Jan Herman Jan Herman
281
BLOG

Się ciałem staje?

Jan Herman Jan Herman Polityka Obserwuj notkę 1


 

Jeden z niewielu dni w kalendarzu, które są świetnym pretekstem do rozmaitych potyczek i harców na tle wyznaniowo-religijnym. Ja na przykład nie unikam takich potyczek, bo sądzę, że mam coś do dodania to tego tygla.

Moja propozycja jest taka: pomyślmy. Poniżej przedstawiam koncept Uniwersum oparty na analizie Ruchu, czyli Przeistoczenia. Ruch rozumiemy najczęściej po newtonowsku (od nazwiska Isaaka Newtona), jako coś co można opisać za pomocą przemieszczenia, toru, drogi, czasu. Ot, lecący kamień, pędzący samochód, tańcząco spadający liść, pląsający strumień, znikający obłoczek papierosowego dymu, wirujący cukier topniejący w szklance herbaty, dynamiczna gra zespołu koszykarzy.

Ruch taki – to zaledwie szczególny przypadek tego ruchu, który mają na myśli filozofowie. Dosadniej niż „przemieszczenie” znaczenie Ruchu w najszerszym jego pojmowaniu oddaje słowo Przeistoczenie, albo Przeobrażenie. Coś jest ziarenkiem, potem pędem, potem roślinką, potem bujnym krzewem, potem zbiorem suchych kikutów, potem zgnilizną. Albo coś jest ciastem surowym, potem ciastem „wyrośniętym”, potem wypiekiem, potem treścią żołądka, częściowo zmienianą w energię, a częściowo… Ruch to zapadanie w chorobę i powrót do zdrowia (i mnóstwo stanów pośrednich), powstawanie i zanikanie, kwitnienie i cherlawienie, stawanie się pobożnym albo odstępowanie od jakiejkolwiek wiary (i mnóstwo stanów pośrednich), to bycie najpierw dyletantem, a potem erudytą i specjalistą (i mnóstwo stanów pośrednich), bycie to ubogim, do zamożnym, bycie sprawnym i bycie rozklekotanym, sielskim i miejskim (patrz: różnica między podróżą z Grodziska Mazowieckiego do Warszawy kolejką WKD i koleją Mazowiecką), to bycie w pojedynkę i bycie tłumne.

Ukułem pojęcia Syndromu i Anadromu, które to pojęcia są łącznikiem między Matematyką a Techniką i Filozofią. Syndrom to zwieńczenie „łańcucha”: Suma (wynik dodawania), Iloczyn (wynik mnożenia), Potęga (wynik potęgowania). Syndrom jest wynikiem złożenia, ale tylko ten logicznie poprawny. Aby powstał samochód, złożenie musi być poprawne. Aby powstał bukiet, mamy kilka(set) sposobów złożenia. Anadrom zaś jest „alter-ego” Syndromu (patrz: Pierwiastek, Iloraz, Różnica). Poprawny wynik „rozłożenia” to zestaw „elementarnych elementów”, których już nie da się dalej rozkładać.

Te dwa pojęcia będą wciąż w „tle” dalszych rozważań.

Mówiliśmy o Ruchu.

Na przykład Matematyka. Jest prosta, zrozumiała i seksowna, obezna w każdej dziedzinie życia i myślenia, zanim nie wejdziemy na „miny” w postaci „zera” i „nieskończoności”. Tu intuicja matematyczna kłóci się z technicznym doświadczeniem. Intuicja sięga istoty Uniwersum. Bywa jakże często, że najpierw matematycy coś obliczą, a potem praktycy to odkrywają.

Na przykład Fizyka. Ma łatwy i intuicyjny przekaz, zanim nie zacznie „prawić” o cząstkach i siłach elementarnych, których zresztą nie ma, bo wszelkie wszystko co tak nazywamy to w rzeczywistości zagregowane „wypadkowe” czegoś bardziej elementarnego. Wystarczy zauważyć, że „pustka” pomiędzy cząstkami elementarnymi jest powalająca, a jednak ciała nie „przenikają się” swobodnie.

Na przykład Chemia. Każdy wie, czym różnią się od siebie rozmaite substancje stałe, ciekłe czy gazowe, a jednak trudno jest nam przyjąć, że zauważalne różnice oparte są wyłącznie na różnorodnych kombinacjach więzi między cząstkami elementarnymi (które – już wiadomo – nie istnieją), dającymi jakościowo różne „wypadkowe” przy każdej kolejnej kombinacji więzi.

Na przykład Astronomia, którą znakomicie rozumiemy i odczuwamy, kiedy mowa o planetach i gwiazdach czy nawet galaktykach, ale staje się magicznym sacrum, kiedy mówimy o grawitacjach, ekstremalnych prędkościach, zakrzywionej przestrzeni, einsteinowskim E = mc2. I kiedy zaczynamy słuchać i tym, że świat ma nie trzy wymiary (długość, szerokość, wysokość), ale też ma wymiar czwarty (czas) i wiele kolejnych wymiarów, wymykających się ludzkiemu pojęciu bezpośredniemu.

Na przykład Biologia, rzecz o roślinkach, zwierzątkach, pierwotniakach, całej tej bosko-ewolucyjnej menażerii. Staje się jednak świątynią Życia, kiedy zauważamy, że jest mowa o Metabolizmie, o Prokreacji, o Polityce (rozumianej nie partyjnie, tylko jako pozycjonująca gra istnień o włąsną podmiotowość pośród innych podmiotowości).

Na przykład Ontologia[1], która wydaje się wciąż od nowa redagowanym łatwym katalogiem rzeczy, zjawisk, fenomenów, zdarzeń, itd., itp. – zanim nie zrozumiemy, że gdzieś „z tyłu głowy” mamy do czynienia z „wszystkoizmem” i zarazem „poszukiwaniem kamienia filozoficznego”, czyli pan-receptury uniwersalnej, swoistego „świętego Graala”. A to już wymaga nie tylko intelektu.

Na przykład Teleologia[2], łatwa jeśli sprowadzamy ją do 10 Przykazań, 42 Odpowiedzi Negatywnych, do Kodeksu Karnego i w ogóle prawa stanowionego. A kiedy zaczynamy rozumieć, że nie zawsze jest możliwy tylko jeden cel wszystkiego – wchodzimy w obszar programowania wielokryteriowego, znanego na przykład nauce o modelach gospodarczych, Ekonometrii.

Na przykład Ekonomia, którą łatwo jest pojąć, kiedy mówimy o handlu, produkcji, zysku, rentowności – ale stajemy przed wyzwaniami zgoła nie-bazarowymi i nie-fabrycznymi, kiedy zaczynamy rozumieć, iż ekonomia to jedna z dziedzin probabilistyki, rachunku prawdopodobieństwa, gdzie nic nie jest pewne i jednoznaczne – doświadczamy zatem, jak bardzo społeczno-humanistyczną jest nauka o gospodarowaniu.

Mógłbym tak długo o tym, że co innego potoczne, intuicyjne, „organoleptyczne” poznawanie rzeczywistości – a co innego jej rzeczywiste rozumienie. Wtedy pojawiają się w oczywisty sposób pytania o prawdę, piękno, dobro, sprawiedliwość, boskość, profetyzm, chaos, ład, porządek. Zaczynamy rozumieć, jak ważne miejsce zajmuje w nas (powinna zajmować) Etyka, zwłaszcza ta jej część (egzystencjalna?) zajmująca się ludzkimi wciąż-od-nowa-rozterkami.

Wtedy też bardziej wrażliwi stajemy się na poetykę przekazu (rym), na muzyczną kompozycję odczuwania (rytm), na erotykę codzienności (empatię). Rozumiemy uszczypliwość „dawkinsów” i przesadną powagę fundamentalizmu. Teologię łatwo kojarzymy z Artyzmem (niekoniecznie oznaczać to musi „socrealizm” w sztuce), powszedniość widzimy w kontekście Uroczystości, Górność w kontekście Upadłości.

Oczywiste, pełna zgoda, że Boga sobie Człowiek sam umyślił i zapisał w sobie, i czyni to wciąż od nowa dla przyczyn niekoniecznie znanych i akceptowanych. Tu wątpliwości nie mam, zwłaszcza kiedy tych Bogów widzę mrowie całe, a jeszcze liczniej ich doczesne kościoły. Ale pytanie jest poważniejsze: czy możliwe jest jakiekolwiek poznanie rzetelne bez wmontowania w „system poznawczy” konceptu Boga? Dobra, zgoda, innego niż ci znani z Pism rozmaitych. Konstatacja, że Bóg jest narzędziem w rękach Kościołów (szczególnie ich organizatorów) – nie powinna nam przesłaniać samej istoty boskości konstytuującej fundament człowieczeństwa. I doceniamy różnicę między objawieniem (jak kto woli: olśnieniem, przebłyskiem) a Mową i Pismem, które w każdej znanej kulturze mają inne, charakterystyczne znaczenie.

Minimum myślenia o boskości bierze się z różnicy skali. Kiedy patrzymy w oczy rozmówcy – nie zastanawiamy się, że jest on jedynie splotem cząstek elementarnych i powiązań chemicznych. Kiedy słuchamy jego głosu, nie badamy fizycznych parametrów natężenia, barwy, harmonii, interferencji. Ale gdybyśmy byli elektronem czy bozonem – to o dwóch ludziach rozmawiających ze sobą myślelibyśmy religijnie, zresztą, ani byśmy ich nie byli w stanie dostrzec, ani pojąć, choć skutki ich woli i działań odczuwalibyśmy na każdym kroku. A co, jeśli miliard Galaktyk stanowi też jakiś niepojęty dla nas Organizm? Oto esencja tego, co filozofowie nazywają Transcendencją.

Dodajmy do tego jeszcze pogląd (i tylko pogląd, choć dający się odczytać ze świętych pism rozmaitych religii) – że Człowiek (fenomen) to nie Osoba Żeńska czy – dowolnie i zamiennie – Osoba Męska, tylko ON i ONA. To by oznaczało, że Ludzkość strasznie błądzi, traktując (prawem, obyczajem) każdą odrębną Osobę poważniej niż Rodzinę. Temat co najmniej godny rozważenia. Zwłaszcza dla humanistów, rozkładających „człowieczeństwo” na czynniki pierwsze.

O, teraz mogę z otwarta przyłbicą zaprotestować przeciw pogłębiającemu się procesowi Apostazji od Istoty ku Powierzchowności. Od Sensu ku Mimikrze.

Istota Słowa

Tłumaczyłem kiedyś Czytelnikom mój koncept Uniwersum oparty na NIC. Definiowałem NIC jako „coś”, czemu odebrano wszelkie własności i właściwości, wszelkie cechy (barwę, kształt, ciężar, zapach, itd., itp.), aż to „coś” stało się zupełnie nierozpoznawalne, bo nie ma żadnej cechy. A na koniec odebrano temu „czemuś” cechę JEST. I to jest NIC, które nie ma nic wspólnego z newtonowską próżnią, obszernym miejscem gotowym na przyjęcie „czegoś”. Po prostu NIC.

To z owego NIC powstało Cokolwiek, czyli Uniwersum, Wszystko Co Jest. Sposobem na to powstanie jest Słowo. Ale nie to, które pojmujemy jako elementarny składnik komunikatu, przekazu, języka (mówionego, pisanego, cybernetycznego, informatycznego). Chodzi o Λογος του Θεου (to po grecku) albo Verbum Dei (to po łacinie), przy czym wersja grecka bardziej mi odpowiada, bo nie tłumaczy się jako „słowo boże” (tu by mnie „dawkinsy” osaczyły”), tylko „przesłanie co to istoty”.

Samo to, że NIC zapragnęło się „samopojąć”, nazwać, spojrzeć na siebie „z zewnątrz” – czyli wygenerowało Słowo – spowodował Ruch w rozumieniu Przeistoczenie, Przeobrażenie. To wtedy pojawiło się wszystko, co tchnie boskością (Transcendencją, Opatrznością). Z NIC powstało „coś”, a potem namnażało się pozornie poza kontrolą, ale wedle jakiejś ZASADY, zaklętej w Słowie.

Mnożyły się „cosie” i mnożyło się Słowo. Wszystko co nowe przyglądało się wszystkiemu co dotychczasowe – i na odwrót. Pęczniał tygiel. I pęcznieje. Faktem i Myślą pęcznieje. Niczym internetowa chmura tagów, dająca wyobrażenie o sensie, ale wymagająca trudu, poświęcenia i uwagi, by stać się wiedzą.

I tyle całej religijności. Proste.

Moim niepobożni przyjaciele powiadają: taki inteligentny, taki rozumny, a wierzy w jakiegoś Boga. Odwracam to zdziwienie: skoro masz mnie za inteligentnego i rozumnego (chętnie zaspokoję swoją próżność i potwierdzę) – to może zastanów się nad tym, czy akurat pobożność jest w moim przypadku czymś dziwnym?

Zastanów się, wczuj się i wsłuchaj we własne zdziwienie.

Może to ty jesteś guślarz, zabobonnik i ciemnogrodzianin?

 

*            *            *

Ze dwa lata temu spisałem pojęcia, wokół których wciąż krążę. To brzmiało tak (patrz: TUTAJ):

Możnaby powiedzieć: jest 7 pojęć, albo 108, ewentualnie podać jakąś inną magiczną liczbę. Wychowałem się w „świecie dziesiętnym” – i to jest jedyna przyczyna liczby 10.

Pojęcia podaję w kolejności alfabetycznej języka polskiego. Uważam je za równoważne sobie, jeśli słowo „istotność-ważność” w ogóle powinno mieć tu zastosowanie.

Przeglądając moje notatki – niektóre pożółkłe, niektóre „zakapućkane” komputerowo, z trudem się otwierają – mógłbym pewnie rozbudować każde z tych pojęć do wielu tysięcy znaków. Ale pozostawię je w krótkich notkach, spostrzeżeniach właściwie. Może kiedyś będę upoważniony, by te myśli rozwijać dla powszechnego użytku.

Oto one:

Bóg

Definiuję Boga zupełnie niereligijnie, jako Wszystko Co jest. Taki Bóg jest dopełnieniem i zarazem następstwem NIC. Jest wieczny i niezmienny w tym sensie, że „kontroluje” każdą dowolną chwilę, w każdej dowolnej chwili jest obecny, więc nie doświadcza upływu czasu. Jest wszechobecny i „powszechny” w tym sensie, że „całym sobą” jest w każdym dowolnym miejscu, jakie jest, zatem nie doświadcza przestrzeni, odległości, rozległości, itd. Człowiek w tej boskości jest zanurzony jako aspekt, wymiar, ilustracja Boga, podobnie jak inni ludzie, podobnie jak wszystko. Oczywiście, niedoskonałość Człowieka (i Osoby) polega na tym, że zamiast wtapiać się w boskość (doskonalić się) – skupiony jest wciąż na odcinaniu pępowiny.

Człowiek

Być może pojęcie to nie znalazłoby się na tej liście, gdybym sam nie był człowiekiem: owa lista jest bowiem w oczywisty sposób człowieko-centryczna. Człowieka cechuje przede wszystkim rozbudowane „JA” (abstrakt intelektualny, pojęcie uświadomione sobie), które w działaniu obudowane jest przez EGO. Wychodząc od tego pojęcia możemy rozmawiać zarówno o rozmaitych formach uspołecznienia (rodzina, wspólnota, społeczność, zbiorowość), jak też o wszelkich postaciach ludzkiej działalności i tejże działalności owocach. Bez Człowieka jako fenomenu nie sposób też pojąć czegoś, co zwykliśmy nazywać super (meta?) Inteligencją, czyli swoistego porządku, jaki odczytuje Człowiek (a nawet zaprowadzać się stara) pośród Wszystkiego Co Jest.

Doczesność

To pojęcie też jest człowieko-centryczne. Doczesność bowiem da się zdefiniować chyba tylko jako rzeczywistość postrzeganą i doświadczaną przez Człowieka. A jest to punkt widzenia raczej wyjątkowy, a nie typowy. Znakomita większość spośród Tego Co Jest przechodzi „płynnie” od doczesnego „niebytu”, poprzez doczesność i z powrotem ku „niebytowi”. Organizmy żywe w obszarze doczesności wyposażają się, albo są wyposażone w specyficzne doczesne zadania (np. prokreacja, metabolizm, działalność przewidywalna-planowa, doskonalenie się), stąd doczesność postrzegają jako najważniejszy etap swojej egzystencji, a w skrajnych przypadkach – jako jedyny etap (przed i po nie ma niczego – powiadają). Na tym tle rozwijają EGO i upodmiotowiają je.

Intelekt

Inteligencja jako przymiot Boga (Wszystkiego Co Jest), przenoszony na Cokolwiek Co Jest, charakteryzuje się trzema właściwościami-predyspozycjami: zdolność do selekcjonowania informacji właściwych spośród wszystkich, zdolność agregowania wyselekcjonowanych informacji w prawdziwy (trafny) obraz rzeczywistości, zdolność korzystnej predykcji – i zarazem wytyczenia optymalnych wyznaczników aktywności. Inteligencja zagnieżdżona jest w intelekcie, czyli „zaczynie”, który nasyca, witaminizuje inteligencję – a jednocześnie rysuje „warunki brzegowe” dla inteligencji. Obrazowo: jeśli ograniczony jest intelekt – to kiepskie są warunki rozwoju inteligencji. Ograniczenia takie można sobie samemu narzucać albo „się je ma” zastane.

Obcowanie

Wszystko Co Jest – wywodzi się z Jedni Pierwotnej, a inaczej: jest jej pochodną. W języku religii oznacza to, że wszystko jest dziełem Boga, a Człowiek (każdy) jest Boga dzieckiem. W języku fizyki oznacza to, że Cokolwiek Jest – ma swój prapoczątek w Jedni Pierwotnej. Zatem jeśli dziś obserwujemy wielką różnorodność wszystkiego – to warto postrzegać to jako Jedność Zróżnicowaną, a nie jako Wszystko Przeciwstawione Wszystkiemu – choć ta druga opcja dziś dominuje w myśleniu filozoficznym i praktycznym Człowieka. Obcowanie jest konsekwencją Zróżnicowania: Cokolwiek Jest staje się współ-bytem dla innego Cokolwiek Jest i w ten sposób „obligowane” jest do interakcji. Oczywiście, Obcowanie uplastycznia Cokolwiek Co jest, zmienia wszystko i wszystkich.

Polityka

Wszelkie obcowanie – poza skrajnie biernymi przypadkami – wiąże się z rozmaitymi politykami, wykreowanymi przez „siebie” albo „innych”, własnymi albo zastanymi. Nawykli do tego, że Polityka jest domeną Człowieka, sztuką forsowania swojego interesu (albo przez siebie definiowanego interesu ogólnego) odrzucamy najczęściej pogląd, że Polityka to swoisty Meta-Program, który przyświeca Czemukolwiek Co Jest w jego obcowaniu z takimiż Cokolwiek Co Jest. Jeśli zestawić z sobą Boga (Wszystko Co Jest), Inteligencję (trój-przymiot ) i Obcowanie (wewnątrz Jedni Zróżnicowanej) – to w tym kontekście Polityka jest Imperatywem, zbiorem drogowskazów opatrzonym „popędem” dającym szansę Doskonalenia nie kosztem „innych” a zarazem optymalnego.

Przeistaczanie

Nic nie dodam ponadto co tu zacytuję (zaczerpnięte z Wikipedii): „Filozofia Heraklita głosi, że ciągłe stawanie się i przemijanie jest najważniejszą cechą bytu. Byt nie ginie i nie powstaje, jedynie się zmienia - zaś stawanie się i przemijanie jest wynikiem nieprzerwanego ścierania się wyodrębnionych z bytu przeciwieństw, jak ciemność i jasność, zimno i ciepło (dialektyka ontologiczna). Wszelkie zdarzenia wynikają z napięcia powstającego między przeciwieństwami. Jego teorię zmienności nazywa się wariabilizmem lub herakliteizmem, a najlepszym jej obrazem jest rzeka – jej wody ciągle się zmieniają płynąc (gr. Πάντα ῥεῖ καὶ οὐδὲν μένει panta rhei kai ouden menei - wszystko płynie, nic nie stoi w miejscu, jest w ciągłym ruchu) ”. Vide: produkcja chociażby.

Trójkanon

Piękno, Dobro i Prawda – oraz ich przeciwieństwa Szpetota, Zło i Kłamstwo – stanowią jako „dialektyczne pary” podłoże wszelkich redakcji wszelkiej Polityki. Z nich wywodzą się takie pojęcia jak Harmonia, Zupełność, Uniwersalność, Interes, Narracja – i w nich lokowane są wszelkie „oczekiwania” wobec Rzeczywistości (słowo „oczekiwania” są opatrzone cudzysłowiem, bo odnoszą się do Wszystkiego Co Jest, a nie tylko do Człowieka). Nie można twierdzić, że Piękno walczy ze Szpetotą, Dobro ze Złem czy Prawda z Kłamstwem, bowiem one ze sobą obcują zaledwie, współistnieją, zaś przeciwstawiają się sobie (lub są przeciwstawiane) tylko wyjątkowo, kiedy niedoskonała jest zawiadująca ich obcowaniem Polityka.

Wolność

Cokolwiek Co Jest ma szczególny wybór: może dążyć do scalenia się ze Wszystkim Co Jest (Bogiem, wpisania się w Uniwersum – albo może grać „na własny rachunek” konfrontując się z Czymkolwiek Co jest”. Wolność w swoim najpierwszym, najistotniejszym wymiarze jest jawi się zatem właśnie jako Wolna Wola (jeśli mowa o Człowieku) albo Swoboda (jeśli mowa o Czymkolwiek Innym) tego wyboru. Fatalizm (powiadający, że wszystko jest nieuchronne, już od dawna zakute w pakiet przyczyn) nieco osłabia tak rozumiane pojęcie Wolności. Tyle, że powyższe pozwala trzeźwo (racjonalnie, chłodno) patrzeć na rolę Jednostki w odniesieniu do Zbiorowości, Społeczności czy Wspólnoty, ale też Organizacji, Państwa – i we wszelkich innych możliwych relacjach.

Życie

Spektakularnym aspektem Wolności jest Życie: cokolwiek jest żywe, ma w sobie własne (immanentne) procesy, które powiązane są z Uniwersum zaledwie „kodem”. O tym, że Cokolwiek Co Jest ma cechę żywotności świadczy jego podmiotowość: Wolność ew. Swoboda manifestująca się w wielu wymiarach (aktywność, myślenie, planowanie, husbanding-gospodarzenie, decydowanie o sobie i swoich relacjach, itd., itp.). „Technicznymi” wyrazami życia doczesnego są Metabolizm, Prokreacja i Polityka, jednak sprawy mają się zupełnie inaczej, jeśli Doczesność skonfrontować z Uniwersum: w tej skali Życie jawi się jako wymiar logiczny Uniwersum, np. my żyjemy w Logice o nazwie Materia, stąd nasze Życie ma aspekty doczesne (Metabolizm, Prokreacja i Polityka).

 

*            *            *

 

Mieszkać – to znaczy czuć się jak w Domu. W miejscu, gdzie można odkładać bezpiecznie swój życiowy dorobek, gdzie można się zakotwiczać osobiście i rodzinnie, gdzie czujemy roztaczaną nad nami ochronę kulturową, cywilizacyjną, prawną. Gdzie stanem normalnym jest MIR, którego brakuje jakże często poza Domem!

Kiedy zatem podsumuję tę swoją całkiem świecką zadumę dwuwierszem z poloneza Franciszka Karpińskiego[3]

A słowo ciałem się stało

I mieszkało między nami

- to chyba będzie wszystko na swoim miejscu i nikomu nie nastąpię na uczucia religijne, i na wolność bycia bezbożnym, na jakiekolwiek inne odciski.


 



[1] Ontologia lub metafizyka (por. metafizyka klasyczna) – podstawowy (obok epistemologii) dział filozofii starający się badać strukturę rzeczywistości i zajmujący się problematyką związaną z pojęciami bytu, istoty, istnienia i jego sposobów, przedmiotu i jego własności, przyczynowości, czasu, przestrzeni, konieczności i możliwości. Rozumienie terminów „ontologia” i „metafizyka” różni się w zależności od tradycji filozoficznej. W uproszczeniu „ontologia” to termin popularny w tradycji niemieckojęzycznej, a metafizyka – w anglosaskiej (por. metaphysics, ontology). W uproszczeniu, w filozofii polskiej o metafizyce mówią ci filozofowie, którzy pozostają w związku z tradycją katolicką (por. neotomizm) i odwołują się do Arystotelesa. Terminu ontologia używają natomiast ci, którzy związani są z filozofią analityczną i równocześnie zajmują się tradycyjnymi problemami filozofii, ale nie chcą, by kojarzono ich z rozważaniami na temat nieśmiertelności duszy;

[2] Teleologia - (gr. télos – cel i logos – badanie) – teoria porządku celowego i pogląd, że porządek celowy zachodzi aktualnie w danej dziedzinie, zwłaszcza w całej rzeczywistości lub w całej rzeczywistości historycznej: dla tego drugiego znaczenia stosuje się także termin finalizm. Celowe wyjaśnianie rzeczywistości przyrodniczej dominowało w myśli europejskiej od czasów Arystotelesa, który uznał przyczynę celową za nadrzędną wobec przyczyny sprawczej, a zakończyło wraz ze wczesnonowożytną rewolucją w metodologii fizyki, zwłaszcza dzięki Galileuszowi. Ukształtował się wtedy model objaśniania rzeczywistości przyrodniczej wyłącznie za pomocą przyczyn sprawczych, tzw. "przyczynowe wyjaśnianie rzeczywistości". Celowe wyjaśnianie rzeczywistości historycznej, społecznej i moralnej ukształtował natomiast przede wszystkim św. Augustyn i nie zostało ono naruszone przez zmiany metodologiczne w naukach przyrodniczych. Pojęcia celowości i teleologii zostały ponownie rozpatrzone przez Kanta w Krytyce władzy sądzenia - Kant szczególnie wyraźnie dostrzegł rozdźwięk między determinizmem i odwoływaniem się do przyczyn sprawczych, które panowały w wyjaśnianiu natury, a indeterminizmem i potrzebą wyjaśnienia możliwości wolności ludzkiej w odniesieniu do rzeczywistości moralnej. Za sprawą kontynuatorów Kanta, Hegla i Schellinga, powstały próby nowego uzgodnienia wolności ludzkiej i konieczności praw przyrody, a nawet pewne nowe próby jej teleologicznego wyjaśniania;

[3] Franciszek Karpiński herbu Korab, pseud. i krypt.: Autor "Zabawek wierszem i prozą", polski poeta przełomu XVIII i XIX wieku, epoki oświecenia, pamiętnikarz, nauczyciel młodzieży magnackiej (guwerner), dramatopisarz, tłumacz, publicysta, moralista, twórca i główny przedstawiciel nurtu sentymentalnego w polskiej liryce. Był uczestnikiem obiadów czwartkowych u króla. „Pieśni nabożne” (Kiedy ranne wstają zorze, Wszystkie nasze dzienne sprawy, Bóg się rodzi i inne) zabrzmiały po raz pierwszy w starym kościele farnym, a wydane zostały w klasztorze oo. Bazylianów w Supraślu w 1792;

 

Jan Herman
O mnie Jan Herman

...jaki jestem - nie powiem, ale poczytaj blog... Więcej o mnie znajdziesz w książce Wł. Pawluczuka "Judasz" (autor mnie nie zna, ale trafił w sedno). O czym jest ta książka? O zmaganiu się człowieka z własnym losem, wiecznością, z Panem Bogiem. O miłości, zdradzie, rozpaczy i ukojeniu. Saszka, prosty chłopak z białoruskiej wioski, po rewolucyjnej zawierusze, podczas której doświadczył wszystkiego, wraca w rodzinne strony i próbuje żyć tak jak inni. Ale kiedy spotyka samozwańczego proroka Ilię, staje się jego najwierniejszym uczniem i apostołem... Opowieść o ludzkich głodach - seksualnym i religijnym - o związkach erotyki i polityki, o tłumionej naszej prawdziwej naturze, o nieortodoksyjnej, gnostyckiej i prawosławnej religijności, tajemnicy i manipulacji wreszcie.................................................... UWAGA: ktokolwiek oczekuje, że będę pisał koniecznie o sprawach, które są "na tapecie" i konkurował na tym polu ze znawcami wszystkiego - ten zabłądził. Piszę bowiem dużo, ale o tym najczęściej, co pod skorupą się dzieje, a widać będzie za czas jakiś.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka