Jan Herman Jan Herman
1141
BLOG

Z fusów, byle celnie

Jan Herman Jan Herman Polityka Obserwuj notkę 37


 

Nie jestem aż tak pilnym obserwatorem bezeceństw dokonywanych u szczytów władzy. Swoje niniejsze-poniższe opieram na rozmowach „o wszystkim i o niczym” z wieloma ludźmi, którzy na moich oczach ze „zwykłych” społeczników w ciągu kilkunastu lat stawali się postaciami państwowymi. Jestem-byłem po imieniu z co najmniej kilkudziesięcioma ludźmi, których mediaści w głównych audycjach dnia przedstawiają jako „byłych” lub „aktualnych”. Obsadzali lub – nieliczni – obsadzają nadal kluczowe miejsca w takich instytucjach jak:

1.      Kierownictwa parlamentarnych partii politycznych;

2.      Parlament;

3.      Ministerstwa;

4.      Zespoły eksperckie znane z mediów;

5.      Zarządy gigantycznych spółek państwowych i prywatnych (TVP, TP SA, KGHM, Poczta Polska, Polkomtel, Orlen, Air-Tour, LOT, Ekofundusz, NFOŚ, itd.);

6.      Narodowe Fundusze Inwestycyjne;

7.      Narodowy Fundusz Zdrowia (Kasy Chorych);

8.      Kancelaria Premiera i Kancelaria Prezydenta;

9.      Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji;

10.  Tygodniki i codzienniki oraz inne redakcje, rektoraty uczelni;

11.  Banki i Związek Banków Polskich oraz NBP i RPP;

12.  Sąd Najwyższy, Trybunał Stanu;

13.  Urzędy Marszałkowskie, urzędy Wojewodów;

14.  Kościół katolicki i prawosławny;

To nie przechwałka, tylko swoisty przypis, za pomocą którego podpowiadam Czytelnikowi, że nie konfabuluję. Jednocześnie przyznaję się do niewiedzy wynikającej z tego, że żadna, absolutnie żadna z tych rozmów nie miała charakteru „dealu”: kiedy te znajomości zawierałem „za młodu”, Los oszczędził mi „wkręcenia” w rozmaite układziątka, nie cieszę się „biznesowym” zaufaniem osób, które mimo to w mojej obecności nie trzymali wszystkiego za pazuchą, tylko dość swobodnie, nie zawsze zaś konkretnie, snuli swoje wyobrażenia o tym, czym jest i czym powinna być „nawa państwowa”.

Osoby te poznałem na uczelniach, podczas „wyjazdów integracyjnych”, organizując studenckie życie artystyczne, turystyczne, naukowe, robiąc w różnych konstelacjach za społecznika, a z czasem menedżera spraw publicznych. Szczytów nie osiągnąłem, ale na pewno byłem po wielekroć w „ostatniej bazie wypadowej”, więc widziałem „z dołu”, jak się szczyty zdobywa. Tej wiedzy nie ma w podręcznikach, tym bardziej w mediach.

Otóż – to chcę powiedzieć wyraźnie, i mogę powtórzyć gdziekolwiek – wszyscy ci panowie (i nieliczne panie) traktują zestaw kilku tysięcy urzędów, organów i służb jako „miejsce zatrudnienia”, w którym lokują się sami własnym staraniem (z wykorzystaniem swoich matecznikowych środowisk) lub „z nadania” tych pierwszych. Ich mocodawcą nie jest Naród, Polska, Społeczeństwo – tylko bardzo konkretne grona koleżeńskie, w których generuje się rozmaite rekomendacje, świadectwa, rękojmie. Kilkanaście razy byłem świadkiem, jak Bardzo Ważny Urzędnik, w ciągu nie więcej niż dwóch godzin, odebrawszy i nadawszy kilka telefonów, mówiąc do słuchawki językiem lekko zawoalowanym, załatwiali komuś zatrudnienie wysoko-uposażeniowe, a jedynym kryterium wobec zatrudnianych było osobiste zaufanie i pewność ich lojalności, kiedy przyjdzie „coś wspólnie zrobić”.

Byłem na przykład, całkiem niedawno, w gronie około 30 znających się od lat osób, do których, w koleżeńskiej atmosferze, a nie ex cathedra, przemawiał jeden z nas na temat polityki, tymi słowy: „słuchajcie, marzy mi się, że kiedyś, kiedy będziemy posłami itd., z różnych opcji politycznych jakie tu reprezentujecie, i do których się nie wtrącam, otóż będziemy mogli, przed podjęciem strategicznych ustaw i decyzji, usiąść w koleżeńskim gronie i przegadać wszystko, a nie naparzać się z trybuny sejmowej i poprzez media”. Odezwałem się natychmiast: „słuchaj, czy zdajesz sobie sprawę z tego, że właśnie wyłożyłeś, jak działa kamaryla?”. No, teraz Czytelnik już chyba pojmuje to, czego nie pojmowała moja pierwsza teściowa: tylu ludzi znasz, a sam jesteś nikim.

Podobno rozmaite zestawy zaledwie 20 (spośród około 300) aminokwasów (tak zwanych biogennych), które generują tysiące białek, decydują o biologicznej istocie życia, przede wszystkim o metabolizmie. Tak jak istnieje kilkanaście tysięcy stowarzyszeń, redakcji, niby-firm, kółek, spośród których niektóre mają „moc nomenklaturową” (i to nie tylko w sferze państwowej, publicznej, uspołecznionej, ale też prywatnej) i decydują o obsadzie kadrowej najważniejszych podmiotów. A obsadziwszy już owe podmioty – uruchamiają ich „metabolizm” na mocy kontaktów nie dających się nijak sformalizować, wedle swoich nomenklaturowych rytów wyniesionych z owych stowarzyszeń, redakcji, niby-firm, kółek.

Wielkie mi mecyje, że po raz kolejny nakryto – w żenująco infantylny sposób – jak przedstawiciele nieco konkurencyjnych „mocy sprawczo-nomenklaturowych” załatwiają – za plecami i bez wiedzy obywateli – rozmaite geszefty, pełniąc w tych geszeftach role rozmaite, zależnie od tego, kto do kogo ma interes: mężów stanu, świętych krów, szmondaków, posłańców, firmantów, łaskawców, rejentów, propagatorów, opiekuńczych duchów, wykonawców, notariuszy. Przecież to jest istota opisanego wyżej „metabolizmu”! Inaczej „się nie da”!

Polskie Państwo kpi z obywatela, obwołując się w Konstytucji „demokratycznym państwem prawnym”. Gdyby tak było – to Twoje – Czytelniku – wkurzenie wiadomością aferalną owocowałoby natychmiastową dymisją, a na pewno dyskwalifikacją wszystkich, którzy mają coś wspólnego z ową wiadomością. Tymczasem – mój Czytelniku-Samobójco – w swej masie masz raczej ochotę „się załapać” w tym niezdrowym metabolizmie, byle uniknąć roli karmy a stać się karmionym, a mniej Ciebie interesuje prawna, obyczajowa, uczciwościowo-sprawiedliwościowa pryncypialność. I to jest właśnie ów nie dający się uchwycić żadnymi miernikami sposób funkcjonowania Władzuchny, nazywany systemem-ustrojem.

Coś jeszcze wyjaśnić… bo idę na rozmowy…?

 

PS

Przyznaję, że w gronach, o których napomykam powyżej, zdarzają się dżentelmeni, mężowie, damy

 

 

Jan Herman
O mnie Jan Herman

...jaki jestem - nie powiem, ale poczytaj blog... Więcej o mnie znajdziesz w książce Wł. Pawluczuka "Judasz" (autor mnie nie zna, ale trafił w sedno). O czym jest ta książka? O zmaganiu się człowieka z własnym losem, wiecznością, z Panem Bogiem. O miłości, zdradzie, rozpaczy i ukojeniu. Saszka, prosty chłopak z białoruskiej wioski, po rewolucyjnej zawierusze, podczas której doświadczył wszystkiego, wraca w rodzinne strony i próbuje żyć tak jak inni. Ale kiedy spotyka samozwańczego proroka Ilię, staje się jego najwierniejszym uczniem i apostołem... Opowieść o ludzkich głodach - seksualnym i religijnym - o związkach erotyki i polityki, o tłumionej naszej prawdziwej naturze, o nieortodoksyjnej, gnostyckiej i prawosławnej religijności, tajemnicy i manipulacji wreszcie.................................................... UWAGA: ktokolwiek oczekuje, że będę pisał koniecznie o sprawach, które są "na tapecie" i konkurował na tym polu ze znawcami wszystkiego - ten zabłądził. Piszę bowiem dużo, ale o tym najczęściej, co pod skorupą się dzieje, a widać będzie za czas jakiś.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka