Jan Herman Jan Herman
1178
BLOG

Reduty działkowe. Doraźność przeciw racjom społecznym

Jan Herman Jan Herman Polityka Obserwuj notkę 20

 

Po raz kolejny rusza batalia o ogródki działkowe. Teraźniejsza odsłona potwierdza to, co zawsze: rozpaczliwie zadłużone samorządy chcą odzyskać kontrolę nad terenami działkowymi, działkowa nomenklatura środowiskowa chce zachować powody do istnienia, działkowicze zaś równie bezwiednie co stanowczo bronią cywilizacyjnej zdobyczy, jak ostatniej reduty.

Cóż to za zdobycz? Ano, prawo każdej Rodziny do „eksterytorialnej intymności”. Oczywiście, POD czy ROD nie są ideałem w tej sprawie, ale warto przyjrzeć się choćby projektowi Muzeum Etnograficznego z Krakowa (Dzieło-Działka), pochylającemu się (może zbyt pobieżnie) nad tym fenomenem.  Cytat: w Polsce obecnie jest prawie 5000 rodzinnych ogrodów działkowych. Zajmują one powierzchnię blisko 44 tysięcy ha. Rodzinny ogród działkowy w strukturze Polskiego Związku Działkowców jest jego podstawowym, samodzielnym i samorządnym ogniwem. W polskich ogrodach działkowych jest ok. 966 tys. zagospodarowanych działek. Działkowcami są robotnicy i urzędnicy, emeryci i renciści, nauczyciele, wojskowi, kolejarze, pracownicy służby zdrowia, urzędnicy, pracownicy małych instytucji i zakładów rozsianych po całej Polsce, a ostatnio również bezrobotni. Zdarzają się działkowicze, którzy byliby bezdomni, gdyby nie to ich „miejsce na ziemi”.

W środę w Sejmie odbyło się pierwsze czytanie trzech projektów ustaw o ogrodach działkowych: autorstwa PO (praktyczna likwidacja), Solidarnej Polski i Polskiego Związku Działkowców (upodmiotowienie wspólnot ogródkowych), a także przygotowanego przez SLD projektu nowelizacji (zachowujące status quo). Moim zdaniem, jeśli parlamentarzyści nie spojrzą na ten fenomen kulturowy szerzej, poza swoją paskudną grę – nie wyplują z siebie niczego dobrego, co najwyżej kompromis rozmaitych doraźnych interesów.

Temat ogródków działkowych można potraktować jako dobry powód do dyskusji o kondycji polskich procesów uspołecznienia, ostatnio zaliczających same „plusy ujemne”. A ogródek działkowy może i coraz częściej pełni rolę DOM-u. Zwłaszcza w czasach, kiedy bezdomność staje się problemem społecznym wagi ciężkiej. Dotyczy również tych, którzy wielką ofiarą, kastrowaniem gospodarstw domowych z wielu oczywistych potrzeb, wynajmują mieszkania za zbójecką cenę, bo nie mają swoich.

Pozbawienie człowieka JAKIEGOKOLWIEK MIESZKANIA (np. z powodu zadłużenia) nie oznacza jedynie utratę adresu. Człowiek pozbawiony możliwości organizowania i „dopieszczania” DOMU (czyli ludzkiego gniazda, gawry, matecznika, siedliska) – to człowiek odczłowieczony, przesunięty do roli banity społecznego, przede wszystkim odrodzinniony. Przecież Rodzina to wspólnota zagnieżdżona w Domu, ów Dom zaś – obok wspólnoty współ-pracującej i wspólnoty zrzeszeniowej, np. sąsiedzkiej, hobbystycznej, klubowej – to miejsce, gdzie się człowiek uczłowiecza. Gdzie odkłada swój dorobek materialny i duchowy. Taka "meta". Wiem, to może jest zbyt konserwatywne pojmowanie, ale jakoś się przyzwyczaiłem do niego.

Jesienią 2012 roku uczestniczyłem w konferencji, gdzie wraz ze swoim mentorem, Henrykiem Kliszko, zaprezentowaliśmy 2 referaty na temat szans odbudowania tego co wspólnotowe, minimalizując to co zrzeszeniowe. Tak rozumianą REMUTUALIZACJĘ procesów społecznych uważamy obaj za nadzieję, a nawet koło ratunkowe dla sypiącego się społeczeństwa, w którym „nasycenie” obywatelstwem staje się śladowe.

W moim referacie („Remutualia komunarne – Komunaria remutualne”) wskazałem na kilka inspiracji wspólnotowych, które powinny przyświecać twórcom nowej jakości, koniecznie „wyposażonej” w ryt uswojszczyźnienia[1]: spółdzielczość pracy, spółdzielczość mieszkaniowa, wzajemnictwo ubezpieczeniowe, wzajemnictwo pożyczkowe, bankowość spółdzielcza, skauting, kibuce, spółdzielczość socjalna, mikrobankowość, kasy chorych, markotyzm (Markot, Barka, itp.), wspólnoty sąsiedzkie, kooperatywy zaopatrzeniowe i handlowe (sprzedażno-zbytowe), grupy producenckie (rolnicze), tymczasowe-doraźne komitety alertowe (czyny społeczne, budowa pomników), lokalne służby ochotnicze (strażackie, ekologiczne, inspekcji pracy), itd., itp. To „coś wspólnego” (nazwałem to-to Spółdzielnią Komunarną) powinno być dla samorządów lokalnych dobrym powodem do uruchomienia – na przykład na bazie POD-ROD – projektów społecznych, w przeciwieństwie do bezzębnego, doraźnego łatania dziur. Bowiem społeczność gminna, rozpraszająca się w wieloaspektowej nędzy – potrzebuje socjatrii, czyli terapii odzyskiwania elementarnych odruchów i umiejętności społecznych, zdolności do pojmowania „innych” jak „siebie”.

Dziś koncept socjatryczny rozumiem jako poszukiwanie dróg przywrócenia ludziom „mutualnego potencjału uspołecznieniowego” poprzez odbudowanie ich kreatywności , szczególnie zespołowej, oraz majeutyczną eksplorację[2] elementarnych umiejętności społecznych. Nawiązując do pewnego konceptu osobowości (mojego autorstwa[3]) można powiedzieć, że socjatria to dziedzina nastawiona na to, by ludzie porwani więziami zrzeszeniowymi (porwani w każdym znaczeniu tego słowa: postrzępieni, uprowadzeni, owładnięci, tarmoszeni, osaczeni, rozdarci, zdewastowani, stratowanie) – wyzwolili się z powierzchowności mimikrowej i „sięgnęli ku swojej inpozycyjnej głębi” odzyskując umiejętności wspólnotowe.

Zakładając, że Spółdzielnie Komunarne mogą zajmować się pomocą interwencyjną (mikropożyczka, nocleg po eksmisji, nocleg po przemocy domowej, wsparcie chorobowe, wsparcie po powodzi i pożarze), szkoleniami (zakładanie działalności, kursy zawodowe), budową lokali mieszkaniowych (stałych i tymczasowych), terapią (powrót na rynek pracy), opieką pedagogiczną i oświatową (przedszkola, szkoły), organizacją czasu wolnego (ogródki jordanowskie, akcja kolonijna) – poszczególni patroni (np. w porozumieniu) będą wspierać Koła Samopomocy i monitorować proces ich usamodzielniania się.

To jest rozwiązanie o niebo lepsze, niż getta kontenerowe. Niedawno pisałem o idiotce, która zamieszkała na 2 tygodnie w takim getcie, a jej pracodawca (GW) dął w trąby, jakichż to ona odkryć dokona współmieszkając z ludźmi wypychanymi na margines („Eksperyment dla idiotki. Betlejem po polsku?”).

Słowo „komunarność” zapożyczam od Nikity Kadana, artysty-malarza ukraińskiego, członka grupy „R.E.P.”. Grupa ta powstała w 2004 roku na Ukrainie w czasie Pomarańczowej Rewolucji. Członkowie grupy pracują kolektywnie. Grupa R.E.P. nie posiada formalnego lidera. Praca nad projektami tej grupy oparta jest na wzajemnej komunikacji, na bardzo osobistych relacjach i wspólnym szukaniu odpowiednich sposobów prezentacji dyskursu toczącego się wewnątrz grupy. Głównymi tematami prac kolektywu są publiczne reprezentacje wspólnoty, problemy w budowaniu społeczeństwa "tranzytowego" pomiędzy Wschodem i Zachodem, pomiędzy socjalizmem i liberalizmem.

Nikita Kadan użył tego słowa w notce zapowiadającej „polskie tournée” wystawy-projektu „Projekt Wspólnot”. Pisze on: stosunki artystów wewnątrz (naszych) wspólnot różnią się od rynkowo-konkurencyjnych. Bardziej przypominają praktyki samodoskonalenia i podnoszenia jakości (artystycznej) we współzawodnictwie, nazywanym w czasach młodości moich rodziców „współzawodnictwem socjalistycznym”.

Natomiast słowo „remutualizm”, którego w artykule używam, jest najszerszym, najogólniejszym pojęciem z łańcucha „helotyzm”- „protokooperacja”-„komensalizm”-„symbioza”-„mikoryza”-„mutualizm”. Helotyzm (niewolnictwo, kontrolowane pasożytnictwo, gr. heilotes - jeniec) – to specyficzna forma symbiozy, występująca np. u porostów. Gatunki współżyją ze sobą, tworząc jeden organizm, jednak w tej współpracy jeden gatunek (w wypadku porostów - grzyb), odnosi większe korzyści niż drugi (glon). Helotyzm występuje również między niektórymi gatunkami mrówek. Protokooperacja – to oddziaływanie międzygatunkowe w przyrodzie, polegające na współpracy dwóch populacji odnoszących wzajemne korzyści, lecz mogących żyć także samodzielnie. Protokooperacja jest rodzajem symbiozy przygodnej (nieprzymusowej). Często występuje okresowo. Komensalizm (współbiesiadnictwo; od łac. commensalis: współbiesiadnik; pojęcie wprowadzone przez zoologa van Benedena) – jest najbardziej pierwotnym typem oddziaływania protekcyjnego. Typ zależności o charakterze symbiozy między dwoma lub więcej gatunkami, przy czym jeden z gatunków czerpie z tej zależności wyraźne korzyści, nie szkodząc pozostałym. Symbioza – to zjawisko ścisłego współżycia przynajmniej dwóch gatunków organizmów, które przynosi korzyść każdej ze stron (mutualizm) lub jednej, a drugiej nie szkodzi (komensalizm). Mikoryza – jest to występujące powszechnie zjawisko, polegające na współżyciu korzeni lub innych organów, a nawet nasion roślin naczyniowych z grzybami (dotyczy około 85% gatunków roślin wyższych z całego świata). Mutualizm – to jedna z interakcji protekcjonistycznych między populacjami, charakteryzująca się obopólnymi korzyściami o takim stopniu, który praktycznie wzajemnie uzależnia istnienie obu populacji.

No, i zapędziłem się w rozmaite napuszone teoryzmy. Niech to jednak będzie dowodem na to, że ogródki działkowe – fenomen, wydawałoby się, marginalny – to coś więcej, niż tylko „tereny” czy „hobby dla pasjonatów”.

Aha: jestem działkowcem POD „REDUTA”. 



[1] Swojszczyznę (instytucję) rozumiem jako umowę między osobą, rodziną, grupą zawieraną ze społecznością lokalną (gminą), zawierającą wzajemnie korzystne świadczenia i możliwości oraz zobowiązania. Słowo Heimatrecht opisuje przynależność danej osoby do danej gminy istniejącą niezależnie od obecnego miejsca zamieszkania. Prawo swojszczyzny zostało wprowadzone w Austrii w 1849 roku i dawało prawo do niezakłóconego pobytu oraz opieki w przypadku ubóstwa. Zostało zniesione w 1939 roku i w 1945 r. zastąpione przez poświadczenie obywatelstwa. W Szwajcarii prawo swojszczyzny utrzymało się do dnia dzisiejszego. W Polsce instytucja ta znana była z Ustawy o obywatelstwie polskim z dnia 20 stycznia 1920 roku (Dz. Ustaw Nr 7 poz. 44);

[2] Sokrates dzielił sposoby dochodzenia w dyspucie do prawdy na dwie grupy: elenktyczne (doprowadzanie interlokutora do absurdalnego przeczenia temu, co głosił na wstępie) oraz majeutyczne (położnicze: doprowadzanie do tego, że interlokutor odkrywał w sobie mądrość, której wcześniej nie był świadom, nie umiał wyrazić i wyeksponować);

[3] Koncept ten wskazuje na odrębność, całkiem różną istotę JA (osadzonego w ludzkich trzewiach) i TOŻSAMOŚCI (właściwie sumy tożsamości dobieranych podmiotowo przez człowieka w drodze przez życie): pomiędzy nimi jest fenomen oddający społeczną (stadną) naturę Człowieka: INPOZYCJA;

 

Jan Herman
O mnie Jan Herman

...jaki jestem - nie powiem, ale poczytaj blog... Więcej o mnie znajdziesz w książce Wł. Pawluczuka "Judasz" (autor mnie nie zna, ale trafił w sedno). O czym jest ta książka? O zmaganiu się człowieka z własnym losem, wiecznością, z Panem Bogiem. O miłości, zdradzie, rozpaczy i ukojeniu. Saszka, prosty chłopak z białoruskiej wioski, po rewolucyjnej zawierusze, podczas której doświadczył wszystkiego, wraca w rodzinne strony i próbuje żyć tak jak inni. Ale kiedy spotyka samozwańczego proroka Ilię, staje się jego najwierniejszym uczniem i apostołem... Opowieść o ludzkich głodach - seksualnym i religijnym - o związkach erotyki i polityki, o tłumionej naszej prawdziwej naturze, o nieortodoksyjnej, gnostyckiej i prawosławnej religijności, tajemnicy i manipulacji wreszcie.................................................... UWAGA: ktokolwiek oczekuje, że będę pisał koniecznie o sprawach, które są "na tapecie" i konkurował na tym polu ze znawcami wszystkiego - ten zabłądził. Piszę bowiem dużo, ale o tym najczęściej, co pod skorupą się dzieje, a widać będzie za czas jakiś.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka