Jerzy Tchórzewski, „Golgota”, 1985
Jerzy Tchórzewski, „Golgota”, 1985
Jan Herman Jan Herman
388
BLOG

Pasja po mojemu

Jan Herman Jan Herman Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 16

 

Kiedy grzeszymy – niech bezbożni nazywają to niecnotą, nieobyczajnością, nieprzyzwoitością, wykroczeniem, przestępstwem – to wyprzedajemy swoją duszę czy sumienie po kawałku, okruch za każdą przyjemnostkę, za „lux”. Ale każdy grzech kosztuje. Niech Czytelnik sięgnie wstecz na odległość tygodnia, niech sumiennie zważy każdą swoją niecnotę, nieobyczajność, nieprzyzwoitość, wykroczenie, przestępstwo – po gramie za „sztukę” – i niech pojmie, że nawet jeśli przez cały tydzień uzbierał zaledwie 10 gram – to w ciągu roku ma już pół kilo grzechu. Niech to włoży do kieszeni, do plecaczka, za pazuchę – i pojmie, co to znaczy „nieść krzyż”. Niech po dziesięciu latach, niosąc 5 kilo swojej nieprawości, pojmie ogrom zła towarzyszącego ludycznemu widowisku na Golgocie. 

Nie trzeba być pobożnym, by taki eksperyment na sobie przeprowadzić. I zrozumieć, jak trudno odnaleźć w sobie pokutę, samo-zdolność do powiedzenia „źle czyniłem, choć w drobnych sprawach, i odrzucam to na zawsze”.

-------------------------------

Zacznę pozornie nie na temat. Jasienicka parafia kościoła rzymsko-katolickiego. Odwołano i zawieszono w działaniu proboszcza. Dlaczego? Ano, dlatego że dlatego! Przywódca parafii, zasłużenie noszący tradycyjnie ciepły przydomek „pasterza”, zostaje postawiony przez hierarchię w dziwnej sytuacji: jest autentycznym duszpasterzem, wspierającym lokalną społeczność przez życiowe meandry, ale też jest „obywatelem hierarchii”, której winien jest pokorne posłuszeństwo niezależnie od okoliczności. Wybiera – nie bez wahania do dziś widocznego – duszpasterstwo, jednocześnie korzystając z formalno-prawnych możliwości korekty. Hierarchia robi swoje: ustanawia nowego „odgórnego” patrona miejscowej społeczności, która jednak „nie odnajduje” się, będąc zmuszona do wyboru między dwoma posiadaczami święceń. Odsunięty duszpasterz z jakichś powodów (może nie do końca miłych Panu) też robi swoje, czyli opiekuje się wspólnotą, coraz bardziej wbrew hierarchii. Nie „wbrew” nawet, tylko „coraz bardziej wbrew”, bo to jest proces. Ostatecznie hierarchia zamyka na głucho budynek kościoła, a że jest okres przedświąteczny, najważniejszej rocznicy chrześcijan (cud zmartwychwstania człowieka-boga) – ludzie miejscowi rozdarci są między bezsilną rozpacz pokiereszowanych świąt oraz złorzeczenie w kierunku hierarchii.

Orphania – to ustrój-system-ład-porządek, który poprzez rozwiązania monopolistyczne tak kształtuje zaludniające go jednostki, grupy, zbiorowości, wspólnoty, społeczności, że wewnątrz monopolu, w obszarze jego oddziaływania są one kompetentne i „wiedzą co robić”, a kiedy nagle zdejmie się z nich jarzmo monopolu – stają się bezradne, niekompetentne, nieprzygotowane do podmiotowego działania.

Używam zawsze w tym miejscu obrazu PGR-ów porzuconych przez III RP: ich załogi umieją kosić, doić, orać, pasać, nawozić, żąć, itd., itp., ale kiedy znika struktura PGR – nie robią nic, jakby nagle wszystko z nich wyparowało. Stają się Orphanami (bezpodmiotowymi sierotami, ofiarami losu). Latami zapadają się w obywatelską śpiączkę i w nędzę, w totalne wykluczenie poza jakąkolwiek rację, poza zainteresowanie nimi ze strony Polski, choć obok marnieje majątek produkcyjny, który umieją „oporządzić”. Samo prawo – w tym miejscu niepoważne i niekonstytucyjne – nie może być wymówką.

Jasienica też jest przykładem skutków działania Orphanii. Zarówno budynek kościelny, jak też zgromadzone w nim i wokół dobra – są owocem poświęceń, trudu i wyrzeczeń parafian. Najprawdopodobniej mają oni prawo (poprzez Radę Parafialną) zarządzać tym mieniem. Nic nie stoi na przeszkodzie, by jako wspólnota zbierali się w „trybie chrystusowym” z początków kościoła na spotkania modlitewne, a o sakramenty poprosili dowolnego wyświęconego kapłana (kapłan żadnej religii nie ma prawa odmówić sakramentu tym, którzy szczerze chcą i w widomy sposób wierzą, do tego gotowi są porzucić grzech). Tymczasem parafia – choć potrafi roszczeniowo, związkowo-zawodowo „postawić” się hierarchii – nie czyni tego, co jest oczywiste, nie przejmuje zarządu nad samą sobą. Parafianie czują się skrzywdzeni, oszukani, wrobieni w sytuację, bezradni.

Nie mnie rozsądzać, o co poszło, czy i czyja jest tam wina. Patrzę tylko na to, że parafianie znający „na odwyrtkę” mszę i modły, nie są w stanie sami czynić tego, co potrafią, nie są też w stanie poprosić o sakrament. Msza kojarzy im się zatem z aktem reprodukcji struktur i hierarchii, bardziej niż ze spotkaniem modlitewnym.

Purysta prawniczy powie, że porzuceni PGR-owcy nie mogą przecież zająć majątku należącego do państwa, a purysta kanoniczny zauważy, że zdezorientowani parafianie nie mogą wbrew hierarchii organizować się w kościół. Otwiera to w obu przypadkach spór na przepisy, naprzeciw których stoją dobra konstytucyjne albo najgłębszy sens wiary. W obu przypadkach widać, że interesy Monopolu (Państwa-prawa, Kościoła-hierarchii) postawione są ponad interesy Człowieka i jego konstelacji (grupy, rodziny, wspólnoty, sąsiedztwa, społeczności, zbiorowości). Na tym polega Orphania właśnie.

 

*            *            *

2014 lat temu (mniej-więcej, bo reformowano kalendarz), wedle Pisma, miała miejsce Pasja: na wniosek faryzeuszy „jacyś ludzie” (patrz współcześnie: zielone ludziki ukraińskie) pochwycili Jezusa i oddali przedstawicielom rzymskiego, imperialnego państwa, bo „państwo jest od tego, by swoimi rękami załatwiało nasze porachunki”. Odtąd zaczął się – na co Pismo zwraca uwagę niezbyt uważnie – kilkunastogodzinny korowód kilku racji: Państwo w osobach urzędników i sędziów próbowało się wycofać z oczywistej pomyłki i nie dać się wkręcić, faryzeusze grali na subtelnych współzależnościach Tory z Prawem, Lud dawał upust swoim ludycznym oczekiwaniom i udawał „obywatelskie odruchy”, wyznawcy Jezusa popadli w odrętwienie orphaniczne (orphan – sierota, ofiara losu). Jezus zaś – jakby powiedziała Doda – zdawał się jakby „nawalony ziołami” czekać na to „co się samo stanie” (wypełni), wyzbył się ludzkiego kurczowego trzymania się życia, po wielekroć nie dał oprawcom (rzymianom, faryzeuszom, ludowi, wyznawcom) szansy na odwrócenie zdarzeń, choć mógł, bo jego nie-wina była oczywista, a pomówienie widoczne gołym okiem.

Pasja jest o tym, jak można zagrillować na śmierć człowieka „z widoczną niewinnością”, który jest po prostu wkurzający przez swoją prawość i przyzwoitość, a do tego ma „ukradzioną faryzeuszom” popularność, która „powinna być przypisana” (wraz z doczesnymi korzyściami) oficjalnemu kapłaństwu. Bo nie ma odważnego, który nazwie system podłym, podatnym na ciemne interesy typków sprzeniewierzających się kapłańskiej misji.

Pasja – szanowni Nieznawcy Pisma – to RZECZ O ZWYCIĘSTWIE MORALNYM, tak dziś wyszydzanym i wydrwiwanym. To rzecz (może baśń, gawęda, podanie) o Człowieku, który wziął na siebie całe Paskudztwo i Plugastwo świata i poniósł je w znoju na Wzgórze, by stamtąd ciepnąć je z góry, na miasto pełne grzechu, aż się potłuką na zawsze. Mógł w dowolnej chwili, używszy swoich mocy, przerwać ten nieludzki festiwal podłości, okrucieństwa i głodnego krwi oczekiwania na coś nadzwyczajnego. Mógł plunąć na oprawców i odejść pośród podziwu rzeszy, aby dalej nauczać. Skoro tego nie uczynił – miał w tym głębszy cel, głębszy niż szatańskie „parcie na szkło”. Taki cel ma zawsze  baśń, gawęda, podanie.

Właśnie, tępego, płaskiego moralnie oczekiwania gawiedzi na cud domyślam się w pasyjnym dramacie. Myślę sobie, że podjudzani przez fałszywych przywódców Żydzi wiedzieli i przeczuwali, że fałszywe są oskarżenia o spisek „antycarski” i o uzurpację doczesnego królestwa, myślę, że dotarła do plebsu legenda o nadzwyczajnych dziełach tego Człowieka i niezłomnej jego cnocie. Dlatego, każąc uwolnić Barabasza, ewidentnego paskudnika, nie „pieczętowali” Joszuego jako kogoś gorszego niż ów zbójnik, tylko w swoich sumieniach, pijanych żądzą widowiska, zakładali, że nie stanie się nic złego przecież, bo ten Joszue wywinie się swoimi mocami, spektakularnie zadrwi z rzymskiego okupanta.

Kiedy nikt nie nazywa rzeczy po imieniu – wtedy rządzą najpodlejsze, najpaskudniejsze racje. Przecież gołym okiem było widać, że faryzeusze całkiem „prywatnie” chcieli rękami rzymian usunąć z drogi pielgrzyma-misjonarza, który nie był „z ich nadania”, a zyskiwał rząd dusz wszędzie, gdzie się pojawiał. Rzymianie dali się wrobić, a gawiedź – ogłupić. A ten, „udając zwykłego człowieka”, zdawał się nie spełniać życzeń gawiedzi, która krok-w-krok za nim szła, no bo przecież nie jest możliwe, by TEN CZŁOWIEK w obronie własnego życia nie użył nadzwyczajnych swoich talentów.

Okazało się możliwe, i lud żydowski poczuł poniewczasie, że „przerysował” w swoich oczekiwaniach. Będąc pewni, że stanie się cud – ukatrupili dobrego człowieka. Dla widowiska, dla hecy, której nie doczekali, której Człowiek nie podał im na tacy, poskramiając ich rozwydrzone chucie. Człowiek ów pokazał im prawdę o nich samych: żądacie widowiska i sensacji – dostaniecie wrzód na sumieniu. Następnym razem zastanówcie, się, zanim dla igrzysk będziecie namawiać oprawców do bezduszności.

 

*            *            *

Bywają ludzie święci, którzy faktycznie niewiele mają do dźwigania. Ale bywają też grzeszni, którzy chrystusowe 60 kg (tyle podobno niósł na Golgotę) uzbierać potrafią w miesiąc. I co, będziemy ich chłostać szyderstwem, klątwami, konfiskatą, aresztem? A może podejdźmy, pomóżmy im, zanim upadną raz, drugi, trzeci, zanim zdegenerują się nie do poznania, zanim zostaną ukrzyżowani. Nie przykładajmy ręki do ich ostatecznego pogrążenia, ale prędzej do ich ponownej immatrykulacji, by mieli szansę dać z siebie co dobre.

Bywają też ludzie, którzy dźwigają nie swoje niecnoty, choć nie mają się za Chrystusów. Urzędowi, służbowi, polityczni faryzeusze kładą na ich barki Brzemię i jeszcze poganiają do czynu, a wszelkie komentarze i opór tłumią grzywną, upomnieniem, nakazem „pod rygorem”. Ludzie ci szemrają przeciw faryzeuszom, strajkują, manifują, wchodzą podstępnie na korytarze sejmowe, zakładają miasteczka protestu w ważnych miejscach, wyżalają się do mediów – wszystko z różnym skutkiem.

Nie każdy chce, umie, ma dość siły by być Chrystusem i odnosić Moralne Zwycięstwa nad Systemem-Ustrojem. Nie chcą wyrzeczeń cierpień dla lepszej przyszłości, dla nadchodzących pokoleń. Ludzie chcę sprawiedliwości, tu, teraz, docześnie. I dano im do tego prawo, obietnicami wyborczymi, artykułami Konstytucji, propagowaniem misji politycznych.

Za to każdy, kto garnie się do polityczno-rządowych apanaży, dobrodziejstw i błogosławieństw – niech rozważy w sercu, umyśle, duszy i sumieniu pytanie, co znaczy „mieć powołanie, czuć powołanie a otrzymać powołanie”. I niech rozejrzy się wokół na skutki swoich rządów, niech obmyje bielmo z sumienia. Niech nie upaja się samopochwałami statystycznymi i propagandowymi, niech nie ssie fałszywych pochlebstw, których połowę sam generuje, aby w nie za chwilę uwierzyć. Niech zauważy wreszcie, ilu Chrystusów narobił, wbrew ich woli: ci mali chrystusowie nie znają się na cudach, chcą żyć, po prostu żyć, i nie wolno im tego odmawiać, wykręcając się budżetem, a już na pewno nie zasłaniając się prawem, które sami tworzymy.

Nie dla Pasji, nie dla nieustającego obowiązku i cierpienia się człowiek rodzi, tylko po to, by żyć. Może uda się pożyć w cnocie, ale może też nie uda się… Z tym, że nikt nie ma prawa podstawiać drugiemu nogi, nikt nie ma prawa owego „nie uda się” wmawiać bliźniemu pod przymusem…


 

Jan Herman
O mnie Jan Herman

...jaki jestem - nie powiem, ale poczytaj blog... Więcej o mnie znajdziesz w książce Wł. Pawluczuka "Judasz" (autor mnie nie zna, ale trafił w sedno). O czym jest ta książka? O zmaganiu się człowieka z własnym losem, wiecznością, z Panem Bogiem. O miłości, zdradzie, rozpaczy i ukojeniu. Saszka, prosty chłopak z białoruskiej wioski, po rewolucyjnej zawierusze, podczas której doświadczył wszystkiego, wraca w rodzinne strony i próbuje żyć tak jak inni. Ale kiedy spotyka samozwańczego proroka Ilię, staje się jego najwierniejszym uczniem i apostołem... Opowieść o ludzkich głodach - seksualnym i religijnym - o związkach erotyki i polityki, o tłumionej naszej prawdziwej naturze, o nieortodoksyjnej, gnostyckiej i prawosławnej religijności, tajemnicy i manipulacji wreszcie.................................................... UWAGA: ktokolwiek oczekuje, że będę pisał koniecznie o sprawach, które są "na tapecie" i konkurował na tym polu ze znawcami wszystkiego - ten zabłądził. Piszę bowiem dużo, ale o tym najczęściej, co pod skorupą się dzieje, a widać będzie za czas jakiś.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura