Nie było do śmiechu w czasach, kiedy ceremoniom pochodowym mającym coraz bardziej mglisty związek z chicagowską tragedią ustrojowo stratowanych związkowców przeciwstawiano Józefa-robotnika i w ten sposób grano na nosie „komunie”, która obok komunizmu nawet nie stała. Tym bardziej nie jest do śmiechu, kiedy próbuje się obie tradycje zastąpić nową, świętowania „W-Unię-Wstąpienia” sprzed kilku zaledwie lat.
Józef w przekazie ewangelicznym był prezentowany jako „niezrównany”, odpowiednik „maestro” w sztuce, przewodnika w obszarze nieznanym, mistrza w rozmaitych dziedzinach wiedzy, sportu, artyzmu, talentu-samorodka, dysponenta jakiejś super-kompetencji, biegłego w jakiejś profesji. Tłumacze ułatwili sobie zadanie i nazwali go „cieślą”: był to zawód ówcześnie ceniony na Bliskim Wschodzie, ale chyba Józef cieślą nie był.
Biblia stawia Józefa w szczególnej roli: z jednej strony sytuacja obyczajowo dwuznaczna (wybranka brzemienna zanim skonsumowano małżeństwo), z drugiej strony rodzic-wychowawca, któremu syn czmychnął z domu na kilka ładnych lat, by powrócić do społeczności jako „mistrz wędrowny”. Zniósł to wszystko z pokorą.
Dziś mamy do czynienia z poważnym ruchem „józefologicznym”, który zbiera się na seminariach co kilka lat: Roma (1970), Toledo (1976), Montréal (1980), Kalisz (1985), Mexico-City (1989), Roma (1993), San Salvador (1998), Kevelaer (2005). Bibliografia obejmuje kilkaset pozycji „tłustych” i kto wie ile pomniejszych. Józef – człowiek wplątany w Historię i Religię jakby bez udziału własnej woli – jawi się w tych publikacjach jako mąż święty nie swoją świętością. Miota nim zarówno owa Historia, jaki i Religia. A on pragnął tylko dobrze przeżyć swoje…
Najlepiej będzie potraktować Józefa jako symbol cierpliwości i pokory, bo ta doprowadzi cię na piedestał, choć życie przeżyjesz w znoju. Hmmm, ależ plan…!
Może jednak najlepiej oddaje nastroje 1-majowe – z przekąsem – człowiek o imieniu Bogdan? Utwór „Pospolity polski święty”:
O świcie do pracy,
Jak inni rodacy,
W pociągu cuchnącym od brudu;
O czwartej nad ranem
W deszczowy poranek
Do fabryk, warsztatów i budów...
Dwie pajdy w gazecie,
Zmęczony, bo przecie
Do późna dzieciaki nie spały
I kleją się oczy
I żal mu tej nocy
I świata, co miał być wspaniały.
Polski święty, polski święty
Nie przywdzieje aureoli,
Nie przystroi mirtem głowy
- polski święty...
Polski święty, Polski święty
Z codziennością się mozoli -
- Pospolity szary człowiek, polski święty...
|
Spóźniona od rana,
Bez przerwy zaspana,
A malec w wózeczku wciąż płacze,
Więc szepce do ucha:
Maleńki, posłuchaj,
W niedzielę pójdziemy na spacer...
Po pracy znów biega,
Bo coś kupić trzeba
I dziecko odebrać z przedszkola;
Tak piątki i świątki,
Rachunki, porządki,
Codzienna ech, dola, niedola.
Polski święty, polski święty... etc.
Jak wierzba i sosna
W krajobraz tu wrosła
Codzienna kolejka po życie.
W niej wszyscy jednacy,
Po prostu - rodacy,
Przed każdym to samo nakrycie.
Spokojnie i godnie,
Miesiące, tygodnie
Na swoją kolejkę czekają,
A Ziemia się kręci
A oni - wyklęci -
- Nie trafią stąd nigdy do raju...
Polski święty, polski święty...
|
A nikt nie pamięta piosenki o rodakach, co to szaro i smutno podążają do pracy świtem bladym (Smutasy-mazgaje, TUTAJ)? Albo o śledziu, opisanym w piosence z dwuwierszem: „a gdy tchu już śledziowi brakuje, życie w sieci się normalizuje”? Kto chce, niech też pamięta, że sam pan Bogdan, niegdyś idol, ostatecznie cienko przędzie, kiepsko mu idzie…
A dorośli niech sobie posłuchają TUTAJ pewnego utworu słowno-muzycznego, z refrenem (całość tekstu mało salonowa…):
· Gdy masz plan, w jednej chwili może obrócić się w pył,
· jeden ma ten fart, drugiemu marzenia zmył,
· to nie film, to samo życie scenariusze pisze,
· kołowroty raz do przodu, raz w tył zapełniasz kliszę.