księciuniem-murgrabią z Chobielina, a który w okolicznościach wciąż pozostających do wyjaśnienia wpasował się w młodości w jakąś międzynarodową konstelację, sterowaną nie-wiadomo-skąd, który zdobył najważniejszą światową nagrodę fotograficzną w sposób budzący moje wątpliwości, który do dziś plecie duby smalone na temat swojego afgańskiego kombatanctwa, który w „przedpokoju” wiesza portrety nie swoich przodków, który o dyplomacji ma pojęcie takie sobie (chyba że mówimy o sieci gier gabinetowych, gdzie on robi za „starszego członka”) – to gasnący człowiek o przerośniętym mniemaniu o sobie, którego dopiero trzeba nauczyć, że zwykła łopata składa się z łyżki-czerpaka, styliska oraz uchwytu-rączki.

Czytelniku: nie piszę o urzędniku-funkcjonariuszu państwowym czy kim tam jeszcze, tylko o osobie, o 51-letnim gościu, który prawie nic nie wie o sprawach zwykłych, bowiem swoje „ja” ma nastrojone na sprawy niezwykłe. Ego, panie, ego natrętne.

W „Studiach nad histerią” (1895) Freud wskazał na istnienie dwóch konfliktowych ośrodków organizacji materiału psychicznego: „ja” i „patologiczne wspomnienie”. Celem terapii było stopniowe włączanie wyobrażeń i wspomnień zorganizowanych wokół patologicznego jądra w obręb „ja”. W tym rozumieniu ja byłoby zorganizowanym zbiorem wyobrażeń o sobie, o swoich zasadach moralnych, sposobach postępowania, zaś patologiczne jądro – zbiorem fantazji, wspomnień, dążeń niemożliwych do pogodzenia z „ja”, zagrażających „ja”. Zatem włączenie tegoż patologicznego wspomnienia jest niemożliwe bez radykalnych zmian w „ja” określanych jako przepracowanie.

Gdybym był przyjacielem Radosława Tomasza – a nie będę – tobym mu po przyjacielsku czytał trzy razy dziennie ten powyższy kawałek z Pedii, aż wreszcie zrozumiałby, że zanim nie uporządkuje swojej konstrukcji psycho-mentalnej, będzie mu coraz trudniej towarzysko. Właściwie to widać po nim całym, po tym jak się odzywa, jak „robi miny”, jak tężeje co trzy minuty, jak traktuje otoczenia – że dobrze mu zrobiłaby jakaś rozróba, w której to on byłby tym wiodącym rozrabiaką. Radosław Tomasz pamięta z czasów nauki w Pembroke College – i to go wciąż boli – jak w kolejnych zrozpaczonych wyszynkach jego macierzysty Klub Bullingdona (kto go tam wciągnął, po co, za co) dokonywał chuligańskich zniszczeń, za które płacili bogaci tatusiowie, a on patrzył na te wyczyny spocony z emocji i strachu, że kiedyś dopadnie go zbłąkany rachunek, z którego nie wypłaci się do trumny.

Kiedy ktoś dwukrotnie wiceministruje oraz dwukrotnie ministruje w resorcie obrony i w resorcie dyplomacji – to jeśli nie wymagano od takiego kogoś badań podobnych do tych, jakim poddaje się amatorów noszenia broni palnej – popełniono błąd.

Ten błąd samego zainteresowanego kosztował wiele (ostatnio wyraźnie przesunięto go do „rezerwy kadrowej”, i nie mówię o Polsce akurat), a nasza ojczyzna, po kijowskich, berlińskich i paru innych wyczynach tego „enfant terrible” (związek frazeologiczny oznaczający osobę niedyskretną, nietaktowną, łamiącą wszelkie reguły, określenie rozpowszechnione przez karykatury Francuza Paula Gavarniego, wł. Sulpice Guillaume Chevailiera, XIX-wiecznej gwiazdy rysownictwa i karykatury) – przestała się liczyć w poważnych naradach na tematy ukraińskie, choć gardłuje za trzech i to całkiem bez sensu.

Na szczęście, stara studencka miłość nie rdzewieje i zamorskie „rezerwy kadrowe” nie skreśliły go na amen, wcisną więc go nam na bardziej lub mniej eksponowaną fuchę państwową, która odetnie go od „rynku międzynarodowego”, ale pozwoli się wyżywać do woli na rodakach. Co z tego, że Radosław Tomasz ciągnie Polskę na margines z dopiskami, których nikt nie umie odczytać? Kogo to w świecie obchodzi?

Media, spekulujące oczywiście o tym, co teraz będzie robił nasz „najlepszy w historii” dyplomata (patrz: TUTAJ), wznoszą to jęki i lęki, to ochy i achy. Nie wiedzą, nie chcą zauważyć, że Radosław Tomasz (podkreślam, piszę o osobie, prawie rówieśniku) wciąż jest niedoleczonym na kozetce podpieraczem ścian przeżywającym traumatycznie chuligańskie ekscesy kolesiów z klubu studenckiego. Wcale nie ekscytuje się oglądaniem wycinków o sobie z prasy prowincji nadwiślańskiej, choć nie są mu obojętne. On czeka. Przecież właściwy telefon musi się odezwać, nieprawdaż?


 

 

Jan Herman
O mnie Jan Herman

...jaki jestem - nie powiem, ale poczytaj blog... Więcej o mnie znajdziesz w książce Wł. Pawluczuka "Judasz" (autor mnie nie zna, ale trafił w sedno). O czym jest ta książka? O zmaganiu się człowieka z własnym losem, wiecznością, z Panem Bogiem. O miłości, zdradzie, rozpaczy i ukojeniu. Saszka, prosty chłopak z białoruskiej wioski, po rewolucyjnej zawierusze, podczas której doświadczył wszystkiego, wraca w rodzinne strony i próbuje żyć tak jak inni. Ale kiedy spotyka samozwańczego proroka Ilię, staje się jego najwierniejszym uczniem i apostołem... Opowieść o ludzkich głodach - seksualnym i religijnym - o związkach erotyki i polityki, o tłumionej naszej prawdziwej naturze, o nieortodoksyjnej, gnostyckiej i prawosławnej religijności, tajemnicy i manipulacji wreszcie.................................................... UWAGA: ktokolwiek oczekuje, że będę pisał koniecznie o sprawach, które są "na tapecie" i konkurował na tym polu ze znawcami wszystkiego - ten zabłądził. Piszę bowiem dużo, ale o tym najczęściej, co pod skorupą się dzieje, a widać będzie za czas jakiś.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka