Jan Herman Jan Herman
240
BLOG

Niesamorządna wyobraźnia polityczna

Jan Herman Jan Herman Polityka Obserwuj notkę 9


 

W dobie, kiedy „obowiązujące” myślenie polityczne jest sączone nam przez media, zależne od zleceniodawców reklam, sponsorów audycji i właścicieli udziałów biznesowych – warto przez chwilę zastanowić się nad tym, skąd się nam biorą tak zwane poglądy polityczne.

Tu, w tej notce, słowem „polityka” obejmę ten obszar, który „na ludowo” mieści się w zawołaniu „co tam, panie, w polityce”, czyli we wszelkich sprawach niepojętych gospodarskim umysłem, będących specjalną domeną tych, którzy „niczym się nie zajmują”. Poważni ludzie mają swoje gospodarstwa, swoją robotę, swoje sprawy i sprawki – a pozostali zajmują się polityką.

Tak rozumianą politykę poszatkuję wedle skali, stopnia zagregowania problemów:

1.      Polityka lokalna to taka, której aktorzy są powszechnie znani w lokalnej społeczności, rzadko kiedy mają dobrą opinię, choć cieszą się „przerysowanym poważaniem”, objawiającym się manifestacyjną, nierzeczywistą atencją, urzędują we wszystkich miejscach mających prawo „pobierania myta”: urząd, sąd, wodociągi, elektrownia, ZUS, bank, szpital, szkoła, parafia, wiodący biznes: ta polityka jest wciąż poddawana ocenom zdroworozsądkowym;

2.      Polityka daleka to taka, której lokalne społeczności doświadczają, ale nie mają do niej „gospodarskiego” wglądu, bo jest ponad-powiatowa, nie rozmawia się o niej w sklepie, u fryzjera, na bazarze, w przychodni, po mszy, jej aktorzy są bardziej mityczni niż rzeczywiści, jej mechanizmy są „czarną magią”, a dla aktorów polityki lokalnej polityka daleka jest odniesieniem, wymówką, narzędziem dobrym do skwitowania dyskusji;

3.      Polityka medialna to taka, którą poznajemy wyłącznie poprzez informacje i komentarze sączone z gazet, radia, telewizji, rzadziej z internetu. Polityka ta dociera „cieleśnie” do obszarów lokalnych w postaci obwieszczeń wyborczych, nowych taryf w podatkach i opłatach, nowych przepisów, algorytmów, procedur, formularzy, wymagań – realizowanych i egzekwowanych skrupulatnie przez politykę lokalną;

4.      Polityka międzynarodowa to taka, którą przeciętny zjadacz chleba traktuje jak teatralne widowisko, które niczego i nikogo nie dotyczy, odgrywa się na nieznanych nikomu arenach, które rzadko kto ze znajomych widział z bliska: kiedy taka polityka mimo wszystko pojawia się z całą mocą w opłotkach – nie przestaje być nierealną, obcą wszelkim wyobrażeniom, więcej mającą z magii niż z soczystej i treściwej rzeczywistości;

Kiedy ktoś mówi, że „nie interesuje się polityką”, to w rzeczywistości deklaruje, że nie ma ochoty wgłębiać się w przyczyny, dla których swoje życie codzienne, swoje zwyczajne sprawy musi otworzyć przed obcymi ludźmi uzbrojonymi w jakieś prerogatywy, lub podporządkować się jakimś racjom zewnętrznym, z których wynikają wyłącznie koszty, obowiązki i arogancka opresja niosąca udrękę. A skoro się nie wgłębia, to abdykuje jako obywatel, nie pojmuje i nie chce pojąć swojej roli w tym wszystkim, nawet jeśli przy różnych okazjach, np. przed wyborami łechce się go, iż jest najważniejszym ogniwem i zarazem suwerenem politycznym.

Nieuchronnie zbliżamy się do słowa „demokracja”. I przewrotnego sformułowania Artykułu 2 Konstytucji: Rzeczpospolita Polska jest demokratycznym państwem prawnym, urzeczywistniającym zasady sprawiedliwości społecznej. Rozbierzmy to zdanie na czynniki pierwsze.

Z punktu widzenia Państwa o nazwie RP (czyli klik, koterii i kamaryl, które obsiadły urzędy, organy i służby w obszarze polityki medialnej i dalekiej) – najważniejsze jest sformułowanie „państwo prawne”, czyli aparat kreujący, a następnie egzekwujący przepisy, normy, standardy, certyfikaty, algorytmy, dopuszczenia, wtajemniczenia, procedury, itd., itp. w ten sposób ustanowiona jest rzeczywistośc „panów i poddanych”: róbcie co się wam tylko wyobrazi, ale zawsze zgodnie z prawem, czyli pod naszą kontrolą.

Z punktu widzenia szarego zjadacza chleba – najważniejsze jest sformułowanie „państwo sprawiedliwe”, a „sprawiedliwy” oznacza w domyśle: bez skazy, bez uprzedzeń, bezgrzeszny, bezinteresowny, bezstronny, cny, czysty, demokratyczny, dobrotliwy, dobry, dorzeczny, dostateczny, egalitarny, fair, godziwy, honorowy, ludzki, łaskawy, mądry, miłosierny, moralny, należyty, nieposzlakowany, niesprzedajny, niestronniczy, nieuprzedzony, niezakłamany, niezależny, niezawisły, obyczajny, poczciwy, porządny, prawdomówny, praworządny, prawy, przyzwoity, roztropny, rozumny, słowny, solidny, sumienny, uczciwy, uporządkowany, wielkoduszny, wyrozumiały, zdrowy moralnie, zgodny z regułami.

Z punktu widzenia obywatela, czyli kogoś, kto ma rozeznanie w sprawach publicznych i bezwarunkową skłonność do czynienia ich lepszymi – najważniejsze jest sformułowanie „państwo demokratyczne”, co oznacza „ludowładztwo”, czyli rzeczywistą i skuteczną kontrolę obywateli nad urzędami, organami i służbami oraz nad tworzonym przez nie prawem i ich codziennym postępowaniem.

Mamy więc do czynienia – w kluczowym artykule konstytucyjnym, z trzema równoległymi zapisami, stwarzającymi pozór, że są jednym klarownym spinaczem najfajniejszych wartości.

Ze względu na rażącą niesymetryczność prerogatyw (czyli: co kto komu może) – z praktyce dominuje sformułowanie „państwo prawne”, któremu podświadomie niechętna jest większość (kto lubi gęstniejącą, wzajemnie sprzeczną, nie do ogarnięcia „chmurę regulacji”?), ale któremu owa większość MUSI się podporządkować. I nie dajmy się zwieść podtekstowi: otóż regulacjom NIE MUSI się podporządkować akurat ów aparat, który prawo tworzy. Nie podporządkowuje się aparat (powtórzmy: urzędy, służby, organy), licząc na solidarną bezkarność „władzy” w razie „wpadki”, ale też wprowadzając takie regulacje nowe, by usłać sobie życie różami, niezależnie od tego, jak to wszystko jest uciążliwe dla tych, którzy MUSZĄ.

Ot, i cała demokracja oraz sprawiedliwość: poszły sobie na bezpłatny, długotrwały urlop, bo drzwi przed nimi zatrzasnęło prawo, będące w rękach tych, którym akurat sprawiedliwość i demokracja nie w smak.

Nie trzeba być fachowcem, żeby rozumieć, co się stało.

Kilka ładnych lat temu, kiedy jeszcze w Warszawie istniało kino „Skarpa”, zorganizowałem tam dla warszawskiej inteligencji specjalny „event” z cyklu „Drugie dno”: na proscenium zaprosiłem Janusza Korwina-Mikke, Andrzeja Leppera (zastąpiła go w ostatniej chwili Renata Beger), Romana Malinowskiego, Macieja Giertycha i Aleksandra Małachowskiego. Zadałem im dwa pytania: „co cię wpisało w świat polityki” oraz „co z twoich osiągnięć powinno się utrwalić w polskiej rzeczywistości”. Szanowni pletli jak na wiecu, każdy mógł mówić do woli. Po czym na proscenium weszli studenci z UW, z koła naukowego antropologii politycznej (opiekun: Anna Malewska-Szałygin). Wcześniej na Podhalu i na Mazurach przeprowadzili oni badania, z których wynikało, co prości ludzie sądzą o politykach: tych z polityki lokalnej i tych z polityki medialnej. Czytelniku: nie ma takich obelżywych słów, które dałoby się tu przytoczyć w skrócie, dla opisania opinii Ludu na temat polityki i polityków. Kto chce – niech zapyta u źródeł. Poza tym spotkanie zostało nagrane VHS.

Podam też przykład, obrazujący powody, dla których szarzy ludzie tak bezlitośnie sądzą o „władcach państwa prawnego”. Obserwuję proces człowieka, który pobudował budynek na ziemi gminnej, gmina oddała grunt spółdzielni mieszkaniowej, choć obiecała wydzielenie działki pod budynkiem i oddanie-sprzedanie jej człowiekowi. Jednym słowem – wywłaszczyła człowieka z budynku, bo przeniesienie własności gruntu uczyniło spółdzielnię automatycznym właścicielem wszystkiego, co postawiono na gruncie (w przypadku gminnej własności gruntu wszystko było w porządku, a zmieniło się po przeniesieniu własności). Człowiek – po latach zwodzenia go przez winnych zamieszania urzędników, po próbie zalegalizowania „nabytku” przez spółdzielnię w hipotece, nazbierawszy drukowanych i opieczętowanych dowodów na to, że gmina wie, co wyprawia – poszedł do sądu. Sprawa cywilna jeszcze się nie rozpoczęła, a w sprawie karnej są jaja nie do wytrzymania. Ostatnio odbyła się rozprawa, na której sędzia – poza protokołem – odradzał człowiekowi tryb karny, objaśniał mu, jaki jest człowieka rzeczywisty interes, zapewnił, że ma już gotowe postanowienie – i mimo celnych uwag człowieka, że czyny karalne urzędników są oczywiste i udowodnione, jest kilkadziesiąt załączników – zapowiedział, że przygotowane postanowienie stanie się faktem. No, to człowiek wniósł natychmiast o powtórzenie rozprawy, bo ta, która się odbyła – to piramidalny, pozasądowy numer mający chronić miejscowych notabli. A w odpowiedzi: sekretariat informuje, że wniosek o powtórzenie rozprawy został potraktowany jako zażalenie na postanowienie (przecież pisząc wniosek człowiek nie miał w ręku postanowienia, choć został uprzedzony, jakie będzie), a że nie przysługuje zażalenie bo „tralala” – pismo załączono do akt sprawy bez nadania biegu.

No, i jak tu nie zajmować się, panie, polityką?

Ja akurat rozmaite swoje żale do władzy i przemyślenia natury systemowo-ustrojowej ubieram ostatnio w koncept l'Etat parallèle (Państwa Równoległego, np. TUTAJ czy TUTAJ). Ogólnie dawno już przestałem być „państwowotwórczy” (a byłem, oj, jak byłem!), dziś świadomie dążę do obalenia narzuconego Polsce porządku konstytucyjnego, zwanego podstępnie „ładem prawnym”. Wolę, aby obywatelstwo w Polsce miało twarz Swojszczyzny (instytucji znanej w przedwojennej ustawie o obywatelstwie), a nie PESEL, NIP, REGON, meldunek, nr dowodu i paszportu – które są narzędziem saceryzacji (zniewalania) człowieka, pozbawiania go obywatelskich resztek prerogatyw.

W największym skrócie: samorządność – jako kluczowy wymiar polityki – powinna zakotwiczyć się w polityce lokalnej, a odrzucić w całości politykę medialną: ta ostatnia niech pozostanie konstytucyjnie tym, czym jest, czyli teatrem na użytek „elit”.

Jako, że w najbliższy week-end mam to wszystko zaprezentować na seminarium, w Chacie Socjologa na Otrycie – chyba ostatecznie wrzucę do internetu grubszy, kilkudziesięcio-stronicowy esej, choć jest jeszcze daleki od doskonałości.

Bo nawet, jeśli myślę utopijnie – to wolę myśleć.


 

 

Jan Herman
O mnie Jan Herman

...jaki jestem - nie powiem, ale poczytaj blog... Więcej o mnie znajdziesz w książce Wł. Pawluczuka "Judasz" (autor mnie nie zna, ale trafił w sedno). O czym jest ta książka? O zmaganiu się człowieka z własnym losem, wiecznością, z Panem Bogiem. O miłości, zdradzie, rozpaczy i ukojeniu. Saszka, prosty chłopak z białoruskiej wioski, po rewolucyjnej zawierusze, podczas której doświadczył wszystkiego, wraca w rodzinne strony i próbuje żyć tak jak inni. Ale kiedy spotyka samozwańczego proroka Ilię, staje się jego najwierniejszym uczniem i apostołem... Opowieść o ludzkich głodach - seksualnym i religijnym - o związkach erotyki i polityki, o tłumionej naszej prawdziwej naturze, o nieortodoksyjnej, gnostyckiej i prawosławnej religijności, tajemnicy i manipulacji wreszcie.................................................... UWAGA: ktokolwiek oczekuje, że będę pisał koniecznie o sprawach, które są "na tapecie" i konkurował na tym polu ze znawcami wszystkiego - ten zabłądził. Piszę bowiem dużo, ale o tym najczęściej, co pod skorupą się dzieje, a widać będzie za czas jakiś.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka