/portrety: z lewej kadr z filmu „Nocna zmiana” (zasłonięto inną osobę), z prawej rzeźbiarski portret/
/portrety: z lewej kadr z filmu „Nocna zmiana” (zasłonięto inną osobę), z prawej rzeźbiarski portret/
Jan Herman Jan Herman
2212
BLOG

Βασιλεύς. 源氏物語. Habemus...

Jan Herman Jan Herman Polityka Obserwuj notkę 22


 

"Nazwę ten pałac Bukefala - na cześć mojego wiernego konia."

Nie lubię Tuska, Donalda. Zwyczajnie nie lubię. Jest dla mnie uosobieniem kilku wad i słabości ludzkich oraz talentu w przerabianiu ich na sukces towarzyski i polityczny. Mnie samemu wad nie brakuje, ale na osi między nieszczerym koleżeństwem i stonowanym zamordyzmem, między wizerunowaniem a pozycjonowaniem – raczej nie funkcjonuję. Bo to i nie-eleganckie, i nieprawdziwe, i nieludzkie. Zwłaszcza, jeśli na końcu jest „osobisty sukces” okupiony politycznymi porażkami „przyjaciół”. Co do „rasy” jestem zatem inny.

Polskę stać na cud – ogłosił jakiś czas temu Donald Tusk. Po czym cudował: z budżetem (i zadłużeniami), z autostradami, ze stadionami, z PIR (SA), z hazardami albo podsłuchami, z dopalaczami, z nominacjami kadrowymi (sport, infrastruktura) i z denominacjami kadrowymi (premier z Krakowa, przyjaciel z Wrocławia) – itd., itp.

Żyjemy w dniach, kiedy w ramach narodowej solidarności nie wypada podważać wagi kadrowego osiągnięcia mojego rówieśnika. Ale pożartować, serdecznie, chyba jeszcze można?

Nikt nie chce zauważyć, że Tusk pod wieloma względami przypomina macedońskiego Olka, tego zwanego Wielgaśnym (Ἀλέξανδρος ὁ Μέγας Aleksandros ho Megas). Oto kilka podobieństw:

1.      Pochodzi z kraju pół-barbarzyńskiego, gdzie władzę zdobywa się w zgoła odmienny sposób, niż w krajach demokratycznych;

2.      Uwielbia przebywać w „ogrodzie architektonicznym”, czyli miejscu niby naturalnym, ale specjalnie przygotowanym wedle gustu człowieka korzystającego;

3.      Ma zwyczaj przechodzić niepostrzeżenie, z czasem, z pozycji otwartych i pełnych szczerej pasji do pozycji autorytarnego szafarza rozmaitymi dobrami i nie-dobrami;

4.      Nie pozostawia po sobie politycznego dziedzica, pretendenci (diadochowie) już trenują pół-barbarzyńskie chwyty w szykującej się niebawem rozgrywce o schedę;

5.      Nie pozostawia po sobie żadnej myśli politycznej, którą można uznać za prawdziwą w jego ustach (choć mów i bon-motów trochę wygłosił);

6.      Uwielbia być na pierwszym planie, ale szybko się męczy tym, że kiedy gra się główne role, to publiczność i konkurenci punktują każdy szczegół;

7.      Zdobywając kolejne przestrzenie – sprawował rządy ulotne, nie administrując, co jest możliwe wyłącznie wtedy, kiedy zdobywca jest tyleż zwycięski ile nieodpowiedzialny;

8.      Jest z tych, którzy „zaliczają”, a nie „podejmują”: jego celem jest zawsze stworzenie faktu lub pozoru, przypisującego mu osiągnięcie – po czym dosiada Bucefała (Βουκέφαλος) i pędzi dalej;

9.      Zakończył żywot (zakończy karierę) wykończony nieustannym życiem na dopingu, w miejscu wielce historycznym (Wielgaśny w Babilonie, Donald w…);

10.  Nieustający Pi-aR buduje niezasłużoną legendę bałamutowi i nic-nie-robowi (praca magisterska DT dotyczyła kształtowania się legendy Józefa Piłsudskiego w przedwojennych czasopismach);

Dlatego Tuskowi należy się tytuł Basileusa, co wyjaśnia pierwszą część tytułu niniejszej notki.

Olek Wielgaśny nie doszedł do Japonii, na drodze stanęły mu pasma górskie. Całe szczęście (dla niego), bo Chińczycy niewątpliwie daliby mu łupnia i na pewno nie pozwoliliby mu mnożyć miast i miasteczek oraz osad pod nazwą Aleksandria.

Ale też nieszczęście w szczęściu. Bo gdyby jednak przeprawił się na wyspy japońskie, mogliby Ajnowie o półtora millenium wcześniej stworzyć dla niego Genji monogatari („Opowieść o Genji”, tytuł tłumaczony także jako „Opowieść o księciu Promienistym”) – autorstwa pani Murasaki Shikibu. Oprócz wspaniałej urody, największą książkową zaletą Genjiego jest niezwykła wierność jaką darzy każdą kobietę w jego życiu, nigdy nie porzucając żadnej ze swoich żon. Kiedy zostaje najpotężniejszym człowiekiem w stolicy, wprowadza się do pałacu i opiekuje każdą z nich. To jeden z wątków. Opowieść o księciu Promienistym została przeniesiona na srebrny ekran kilka razy. W 1951 przez reżysera Kōzaburō Yoshimurę, w 1966 przez Kona Ichikawę, w 1987 przez Gisaburō Sugii. Powstały też filmy animowane.

Dzieło – skierowane do pań salonowych – ma wszelkie cechy harlequina, a jego kanwą jest „aware” (nie mylić z angieslkim słowem oznaczającym zorientowanie, świadomość spraw i rzeczy), odpowiednika tego, co w Europie znane jest jako „patos”. AWARE – to jest ta druga część tytułu notki. Według osiemnastowiecznego filozofa Norinagi Motooriego, zrozumienie tego terminu jest niezbędne dla zrozumienia japońskiej tradycji. Oznacza ono wiele przymiotów, a zarazem aspektów ludzkiej duszy i osobowości, z których wszystkie cechowały Wielgaśnego, a i Donaldowi ich nie brakuje (przynajmniej tak słyszałem):

1.      Biedny, żałosny, nieszczęśliwy, przygnębiony, pechowy,

2.      Miły, uroczy, kochany,

3.      Smutny, ponury, złamany,

4.      Szczęśliwy, zadowolony,

5.      Litościwy, dobrotliwy,

6.      Efektowny, uroczy, smaczny, przyjemny, interesujący, intrygujący, imponujący,

7.      Wyjątkowy, godny pochwały.

Toż to nasz Donald w czystej postaci! A przynajmniej taką „ma prasę”.

„Mono-no aware”jest terminem oznaczającym wrażliwość na piękno, zwłaszcza ulotne, nietrwałe, które wywołuje zachwyt, a za chwilę smutek płynący ze świadomości przemijania. W zależności od kontekstu zwrot mono-no aware tłumaczony jest jako melancholia, smutek, urok chwili. Określa japoński dialog z naturą, będący wyrazem pewnej określonej wrażliwości na świat. Jest to wyrażenie subtelne i obejmujące wiele odcieni emocjonalnych: od pogodnie optymistycznych do pesymistycznych i posępnych. Japończycy zawsze wierzyli, że człowiek rodzi się z natury i do niej powraca. W okresie historii Japonii zwanym Heian była to najważniejsza kategoria estetyczna, a zarazem kryterium oceny ludzi pochodzących z najwyższych warstw społecznych. Człowiek nieodczuwający mono-no aware był uważany w środowisku arystokratycznym za osobnika prymitywnego, niezasługującego na uczestnictwo w życiu towarzyskim (to był cytat z pracy Zuzanny Grüner „Estetyka japońska w kulturze Zachodu”).

 

No, Europa poznała się na Donaldzie. Powierzyła mu fuchę, na której poprzednik dorobił się epitetu, że „ma charyzmę mokrego mopa” i „wygląd urzędniczyny z banku”. Czego dorobi się Tusk? Eurosceptyków – też takich mówiących „niewypolerowanym” angielskim – nie brakuje w europarlamencie. Nazwisko, które tłumaczy się „kieł” (średnioang. tux, tusce ze st.ang. tūx, tūsc ze starofryzyjskiego tosk) albo „pies” (patrz: Atlas językowy kaszubszczyzny i dialektów sąsiednich albo Onomastica, tom 45) – a są też dosadniejsze „przekłady” – może mu pomóc, a może przydać okazji dwuznacznych. 

Filip, ojciec Olka Wielgaśnego, kiedy tylko pół-barbarzyńska Macedonia włączyła się w multi-społeczność Hellady, zaczął się w niej rozporządzać jak u siebie. Sam Olek zaś, po niespodziewanej intronizacji, zamiast chwilę się wyciszyć, podszlifować akcent (nabyty u Arystotelesa) poszedł zaglądać za horyzonty: Teby, Granik, Issos, Tyr, Gaza, Memfis, Gaugamela, Babilon, Persepolis, Baktria, Hydaspes. Niczym błędny rycerz, byle jutro być gdzie indziej niż dziś. Miał Donald – w miejsce Arystotelesa – swojego Lecha Bądkowskiego (ps. „Stanica”, pisarz, dziennikarz, tłumacz oraz kaszubski działacz polityczny, kulturalny i społeczny), ale konia z rzędem temu, kto powie, jakie lekcje Bądkowskiego Tusk stosuje w swojej praktyce. 

W roku 333 p.n.e. wyrocznia w Egipcie ujawniła Aleksandrowi, że jest synem samego Zeusa. Aleksander z czasem zaczął wierzyć, że jest półbogiem (nie mylić z pułtuskiem), a pod koniec swego życia nabrał przekonania, że jest wręcz bogiem i wysłał list nakazujący greckim miastom uznanie jego boskości. Te uczyniły to, ale nie obyło się bez drwin pod adresem króla. 

Mimo kilku boleśnie przegranych batalii Tusk ma opinię niezwyciężonego (άνίκητος). Ale też, wyjeżdżając z kraju na saksy, nie zabezpieczył sobie wiernego zaplecza, „legionów”. A jego doświadczenie w cynicznych grach domowych nie na wiele mu się zda w nowej firmie. Oby „prezydentura Europy” (co za bałwan tak tłumaczy nazwę tej posady?) nie była dawką ciemiężycy białej (Veratrum album), która w małych porcjach jest zbawienna, ale w większych – zabija. Taką ponoć podano, oczywiście niechcący, Aleksandrowi… 

Tyle, że coś zaczyna od nowa.


 

 

Jan Herman
O mnie Jan Herman

...jaki jestem - nie powiem, ale poczytaj blog... Więcej o mnie znajdziesz w książce Wł. Pawluczuka "Judasz" (autor mnie nie zna, ale trafił w sedno). O czym jest ta książka? O zmaganiu się człowieka z własnym losem, wiecznością, z Panem Bogiem. O miłości, zdradzie, rozpaczy i ukojeniu. Saszka, prosty chłopak z białoruskiej wioski, po rewolucyjnej zawierusze, podczas której doświadczył wszystkiego, wraca w rodzinne strony i próbuje żyć tak jak inni. Ale kiedy spotyka samozwańczego proroka Ilię, staje się jego najwierniejszym uczniem i apostołem... Opowieść o ludzkich głodach - seksualnym i religijnym - o związkach erotyki i polityki, o tłumionej naszej prawdziwej naturze, o nieortodoksyjnej, gnostyckiej i prawosławnej religijności, tajemnicy i manipulacji wreszcie.................................................... UWAGA: ktokolwiek oczekuje, że będę pisał koniecznie o sprawach, które są "na tapecie" i konkurował na tym polu ze znawcami wszystkiego - ten zabłądził. Piszę bowiem dużo, ale o tym najczęściej, co pod skorupą się dzieje, a widać będzie za czas jakiś.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka