Jan Herman Jan Herman
960
BLOG

Krótko

Jan Herman Jan Herman Polityka Obserwuj notkę 23


 

Czekałem, co zrobią – w dobie wzruszającego nawracania się na „wrażliwość społeczną” rozmaitych wydrwigroszy, łupieżców i bezczelnych cyników – związki zawodowe i inne siły miłujące lud pracujący, w tym media. Czekałem kilka dni.

Nie zrobiły nic.

A musiały?

Parlamentarzyści nasi uchwalili oto kilka dni temu, że nawet jeśli ktoś załapie się na pracę etatową (rozwiązanie dziś coraz rzadziej stosowane) – to i tak będzie do swobodnej decyzji swojego pracodawcy. Będzie to wyglądało tak, że wskazani palcem pracownicy będą pracować „od teraz to teraz”, potem mają przerwę np. 2 godziny, a potem znów muszą zaiwaniać, bo akurat jest co robić. Tak przez tydzień, potem dwa tygodnie nic, po tych dwóch tygodniach nieco zmieniona grupa znów zostanie wezwana o dowolnej porze, na dowolną ilość godzin. Rozliczy się to wszystko w ciągu pół roku, o tzw. nadgodzinach – mowy nie ma. Jednym słowem, SIŁA ROBOCZA została właśnie uprzedmiotowiona w najsilniejszy z możliwych sposobów, przyrównana do młotka, który leży na półce w ciągłej gotowości, aż zostanie użyty lub nie. młotek własnego życia już nie ma, podobnie jak nie ma nic do powiedzenia w sprawie procesu pracy.

Gdybym ja był związkowcem, wysłałbym list otwarty do Parlamentu, z kopią do Głowy Państwa, do wszystkich prezesów i dyrektorów oraz kierowników (te listy wręczaliby lokalni działacze związkowi), do rozmaitych policji i służb oraz inspekcji, do NIK, do kościołów, do mediów oczywiście. A w tym liście znalazłby się taki oto fragment:

„uchwalajcie sobie jakie chcecie barbarzyństwo. Tylko pamiętajcie, że jeśli uchwalicie taki pasztet o godzinie 11-tej rano – to o 11.05 Polska stanie w poprzek, staną pociągi, elektrownie, autobusy, linie ciągłe. Jeśli uchwalicie to o godzinie 17-tej – to Polska zatrzyma się w wielkim proteście o 17.05. Jeśli decyzje przeciągniecie do 23.30 – to Polska stanie o 23.35. Że to oznacza zapaść? A co oznacza, że zamieniacie ludzi w przedmioty?”

Bo pieprzenie, i to przez ministra mającego w pieczy sprawy pracy i zabezpieczeń socjalnych, że to jest „antykryzysowa nowelizacja prawa pracy” – obnaża sposób myślenia o człowieku i jego dochodzie. Otóż takimi przepisami, które bez zobowiązań wobec pracowników rozrywają instytucjonalną więź między świadczoną pracą a otrzymywanym dochodem, a jednocześnie człowieka, ojca, męża, osobę, czyli pracownika stawiają w jednym rzędzie z innymi „środkami produkcji”, pozostającymi bezwolnie w dyspozycji menedżera – ostatecznie przywrócono w Polsce BARBARIĘ zatrudnieniową, zwieńczono dwudziestokilkuletni proces likwidowania cywilizacyjno-kulturowych osiągnięć, nazywanych podle przywilejami.

Młotek czekający na półce na to, by się przydać menedżerowi, nie musi jeść, nie ma innych zajęć poza czekaniem na gwizdek menedżera, nie ma zainteresowań i potrzeb, nie ma rodziny, towarzystwa, szkoły wieczorowej, nie ma wysublimowanych wyobrażeń co do kotleta i piwka. Niech się cieszy, że jest na tej półce, że ma szansę, iż ktoś po niego sięgnie.

W Polsce w ostatnim ćwierćwieczu wiele zrobiono, by przestały być „przywilejami” takie elementy codzienności człowieka jak zatrudnienie (bezrobocie sięga realnie 20-25 procent), terminowe i godziwe wynagrodzenie (przekraczające potrzeby elementarne, jak wyżywienie), prawo do wypoczynku (urlopy, przerwy na posiłek, 8-godzinny dzień, wolne soboty i niedziele), bezpieczeństwo pracy i socjalne (ochrona zdrowia, zasiłek, dodatki za warunki), trwałość stosunku zatrudnienia (etat, umowy długoterminowe), podmiotowość pracownicza (kolektywne współzarządzanie procesem pracy), partnerstwo umowy o zatrudnieniu (pracodawca praktycznie może wszystko, pracownik co najwyżej może szkodzić w proteście), zabezpieczenie okresu nieprodukcyjnego (edukacja elementarna i ustawiczna, emerytury, inwalidztwo). I tak dalej, i temu podobnie. Wszystkie te zmiany – konsekwentne, idące w atawistyczną stronę z okresu manufaktur – okazały się niewystarczające, trzeba było – korzystając z kryzysu – wymyślić coś, co na zawsze uczyni z człowieka bezwolnego robota, któremu podłączy się baterię, kiedy będzie taka potrzeba, a w pozostałym czasie ma być „on-line”.

I właśnie wymyślono.

Co na to obrońcy ludu pracującego?

Cisza. Popiskiwania o strajku generalnym. Kosmetyka w przepisach. Ale generalnie – nikt nie uświadamia pracownikowi, na czym polega to, że właśnie stał się przedmiotem. Że oto przestaje być kłopotem dla menedżerów, nie muszą się troszczyć o jego człowieczeństwo i o cokolwiek, co ludzkie poza zakładem pracy.

Powie ktoś: mógłbym sobie pisać listy otwarte, naród i tak nie poszedłby w taki radykalny, a jednocześnie natychmiastowy protest. SEDNO! Gratuluję związkom zawodowym, rewolucjonistom od siedmiu boleści, organizacjom wolontariackim, instytucjom humanitarnym i obywatelskim, strażnikom prawa i praw człowieka oraz obywatela: wyprodukowaliście w trudzie i mozole człowieka „na bateryjkę”, który nie otworzy gęby nawet wtedy, kiedy sobie nim d..y wycierają. Potwierdzam: staliśmy się „trash-society” (lemingizacja postaw, autystyzacja zachowań, areburyzacja obywatelstwa), a jeśli dołożyć do tego rozbudowę aparatu inwigilacji człowieka, potęgowanie biurokracji i służb siłowych, polaryzację wymiaru sprawiedliwości pod potrzeby Państwa i Kapitału to mamy komplet!

Pamiętam czasy, całkiem niedawne, kiedy rządził Balcerowicz, a potem kompletowano reformy szkolną, zdrowotną, samorządową, emerytalną – wtedy każdy, kto się obnosił z wrażliwością społeczną, okrzykiwany był komuchem i lewakiem, ciemnogrodem nie rozumiejącym na czym polega postęp, przeciwnikiem Transformacji, niemal synonimu Dobrodziejstwa, Błogosławieństwa, Łaski Losu, Daru od Historii. Pukano się w czoło, kiedy nieliczni jasno stawiali sprawę, widząc, jak rozmaite rozwiązania ustrojowe likwidują jakikolwiek solidaryzm społeczny, jakąkolwiek samorządność, jakikolwiek podmiotowy wpływ człowieka na swoją kondycję i status quo. Bredzisz – powiadano – to przecież już nie PRL, tylko rynek, wolność i demokracja.

Oj, zadrwiono z nas, zabawiono się nami.

Gdzież te szczęśliwe czasy, kiedy rano umawiano się co do roboty i zapłaty, a po południu rozliczano się z tej umowy?  Nawet tak poddańcze stosunki pracy wydają się dziś nieosiągalnym rajem pracowniczym!

Aż nawet nie rozumiemy, że to jest ostatni gwizdek. Przecież mam pewność, że choćby cały ten bałagan wywieźć na taczkach – to następcy nie przywrócą „przywilejów”, a co najwyżej będą razem z nami, współczująco, utyskiwać na tych wywiezionych taczkowo.

I to jest pointa dramatu: co się staje – już się nie odstanie.

 

 

 

Jan Herman
O mnie Jan Herman

...jaki jestem - nie powiem, ale poczytaj blog... Więcej o mnie znajdziesz w książce Wł. Pawluczuka "Judasz" (autor mnie nie zna, ale trafił w sedno). O czym jest ta książka? O zmaganiu się człowieka z własnym losem, wiecznością, z Panem Bogiem. O miłości, zdradzie, rozpaczy i ukojeniu. Saszka, prosty chłopak z białoruskiej wioski, po rewolucyjnej zawierusze, podczas której doświadczył wszystkiego, wraca w rodzinne strony i próbuje żyć tak jak inni. Ale kiedy spotyka samozwańczego proroka Ilię, staje się jego najwierniejszym uczniem i apostołem... Opowieść o ludzkich głodach - seksualnym i religijnym - o związkach erotyki i polityki, o tłumionej naszej prawdziwej naturze, o nieortodoksyjnej, gnostyckiej i prawosławnej religijności, tajemnicy i manipulacji wreszcie.................................................... UWAGA: ktokolwiek oczekuje, że będę pisał koniecznie o sprawach, które są "na tapecie" i konkurował na tym polu ze znawcami wszystkiego - ten zabłądził. Piszę bowiem dużo, ale o tym najczęściej, co pod skorupą się dzieje, a widać będzie za czas jakiś.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka